Dopiero wczoraj wpadło mi w ręce wakacyjne wystąpienie Viktora Orbána, wygłoszone w rumuńskim Siedmiogrodzie dla tutejszych Węgrów. Właściwie nie jedno, lecz trzy wystąpienia, układające się w całość. Ta trzyczęściowa mowa poświęcona jest geopolitycznej sytuacji świata w obliczu wojny ukraińsko-rosyjskiej, gdy opadły ideologiczne i medialne maski, a zamiast brukselskiego „bla-bla-bla” (to cytat) poszczególni gracze europejscy i światowi musieli wyeksponować swoje interesy. W Polsce wieść o mowie nie dotarła do szerszej publiki. A szkoda, gdyż jest ona nie tylko ożywcza w świecie podniesionej do rodzaju quasi-religii publicznej wiary w zwycięstwo Ukrainy, lecz i z racji wyrażonego w niej przekonania, że „przyszłość należy do Azji”. Rozpoczęta w dobie Wielkich Odkryć Geograficznych dominacja Zachodu powoli się kończyła, a wojna na Ukrainie stała się katalizatorem.
Spora część wystąpienia dotyczy Polski. Orbán zwraca uwagę, że wojna całkowicie zmieniła sytuację nie tylko w UE. Aż do tej pory przywództwo należało to tandemu Niemcy-Francja, dążącego do dobrych stosunków z Rosją, głównie z powodu zaopatrzenia w jej surowce. W systemie tym Grupa Wyszehradzka na czele z Budapesztem i Warszawą tworzyły pomost między osią Paryż-Berlin-Moskwa. Orban nie ukrywa, że uważa tę konstrukcję za korzystną dla Węgier, pomimo swojego skrajnego sceptycyzmu wobec federalizacji Europy, forsowanej przez ten tandem.
Wraz z wybuchem wojny sytuacja zmieniła się. Powstał „nowy ośrodek władzy i nowa oś: Londyn–Warszawa–Kijów”, wspierany przez Joe Bidena z Białego Domu. Ta „oś” narzuciła swoją konfrontacyjną wobec Rosji narrację Francji i Niemcom, wykorzystując do tego potęgę medialną anglosaskich ośrodków, a Polska podjęła próbę wyrwania się z pozycji państwa tranzytowego między UE a Moskwą, aspirując do pozycji anglosaskiej bazy wojskowej w środku Europy. Orban pisze: „Polska stała się najważniejszą bazą amerykańską w Europie. Mógłbym to opisać w ten sposób, że zaprosili Amerykanów, żeby usiedli między Niemcami a Rosjanami. 5 proc. PKB Polski przeznacza się obecnie na wydatki wojskowe, a polska armia jest drugą co do wielkości w Europie po francuskiej – mówimy o setkach tysięcy żołnierzy. To stary plan osłabienia Rosji i wyprzedzenia Niemiec”.
Oczywiście jako mieszkaniec Polski pewne rzeczy wiem lepiej niż premier Węgier. O ile co do nowej geopolitycznej pozycji naszego kraju muszę tę obserwację potwierdzić, to co do polskiej siły militarnej sytuacja wygląda inaczej. Nasza armia jest w kiepskiej sytuacji, gdyż wszystko, co posiadała, oddała darmo Ukrainie, zostawiając sobie tylko najnowocześniejszy sprzęt, którego nie posiadamy w dostatecznej liczbie. Nie widzę też tych „setek tysięcy żołnierzy”, a od nominalnych procentów PKB na zbrojenia trzeba odliczyć to, co faktycznie pojechało do Kijowa. Orban zdaje się o tym nie wiedzieć, co oczywiście nie przynosi chluby węgierskiej dyplomacji i wywiadowi. Jednak sama ocena polskiej strategii jest słuszna.
Viktor Orbán uważa, że „strategia ta doprowadziła do porzucenia przez Polskę współpracy z Grupą Wyszehradzką. Grupa Wyszehradzka opowiadała się za czymś innym: uznajemy, że istnieją silne Niemcy i silna Rosja, a my – we współpracy z państwami Europy Środkowej – tworzymy trzecią siłę między nimi. Polacy wycofali się z tego i zamiast wyszehradzkiej strategii akceptacji osi niemiecko-francuskiej przyjęli alternatywną strategię likwidacji osi niemiecko-francuskiej”. Jest to oczywiście konstatacja prawdziwa. Grupa Wyszehradzka rzeczywiście stanowiła taką geopolityczną konstrukcję i w obliczu sytuacji na wschodzie Polska weszła na drogę wrogości najpierw wobec Węgier, a obecnie także Słowacji rządzonej przez Fico. Grupa Wyszehradzka istnieje tylko teoretycznie i prawdopodobnie jest nie do odbudowania, szczególnie że styl, w jaki traktowaliśmy Węgry – jak jakiegoś lokaja rosyjskiego – czyni tę współpracę niemożliwą na wiele lat. Niestety z polskiej winy.
Widać, że Orbána ta hałaśliwa i głupawa antywęgierskość Warszawy wyjątkowo irytuje, szczególnie zaś prezentowana przez Polskę „moralna wyższość” wobec Węgier. Dlatego premier tego kraju mówi z dużą złością i obrzydzeniem: „Polacy prowadzą najbardziej obłudną politykę w całej Europie. Uczą nas moralności, krytykują za nasze stosunki gospodarcze z Rosją, a jednocześnie sami beztrosko robią interesy z Rosjanami, kupują ich ropę – choć okrężną drogą – i wykorzystują ją do napędzania polskiej gospodarki. (…) W ciągu ostatnich dziesięciu lat nie widziałem w Europie tak obrzydliwie obłudnej polityki”. Nie wiem, czy polityka polska jest obłudna, czy tylko głupia, ale mnie to polskie „moralizowanie” polityki proukraińskiej i antyrosyjskiej równie drażni, co węgierskiego polityka. Bo jest żałosne.
Na koniec wreszcie Orbán stwierdza, że polska próba odgrywania mocarstwowej polityki względem Rosji i Niemiec i przy wsparciu Anglosasów zakończy się dramatyczną porażką: „Polski eksperyment zakończy się niepowodzeniem, gdyż Polacy nie mają na niego środków: będą musieli wrócić do Europy Środkowej i Grupy Wyszehradzkiej”. Poza tym strategiczny sojusz ze Stanami Zjednoczonymi prowadzi do przyjęcia ich hegemonicznej ideologii: „Polacy podlegają ograniczeniom wynikającym z polityki eksportu demokracji, LGBT, imigracji i wewnętrznej transformacji społecznej (zanik klasy średniej i upadek rodziny – A.W.), co w rzeczywistości grozi utratą tożsamości narodowej”. Niestety, ocenę tę uważam za prawdziwą. Polska nie jest żadnym mocarstwem. Oddawszy całe zasoby broni Ukrainie, została zredukowana do linii komunikacyjnej zachodniego zaopatrzenia dla Kijowa, a w razie potrzeby, do pola bitwy z armią rosyjską. Kosztem tego sojuszu jest i musi być przyjęcie agendy LGBT i „wewnętrznej transformacji społecznej”. Dlatego na tej polityce rzeczywiście wyjdziemy niczym Zabłocki na mydle.
Tekst przemówienia Viktora Orbána za wersją niemieckojęzyczną, którą w trzech częściach opublikował portal sezession.de