Zakładane przez partię Janusza Korwin-Mikkego, Ruch Narodowy z Robertem Winnickim na czele oraz środowisko Grzegorza Brauna antysystemowe ugrupowanie przeszło zatrważającą drogę, by znaleźć się w miejscu, gdzie właściwie nie wiadomo, jakie ma poglądy i do czego dąży. Upadku Konfederacji nie należy utożsamiać z jej rozpadem ani nawet utratą poparcia, które ciągle może być wysokie, ale z końcem ideowości formacji, mającej u zarania silne rysy konserwatywno-liberalne.
Początki przemiany Konfederacji przypadły na przełom 2022 oraz 2023 roku. Wówczas, rok przed wyborami parlamentarnymi, Sławomir Mentzen zastąpił na stanowisku prezesa partii KORWiN, szybko przemianowanej na Nową Nadzieję, Korwin-Mikkego, który miał być dla młodych władz „jak ta latarnia morska”. Niedługo później Mentzen oraz Krzysztof Bosak zostali współprzewodniczącymi Konfederacji i mieli wspólnie doprowadzić do sukcesu „prawicę wolnościową”. Pierwsze niepokojące symptomy zmian w ugrupowaniu można było zauważyć już wiosną, ale jeszcze w czerwcu na konwencji programowej pojawił się z mocnym wystąpieniem Braun, a Korwin-Mikke przekonywał, że „nie dopuści” do tego, by młodzi liderzy ulegli złodziejom lub dali się przekupić. Ostatecznie po przegranej elekcji w absurdalnych okolicznościach pozbyto się nestora wolnościowców, a zarówno postępowanie w kampanii wyborczej, jak i powyborcze wypowiedzi liderów sprawiły, iż można było pisać o koniunkturalizacji Konfederacji.
Nowe oblicze
Personalne rozstrzygnięcia wyborczego maratonu doprowadziły do przetasowań w partii, która w 2019 roku wprowadziła do Sejmu co prawda mniejszy skład, ale za to o znacznie mocniejszym wolnościowym rysie ideowym. Gwarancją tego byli Korwin-Mikke, Jakub Kulesza czy Dobromir Sośnierz, którym trudno zarzucić odstępstwa od myśli konserwatywno-liberalnej. W bieżącej kadencji początkowo nadzieję można było pokładać w Konradzie Berkowiczu, ale ostatecznie „kotwicy” trzymającej formację na wolnościowych torach zabrakło. Wyborcy otrzymali polityków bezzębnych, o nie do końca określonych poglądach. Punktami zwrotnymi okazały się przygarnięcie Stanisława Tyszki, niegdyś krytykującego swe nowe ugrupowanie oraz przyznanie, z pominięciem procedur prawyborczych, „jedynki” Przemysławowi Wiplerowi, który niedługo potem wyrósł na twarz centralizacji Konfederacji. Po sukcesie w uniowyborach i wprowadzeniu przedstawicieli do Parlamentu Europejskiego, w formacji doszło do kolejnego trzęsienia ziemi.
Na Podkarpaciu dwaj politycy z najlepszymi wynikami w wyborach parlamentarnych, a więc Braun oraz Tomasz Buczek, zdobyli mandaty w unioparlamencie. W efekcie do Sejmu dostał się Michał Połuboczek. Nazywany przez media „człowiekiem Wiplera” polityk nie zdążył się jakkolwiek pozytywnie zaprezentować, a już zaliczył kompromitującą wpadkę. Połuboczek opowiedział się za ewentualną ustawą regulującą związki partnerskie i zdradził, że podobnież w Konfederacji zdania są podzielone. Co ciekawe, przedstawiciel niegdyś wolnościowej partii, tworząc biurokratycznego potworka, chciał walczyć z biurokracją. Po głosach niezadowolenia ze strony elektoratu poseł zamieścił w sieci wpis, w którym zawarł błyskotliwy wniosek, iż zniesienie podatku od dziedziczenia oraz umożliwienie dostępu do informacji medycznych dowolnej osobie, nie wymaga „wprowadzania instytucji związków partnerskich”. Obserwując meandry myślowe nowej warty Konfederacji, trudno z optymizmem patrzeć na perspektywy wolności w naszym umęczonym kraju.
O ile w warszawskim parlamencie ugrupowanie utrzymuje formalną jedność, o tyle w Parlamencie Europejskim część unioposłów z ramienia Nowej Nadziei połączyła siły w jednej frakcji m.in. z Alternatywą dla Niemiec (AfD), co bardzo nie spodobało się przedstawicielom narodowców. Anna Bryłka oznajmiła, iż „stosunek tej partii do Nord Stream I i Nord Stream II oraz wypowiedzi niektórych członków ugrupowania, które są wprost sprzeczne z polskim interesem narodowym, nie pozwalają myśleć o zbudowaniu zaufania i konstruktywnej współpracy w jednej grupie politycznej”. Redaktor naczelny „Najwyższego Czasu!” Tomasz Sommer ocenił, że „tak się rozpada Konfederacja”, a także uznał, iż pilnie potrzebna jest „misja ratunkowa”. Nastroje uspokajał natomiast Tyszka, przekonując, że żadnego rozłamu nie ma i wszyscy posłowie Konfederacji będą razem, ochoczo i ściśle współpracować. Zatem, niczym w słynnej scenie z „Nagiej Broni”, można się rozejść, w końcu „nie ma tu nic ciekawego do oglądania”.
Poglądy to nie problem
Kiedy tylko Konfederacja pojawiła się na scenie politycznej naszego urokliwego bantustanu, media głównego ścieku często określały ją ugrupowaniem „populistycznym”, co było łatką przyczepianą przez lewicę każdemu, z kim się nie zgadza. Przez długi czas można było zbywać takie zarzuty pustym śmiechem, lecz obecnie coraz trudniej określić przekonania formacji. Wyborcy mogą przez to odnieść wrażenie, iż poglądy dla części konfederatów nie są problemem, ponieważ mają takie, jakie akurat są potrzebne. Nietrudno też zauważyć, że nowa gwardia Konfederacji nie mówi już niektórych rzeczy, gdyż te nie cieszą się wystarczającym poparciem, stosuje odmienną narrację w pewnych sprawach, a w wybranych zmieniła stanowisko. Konsekwencją podejścia czołowych postaci formacji są zadziwiające sytuacje, od których prawicowemu wyborcy włos się jeży na głowie.
Na początku lipca część posłów sprzeciwiającej się dotychczas zakazowi hodowli zwierząt futerkowych Konfederacji, złożyła podpisy pod projektem, który przewidywał wygaszenie branży w ciągu półtorej dekady. Przygotowana ustawa miała być ponadpartyjną kontrą wobec bardziej rygorystycznej propozycji środowisk lewicowcowych, a poparli ją także hodowcy, którzy pragnęli poddać się samoregulacji. Sośnierz wprawdzie przekazał, iż „to nie jest ani stanowisko Konfederacji, ani nawet Nowej Nadziei”, ale „solowe szachy 3D” Wiplera, lecz podpisy złożyło więcej posłów. Były polityk PiS przekonywał za to, że jest przeciwny jakimkolwiek zakazom, co wyborcy mogliby skwitować słowami filmowego Kargula: „żeby ja bleszczaty był, choć na jedno oko, to bym może uwierzył”. Sośnierz natomiast trafnie zauważył, że poparcie hodowców wynika z tego, iż projekt zapewniłby im „piętnastoletni monopol na rynku”, co nie ma nic wspólnego z zasadami wolnego rynku.
Czytaj więcej: Co się dzieje z Nową Nadzieją? Korwin-Mikkemu jest wstyd, a Sośnierz wyjaśnia cienką intrygę Wiplera
Wolnego rynku, według Sośnierza, Konfederacja powinna bronić pryncypialnie, ale obecnie to już zdecydowanie pieśń przeszłości. Występujący w imieniu ugrupowania Wipler wyraził poparcie dla rozdawnictwa pod postacią renty wdowiej. Zdaniem posła byłoby to „niezrozumiałe, gdyby przeciw czemuś takiemu występowali”, a on sam miałby problemy ze spojrzeniem w oczy teściowej. Ostatecznie znalazło się jedynie dwóch „sprawiedliwych” konfederatów, którzy zagłosowali „przeciw”. Co prawda, jak mówił niezastąpiony Ryszard Petru, głowa psuje się od góry, ale lokalnie nie jest lepiej. W Białymstoku przedstawiciele Konfederacji odnieśli się do problemów w PKP Cargo i rzecz jasna nie wskazali na rozwiązanie w postaci prywatyzacji spółki, ale przestrzegli przed jej wyprzedażą, uzasadniając to rzekomym znaczeniem strategicznym. Nietrudno zauważyć, że politycy partii stopniowo przyjmują socjalistyczną retorykę, a to emocjonalnie usprawiedliwiając rozdawnictwo, a to broniąc państwowych spółek argumentami o sektorach strategicznych.
Nieunikniona próba sił
O tym, w którą stronę pójdzie Konfederacja, teoretycznie powinien zdecydować Kongres, stanowiący „najwyższą władzę Partii”. Przewidziany w statucie termin na jego organizację jednak upłynął, a Rada Liderów zwyczajnie to zignorowała. Z apelami o zwołanie Kongresu występowali zarówno Braun i Włodzimierz Skalik, jak i Korwin-Mikke. Zdaniem prezesa partii KORWiN działania władz partii po 25 lipca są nielegalne. Inaczej patrzy na to Rada Liderów i zdaje się, że ma rację, gdyż zgodnie ze statutem „po upływie kadencji, do czasu wyłonienia nowego składu organów, dotychczasowi członkowie dalej pełnią swoje obowiązki”. Kongres zatem powinien się odbyć, ale nie przewidziano sytuacji, w której tak się nie zdarzy, wobec czego konfederaci mogą wypowiadać się w myśl zasady „nie mamy pańskiego płaszcza i co Pan nam zrobi”. W przypływie szczerości serca anonimowy poseł zdradził „Rzeczpospolitej”, że „jedyne, co się może zdarzyć, to złożenie przez któregoś z członków wezwania do zwołania Kongresu”.
Korwin-Mikke uważa, że Kongresu nie zorganizowano „w obawie, że wybrane zostaną »niewłaściwe« nowe Władze”, ale Michał Wawer zaprzecza temu, twierdząc że skład Kongresu odpowiadałby układowi sił w Radzie Liderów. Temu z kolei przeczą doniesienia „Rzeczpospolitej”, wedle których zwołanie Kongresu wiązałoby się z „otwarciem składu członkowskiego Konfederacji”. Organizacja Kongresu byłaby więc próbą sił dla partii składowych, podobną do prawyborów prezydenckich. Te zdążono zapowiedzieć, ale Wipler ujawnił, że „na razie nie ma konsensusu, co do tego, jak powinny (one – przyp. R. P.) wyglądać”. Wcześniej niezwykle ważny poseł Nowej Nadziei ogłosił, iż jego formacja nie zgodzi się na innego kandydata na prezydenta niż Mentzen albo Bosak, a tajemnicą poliszynela są prezydenckie ambicje Brauna. Można odnieść wrażenie, że prawybory się odbędą, ale pod warunkiem, że z góry będzie wiadomo, iż zostaną wygrane.
Upadek Konfederacji
Konfederacja w nowym obliczu będzie zupełnie innym ugrupowaniem niż na początku swej działalności. Konfederacja nie obroni wolnego rynku, ale zgodzi się na interwencjonizm pod pretekstem wyższego dobra albo rzekomo strategicznych interesów. Konfederacja nie sprzeciwi się każdej formie rozdawnictwa, ale poprze je, jeśli tylko pieniądze podatnika wesprą dość uciemiężoną grupę. Konfederacja nie stanie murem za własnością prywatną, ale pójdzie na ustępstwa w obliczu silnego nacisku lewicy. Konfederacja całkowicie przestanie być partią prawicy, a stanie się formacją koniunkturalną i populistyczną, pozycjonującą się w „bagnie”. Upadek Konfederacji jako ideowej siły konserwatywno-liberalnej to proces, którego koniec będzie dla prawicowych wyborców niezwykle przykry.
Czytaj również: Młody polityk wyrzucony z Konfederacji. „Partia jest poukładana tragicznie”