Demokracja to fatalny system, ale nikt nie wymyślił lepszego narzędzia służącego kolejnym zwycięstwom lewicy. Przyglądając się wynikom ostatnich wyborów do Parlamentu Europejskiego, a także do niektórych parlamentów krajowych, nie sposób nie zauważyć tego, jak bardzo kontrowersyjne osoby uzyskały społeczny mandat do reprezentowania obywateli. I nie chodzi tu bynajmniej o postaci pokroju Roberta Biedronia czy Krzysztofa Śmiszka, lecz o radykalnych bojówkarzy, którzy już dawno powinni zostać na trwałe odizolowani od społeczeństwa.
W czerwcu europosłanką wybrano Włoszkę Ilarię Salis, która jako członek Antify pofatygowała się w ubiegłym roku do Budapesztu, aby wspólnie ze znajomymi napadać na reprezentantów środowisk narodowych i katować ich w biały dzień na ulicach miasta. Węgierska policja aresztowała Salis, lecz ta po wpłaceniu kaucji i opuszczeniu więzienia, startując z list Sojuszu Lewicy i Zielonych, zdołała uzyskać ponad 176 tys. głosów. Dzięki temu może obecnie liczyć na bezkarność, gdyż chroniący ją immunitet najprawdopodobniej przekreśli szanse na pociągnięcie do sprawiedliwości przed węgierskim sądem.
Postać o podobnym profilu ideologicznym uzyskała również niedawno mandat poselski we Francji. Startujący ze zdominowanego przez społeczność imigrancką Awinionu Raphael Arnault znalazł się na liście skrajnie lewicowego Nowego Frontu Ludowego i zdobywszy 55 proc. głosów jest już chroniony poselskim immunitetem. Arnault to znany od lat francuskiej policji lider Antify, który figuruje w kartotekach jako osoba szczególnie niebezpieczna i skłonna do angażowania się w brutalne działania. Znany jest także z tego, że świetnie dogaduje się z islamskimi dżihadystami.
Wybór tak skandalicznych postaci to niestety zjawisko znamienne dla czasów, w których przyszło nam żyć. Wbrew temu, co się najczęściej mówi, demokracja nie jest wcale ustrojem, który z czasem przybiera coraz bardziej dojrzałą formę. Jest wręcz dokładnie na odwrót, im bardziej ugruntowują się zasady rządów ogółu, tym większa szansa na to, że do władzy będą dochodziły osoby skrajnie amoralne, skandalizujące i przekupne.
Piętno mas
Wybory powszechne dają masom złudne wyobrażenie decyzyjności: w końcu formalnie rządzą ci, na których one zagłosowały. W rzeczywistości w krajach zachodnich za zasłoną demokracji i tak realna władza spoczywa zawsze w rękach środowisk finansowo-biznesowych. Kontrolując system polityczno-medialny, są w stanie tak zmanipulować opinię publiczną, że ta posłusznie wybiera tylko jedną z dozwolonych opcji politycznych. Gdy zaś szansę na przejęcie władzy uzyskuje ktoś spoza grona licencjonowanych polityków, natychmiast uruchamia się przeciwko niemu operację specjalną, o czym przekonało się niedawno francuskie Zjednoczenie Narodowe.
W tak skonstruowanym systemie łatwo dające się manipulować masy pragną mimo wszystko odcisnąć swoje własne piętno na świecie polityki. Wyczuwając instynktownie, że rządy i tak będą sprawować nominaci ukrytych elit, mandaty poselskie powierzają osobom zupełnie się do tego nie nadającym: klaunom, gwiazdom telewizji, bojówkarzom czy skandalistom.
W polskim parlamencie udział społeczności klaunów, skandalistów i indolentów rośnie niestety wraz z każdą kadencją. Pod tym względem składy sejmów z czasów Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej pozostają wręcz niedoścignionym wzorcem kultury i ogłady. Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych parlamentarzyści reprezentowali na ogół dość wysoki poziom merytoryczny oraz kultury osobistej, nawet jeśli wielu z nich było byłymi agentami i zdrajcami. Wielką odmianę przyniosło dopiero powstanie Samoobrony, która po raz pierwszy wniosła do Sejmu zwykłe chamstwo i pieniactwo.
Z dzisiejszej perspektywy wybryki Andrzeja Leppera, Renaty Beger czy Krzysztofa Filipka, mogą się wydawać czymś niewinnym w porównaniu do tego, co reprezentują osoby pokroju Klaudii Jachiry, Franciszka Sterczewskiego, Aleksandry Wiśniewskiej czy Marcina Józefaciuka. Nieco wcześniej na scenie politycznej szokował Janusz Palikot, który jednak w przeciwieństwie do wyżej wymienionych posłów Koalicji Obywatelskiej był osobą inteligentną (choć uciekającą się do cynicznych metod).
Autodestrukcyjny trend
Przyrastające z każdą kadencją grono błaznów – skandalistów to także wyraz postępujących autodestrukcyjnych tendencji zachodniego społeczeństwa. Wspólnym mianownikiem dominujących współcześnie w ideologii, a więc ekologizmu, LGBT czy też zrównoważonego rozwoju, jest dążność do ograniczenia wszystkiego, co witalne, związane z życiem i rozwojem. Postulująca degrowth lewica żyje przekonaniem, że w dłuższej perspektywie i tak jesteśmy wszyscy martwi. Nie powinno więc dziwić, że w tego rodzaju klimacie intelektualnym na pierwszy plan przedostają się politycy zdolni co najwyżej do destrukcji dotychczasowych norm kulturowych i cywilizacyjnych. Sensem ich działalności jest kpina z wszystkiego, co konstruktywne.
Osobną kwestię stanowi zaś to, jak bardzo nasilająca się polaryzacja sceny politycznej sprzyja wyborowi polityków nie będących może błaznami czy skandalistami, lecz posiadających bardzo kłopotliwe rysy na życiorysie i intelekcie. Typowy wyborca karmiący się na co dzień medialną papką z TVN24, Newsweeka czy Wyborczej, jest tak bardzo bezkrytyczny wobec wskazanych mu do głosowania kandydatów, że zupełnie nie wnika w ciemne strony ich politycznej aktywności. W ten właśnie sposób, mimo iż za włodarzami co najmniej kilku największych polskich miast ciągną się od lat wielkie afery i rażące zaniedbania, kolejne wybory przynoszą im wciąż reelekcję. W praktyce Koalicja Obywatelska mogłaby wystawić w Poznaniu, Wrocławiu czy Warszawie jako kandydata nawet przysłowiowego pana Waldka spod sklepu z piwem – przy odpowiednim wsparciu medialnym i tak zostałby prezydentem dużego wojewódzkiego miasta. Ewie Kopacz w uzyskaniu 187 tys. głosów w wyborach do Parlamentu Europejskiego nie przeszkodziło nawet pamiętne przedstawienie wizji jaskiniowców polujących na dinozaury.
Tendencja, zgodnie z którą im dany kandydat gorszy, tym lepszy, będzie się niestety w kolejnych latach nasilać. Panujący na kontynencie dekadentyzm mógłby zostać przełamany, gdyby władzę udało się przejąć ugrupowaniom autentycznie konserwatywnym. O jakkolwiek pojętej kontrrewolucji trudno jednak na razie zasadnie mówić, w sytuacji gdy nawet francuska „skrajna prawica” popiera aborcję i nie potrafi w sposób jasny przeciwstawić się klimatyzmowi. Demokracja ma moc degenerowania nawet środowisk, które teoretycznie powinny stać na straży niezmiennych wartości.