Na Litwie odbyły się kolejne wybory parlamentarne. Wygrała je pozostająca w opozycji Litewska Partia Socjaldemokratyczna – LSDP. Partia ta, kierowana przez europosłankę Viliję Blinkevicziute, zdobyła w okręgach wielomandatowych ponad 19 proc. i 18 mandatów w 141-osobowym Sejmie. Współrządzący dotąd konserwatyści, czyli Związek Ojczyzny – Litewscy Chrześcijańscy Demokraci pod wodzą Gabrieliusa Landsbergisa, otrzymali niewiele mniejsze poparcie, które sięgnęło 17,9 proc., a które przełożyło się na 17 mandatów.
Trzecie miejsce zajął debiutant „Świt nad Niemnem”, prowadzony przez Remigijusa Żemaitaitisa. Poparło je 14,9 proc. wyborców, co partii tej dało 14 mandatów. Wymagany 5-procentowy próg wyborczy przekroczyły jeszcze 4 ugrupowania. Akcja Wyborcza Polaków na Litwie – Związek Chrześcijańskich Rodzin, kierowana przez europosła Waldemara Tomaszewskiego, atakowana i opluwana ze wszystkich stron, nie przekroczyła 5- procentowego progu, ale już w I turze zdobyła dwa mandaty w okręgach jednomandatowych. W drugiej turze ma szansę na zdobycie jeszcze trzech. Jeżeli tego dokona, będzie to jej kolejny duży sukces i potwierdzenie, że środowisko polskie nie widzi dla niej alternatywy.
Wybory parlamentarne na Litwie nie przyniosły wielkich niespodzianek. Owszem, doprowadzą one do zmiany rządu, ale nie do zmiany polityki. Nie będzie w niej wielkich zmian, zwłaszcza w „kwestii polskiej”. W niej wszystkie ugrupowania litewskie mają bardzo podobne poglądy. Polacy jak najszybciej powinni się „zintegrować” z resztą społeczeństwa, czyli najzwyczajniej się zlituanizować. Przeszkadza im w tym Akcja Wyborcza Polaków – Związek Chrześcijańskich Rodzin, której od dawna władze litewskie starają się ograniczyć możliwości działania. Jednym z nich jest 5-procentowy próg dla mniejszości narodowych. W Polsce takiego progu nie ma, a poparcie rządu 0,3 proc. daje dwa mandaty dla mniejszości niemieckiej. Gdyby Litwa przestrzegała europejskich standardów, to mniejszość polska miałaby już teraz sześć mandatów. Polacy na Litwie stanowią co prawda 6,7 procenta ogółu mieszkańców, ale w wyniku ciągłego majstrowania władz litewskich przy okręgach wyborczych polska społeczność nie stanowi nigdzie zdecydowanej większości.
Kłody pod nogi Polakom
Okręgi wyborcze zostały przez władze litewskie tak ukształtowane, by uniemożliwić wygranie w nich, zwłaszcza tych wielomandatowych, kandydatowi z polskiej partii. „AWPL” protestowała wielokrotnie przeciwko tej praktyce, ale jej głos bez poparcia z kraju jest głosem wołającym na puszczy! Nikt się nim nie przejmuje. Ponad połowa Polaków z Litwy mieszka też w Wilnie, mieście zdominowanym przez Litwinów i nie dominują w żadnym okręgu. „Akcja” zdobyła w sumie 4-procentowe poparcie, co dało jej siódme miejsce wśród siedemnastu partii litewskich. Partia Wolności i Sprawiedliwości otrzymała 0,8 proc. głosów, Związek Narodu i Sprawiedliwości 1,4 proc., Koalicja Partii Żmudzinów, Chrześcijańskiej Partii Demokratycznej oraz Partii Pracy 2,2 proc., Partia Ludowa 2,7 proc. Zdobycie 4- procentowego poparcia w skali całego kraju, w sytuacji gdy polska partia może liczyć tylko na polski elektorat, nie jest wynikiem złym. Tym bardziej że na terenie zamieszkałym przez Polaków litewskie partie też usiłują łowić ryby, wystawiając własnych kandydatów. Są to Polacy nie należący do „Akcji”, których wystawiając, litewskie partie chcą odebrać im nieco głosów.
Odbierają „Akcji” głosy
W trakcie kampanii wyborczej zapewniają, że załatwią dla Polaków wszystkie sprawy pod warunkiem oczywiście, że zostaną wybrani. Z reguły rzadko to się im udaje, ale jednak zawsze odbiorą „Akcji” kilka, czy nawet kilkanaście procent głosów. Na przykład w trakcie tych wyborów w jednomandatowym Solecznicko-Wileńskim Nr 56 przeciwko Jarosławowi Narkiewiczowi, kandydatowi „Akcji”, startowało kilku kandydatów. Z ramienia Unii Ludu i Sprawiedliwości o mandat ubiegał się Władysław Budko, który dostał 390 głosów wyborców, czyli 2,16 proc. Tomasz Ogint, zgłoszony przez partię „Nemuno Ausra” zebrał 607 głosów, czyli uzyskał poparcie wynoszące 3,37 proc. wyborców. Na Ewelinę Dobrowolską, wystawioną przez Partię Wolności, wyborcy oddali 818 głosów, co stanowiło 4,5 proc. oddanych głosów. Startująca niezależnie Beata Pietkiewicz zebrała 2227 głosów, zdobywając 12,36 proc. Żaden z tych kandydatów nie może się równać z poparciem, jakie uzyskał kandydat „Akcji” Jarosław Narkiewicz. Zagłosowało na niego 8424 wyborców, czyli 46,75 proc. głosujących! Zwyciężył w I turze, zdobywając mandat posła do Sejmu Republiki Wileńskiej! Jego zwycięstwo świadczy o tym, że mimo zmasowanej ofensywy litewskich nacjonalistów w okręgach, gdzie Polacy stanowią przynajmniej znaczną część mieszkańców, dla kandydatów „Akcji” nie ma alternatywy. Świadczy o tym także zwycięstwo w Okręgu Niemenczyńskim Rity Tomasuniene, która zdobyła 44,67 proc. wszystkich oddanych głosów. Drugiej Tury w Okręgach Niemenczyńskim, podobnie jak w Solecko-Wileńskim, nie będzie.
Zadecyduje II tura
Jarosław Narkiewicz, wiceprzewodniczący Akcji Wyborczej Polaków na Litwie – Związku Chrześcijańskich Rodzin wyraził zadowolenie z wyników pierwszej tury wyborów. Stwierdził: „Obroniliśmy swoje pozycje. Cieszymy się, że wyborca ufa naszej partii, wierzy w naszą uczciwą pracę”. Za dwa tygodnie o kolejne trzy mandaty w okręgach jednomandatowych będą walczyć trzej dalsi kandydaci „Akcji”: Edita Tamaosunaite, Czesław Olszewski i Waldemar Urban. „Akcja” ma więc realne szanse na zdobycie pięciu mandatów. W poprzedniej kadencji „Akcja” miała tylko dwóch posłów. Obroniła swój stan posiadania i walczy teraz o odzyskanie swojej dawnej pozycji. Będzie to trudna walka, bo litewscy nacjonaliści użyją teraz wszystkich środków, by zdyskredytować kandydatów „Akcji”.
Działacze „Akcji” mają nadzieję, że polski elektorat wykaże w drugiej turze takie samo zaangażowanie jak w pierwszej. Już dawno bowiem zdążyli się przekonać, że gdyby nie polska partia, to ofensywa lituanizacyjna na Wileńszczyźnie już dawno postawiłaby krzyżyk na polskiej mniejszości.