Najwyraźniej Bartłomiej Ciążyński, niedawny wiceminister sprawiedliwości z Lewicy, bardzo upodobał sobie żerowanie na państwie. Teraz wyszło na jaw, że przez kilkanaście miesięcy pobierał znaczące wynagrodzenie z Zarządu Dróg i Utrzymania Miasta we Wrocławiu, jednocześnie pełniąc funkcję miejskiego radnego i wiceprzewodniczącego rady miejskiej.
Jak podał Marcin Torz z portalu ujawniamy.com, w okresie od sierpnia 2021 roku do grudnia 2022 roku Ciążyński otrzymywał miesięcznie ponad 3 tysiące złotych netto za około 20 godzin pracy, świadcząc usługi prawne. Szczegółowe dane wskazują, że w pierwszym okresie umowy (sierpień-grudzień 2021) jego wynagrodzenie wynosiło 3500 zł netto miesięcznie, a w kolejnym roku (luty-grudzień 2022) 3250 zł netto. To daje średnio ok. 170 zł za godzinę.
Sytuacja jest tym bardziej oburzająca, że jako radny Ciążyński powinien kontrolować jednostki podległe miastu, a jednocześnie czerpał z nich korzyści finansowe. Nie jest to jednak żadna nowość – to właśnie Wrocław zasłynął na całą Polskę z podobnych praktyk, tzn. wsadzania do miejskich spółek za pokaźną sumkę „swoich” ludzi, czyli bliskich lokalnej władzy. Nie ulega też wątpliwości, że podobne rzeczy dzieją się w innych częściach kraju, ale akurat o Wrocławiu wiemy najwięcej, bo sprawy te od lat nagłaśnia Torz.
„Do niedawna wiceminister sprawiedliwości i wiceprezydent Wrocławia zarabiał gigantyczne pieniądze w spółkach i jednostkach, które miał jako ów radny kontrolować. Facet dorobił się fortuny w sposób jednoznacznie obrzydliwy. Dodajmy, że to prominentny działacz Lewicy” – skomentował najnowszą ujawnioną aferę Torz.
‼️Radny Miejski Wrocławia @BartekCiazynski – to ten od wakacyjnego tankowania – doił również @zdium_wroc, czyli jednostkę miejską od remontów i stawiania progów zwalniających. Tak się dziwnie złożyło, że miasto nie podało tej informacji od razu.
Do niedawna wiceminister… pic.twitter.com/K6L2EPgOXE
— Marcin Torz (@MarcinTorz) September 7, 2024
Sam Ciążyński dla większości Polaków pewnie pozostawałby anonimowy, gdyby nie fakt, że jako wiceminister sprawiedliwości ruszył na wakacje służbowym samochodem i tankował na koszt podatnika. Całą sytuację jeszcze bardziej groteskową czyni fakt, że tuż przed granicą dotankował niecałe siedem litrów paliwa (czyli za jakieś 45 zł), bo służbowej karty nie mógłby używać poza Polską.