Jerzy Stuhr zmarł 9 lipca 2024 roku. Jego córka, Marianna, w rozmowie z „Faktem” wyjawiła, co działo się tuż przed jego śmiercią i czy jego bliscy byli gotowi na jego odejście.
Aktor kilka lat temu przeszedł zawał serca, zmagał się też z nowotworem krtani i przeszedł udar. Aktor i reżyser zmarł w wieku 77 lat.
Marianna Stuhr w najnowszej rozmowie z „Faktem” wyjawia, że bliscy aktor byli przygotowani na jego śmierć. Córka zmarłego wyjawiła, jak wyglądały jego ostatnie chwile.
– W pewnym sensie braliśmy pod uwagę, że tata może odejść. On bardzo dużo chorował. Lekarze dzielnie walczyli o niego do ostatnich chwil. Był cień szansy, że wyzdrowieje. Jednak potoczyło się inaczej. I nawet w takiej sytuacji, w której ma się ciężko chorego tatę, ta ostateczna wiadomość jest zawsze bardzo trudna i bolesna – powiedziała.
Córka Stuhra wyjawiła, jakim ojciec był aktor. – To się zmieniało na przestrzeni lat. Tatę ze swojego dzieciństwa najmniej pamiętam, bo wtedy był bardzo pochłonięty pracą, był wręcz nieosiągalny. Ale dbał o to, żeby rodzina była zintegrowana, żeby niczego nam nie brakowało i żebyśmy mogli się uczyć – powiedziała.
Jerzy Stuhr zadebiutował rolą Belzebuba w Dziadach w Starym Teatrze w Krakowie. Na deskach tego teatru Stuhr współpracował z Andrzejem Wajdą („Biesy”, „Noc listopadowa”, „Emigranci”), Konradem Swinarskim („Dziady”), Jerzym Jarockim („Proces”, „Wiśniowy sad”, „Sen o Bezgrzesznej”, „Rewizor”) czy Wandą Laskowską („Lęki poranne”, „Gody życia”).
W 1977 r. stworzył pierwszą ze swoich najsłynniejszych filmowych kreacji. W „Wodzireju” Feliksa Falka wcielił się w postać Lutka Danielaka. Lutek – parweniusz, przebojowy dorobkiewicz, który bezwzględnie dąży do osiągnięcia życiowego sukcesu, a dla kariery gotów jest poświęcić wszystko, nawet najbliższych przyjaciół.
Największą rozpoznawalność przyniosła mu jednak rola w „Seksmisji” Juliusza Machulskiego z 1983 roku.