Zbuntowana Francja (LFI) jest najsilniejszą partią Nowego Frontu Ludowego, czyli koalicji lewicy francuskiej, która wygrała ostatnie wybory. Jej przywódca Jean-Luc Mélenchon w młodości zaczynał jednak od trockizmu. Ten odłam komunizmu, którego ojcem jest Lew Trocki, zakłada w celu zdobycia władzy „marsz przez instytucje”, w tym ukrywanie swojej prawdziwej tożsamości politycznej i przejmowanie władzy pod „obcą flagą”.
Tutaj warto dodać, że tego typu zarzuty pojawiają się nad Sekwaną nie po raz pierwszy. Podobne sugestie padały np. pod adresem premiera Lionela Jospina, który też w młodości zaczynał karierę polityczną od trockizmu.
72-letni Mellenchon to skrajny lewak, ale zdolny trybun ludowy i przywódca radykalnej lewicy, który marzy o wejściu do Pałacu Elizejskiego w 2027 roku. Jako prezydent zamierza obalić kapitalizm i wysadzić w powietrze instytucje państwa.
Sugestie na temat trockizmu Melenchona ukazały się w dzienniku „Le Figaro”. Gazeta przywołuje opinię znanego historyka Stephana Courtois, który nie ma wątpliwości, że Melenchon realizuje strategię trockizmu przejęcia władzy. Courtois to współautor „Czarnej księgi komunizmu”.
Od lat obserwuje działania skrajnej lewicy we Francji i dziś złośliwie mówi, że „kiedy Chiny, Rosja, Korea Północna, Wietnam i Kuba wyrzekną się ideologii marksistowsko-leninowskiej, Francja pozostanie ostatnim komunistycznym krajem na świecie”. W końcu to „kolebka rewolucji” i tubylcza lewica widzi się w roli jej spadkobierców.
Nawet styl przemówień Jean-Luca Mélenchona ma przypominać takich rewolucjonistów jak Robespierre czy Saint-Just. Kiedy mówi o „przekształcaniu zbuntowanego narodu w naród rewolucyjny”, można się poważnie zastanawiać gdzie naprawdę leży największe zagrożenie dla Europy i Francji?