Z powodu rządowo-unijnej i fatalnej w skutkach polityki „klimatycznej”, imigracyjnej i socjalnej, Niemcy stopniowo pogrążają się w gospodarczej recesji i finansowej zapaści. Pogłębiają ją liczne protesty rolników, przewoźników, transportowców i rzemieślników przeciw ww. polityce. A także coraz liczniejsze wyprowadzki niemieckich firm produkcyjnych do USA i poza obszar coraz droższego i coraz bardziej komunistycznego euro-kołchozu Unii Europejskiej.
Na początku lutego br. niemiecki GUS podał oficjalnie, że w ostatnim kwartale 2023 r. produkt krajowy brutto (PKB) Niemiec był o 0,3 proc. mniejszy niż kwartał wcześniej oraz o 0,2 proc. niższy niż w analogicznym kwartale roku poprzedniego. Najważniejszą informacją była jednak ta, że w całym roku 2023 PKB Niemiec zanotował spadek o 0,3 proc. w porównaniu do roku poprzedniego. W okresie od roku 1991 był to dopiero drugi roczny spadek niemieckiego PKB – po „kryzysowym” roku 2009 i „covidowo-locdownowym” 2020. Już widać wyraźnie, że największa gospodarka Unii Europejskiej – coraz bardziej biurokratycznej, „klimatycznej” i euro-socjalistycznej – znalazła się w fazie recesji i w poważnym kryzysie. Bo już od roku 2018 w zasadzie stoi w miejscu – niemal nie rozwija się. Wg danych urzędowych (być może nieco zawyżonych) w roku 2018 PKB Niemiec wzrósł o zaledwie 1 proc., w 2019 o 1,1 proc., w 2020 odnotowano spadek o 3,8 proc., potem był oficjalny wzrost o 3,2 proc. w roku 2021 i o 1,8 proc. w 2022. A wynik za cały rok 2023 to wspomniane minus 0,3 proc. W rezultacie tych sześcioletnich minimalnych wzrostów i spadków, indeks realnego PKB – liczonego w cenach stałych z roku 2015 – na koniec IV kwartału 2023 r. był znacząco mniejszy niż w IV kwartale roku 2017. I zaledwie o 0,7 proc. większy niż w końcu dość pomyślnego roku 2019 – tj. jeszcze przed falą covidową i pochopnym zamknięciem części gospodarki przez rządy RFN i jej 16 landów.
Tak więc Niemcy – głównie z powodu absurdalnej i szalonej polityki „klimatycznej”, energetycznej, socjalnej i imigracyjnej lewicowych władz UE i RFN, stopniowo pogrążają się w recesji. Według prognozy renomowanego instytutu Ifo z Monachium, w pierwszym kwartale tego roku niemiecka gospodarka skurczy się o kolejne 0,2 proc. i już na dobre utknie w recesji. Bo „w prawie wszystkich gałęziach gospodarki przedsiębiorcy narzekają na malejący popyt” – malejący szczególnie w branży budowlanej i w przypadku większości produktów przemysłu, jak stwierdził dr Timo Wollmershäuser z Ifo. Być może w dalszych miesiącach roku sytuacja będzie odrobinę lepsza – przede wszystkim dzięki powoli wzrastającej konsumpcji, która od stycznia br. wiąże się z minimalnym wzrostem dochodów gospodarstw domowych – nieco szybszym od malejącej inflacji (wg dw.de).
W związku z powyższym, coraz więcej szefów niemieckich związków i zrzeszeń gospodarczych już mocno krytykuje politykę rządu i władz UE. Np. 24 stycznia szef zrzeszenia pracodawców Rainer Dulger ostro skrytykował rząd kanclerza Scholza za „błędną” politykę gospodarczą. Według jego oceny rząd SPD, Zielonych i FDP, ignoruje sprawy gospodarki, nie pomaga jej, a biurokracja wciąż rośnie. Ponadto przedsiębiorcy „nie odczuwają żadnej ulgi, nie mamy bezpieczeństwa planowania, więc już nie mamy zaufania do rządu”, mówił Dulger dziennikarzom. A ponieważ „Niemcy w coraz większym stopniu stają się hamulcem w UE”, więc „nasi sąsiedzi patrzą na nas już z większą troską niż my sami”. Jego zdaniem „rząd federalny zawodzi na całej linii”, a nastroje przedsiębiorców są już tak złe, jak nie były od bardzo dawna. „Boli mnie, gdy widzę, jak nisko upadły Niemcy w ciągu ostatnich dwóch lat” – tak podsumował swoją ocenę gospodarki i polityki lewicowego rządu szef zrzeszenia niemieckich pracodawców (wg bild.de).
Przeciw ww. polityce rządu i UE protestują też niektórzy przeciętni obywatele i konsumenci. Np. żądają od Bundestagu i parlamentów landów złożenia wniosku w Trybunale Konstytucyjnym o wydanie prawnego zakazu działalności partii Zielonych – jako głównego szkodnika i partii najbardziej odpowiedzialnej za powszechną i postępującą drożyznę i ubożenie społeczeństwa w ostatnich latach. W końcu października ub. roku wystartowała petycja grupy obywateli w sprawie wydania ww. zakazu działalności euro-komunistycznych Zielonych. Ta petycja do początku lutego br. zebrała już ponad 21 tysięcy podpisów. Jednak aby Bundestag rozpatrzył ją, potrzeba 50 tys. podpisów. Inicjatorem petycji jest Ralph Kahlert. Napisano w niej między innymi: „Jesteśmy przekonani, że ta partia [Zielonych] bardzo szkodzi interesom ludzi w Niemczech i naszej gospodarce. [..] Wskutek ciągłego podwyższania podatków i kosztów energii, np. podatku od emisji dwutlenku węgla, dwukrotnego zwiększenia opłat drogowych od samochodów osobowych i kosztów energii gospodarstw domowych oraz innych kosztów, przy jednoczesnym zwiększaniu różnych zasiłków, już nie opłaca się pracować”, napisał Kahlert. Sehr richtig!
Ponad 2500 miliardów euro długów
2 lutego Bundestag wreszcie uchwalił budżet RFN na rok bieżący. Za przyjęciem budżetu głosowało 388 posłów, a przeciw 279 (głównie z CDU-CSU i AfD). Już kilka godzin później Bundesrat (izba przedstawicieli 16 krajów związkowych) ten budżet zatwierdził. Za to około dwumiesięczne opóźnienie w ostatecznym ustaleniu budżetu państwa odpowiada oczywiście lewicowy rząd. Bo pomiędzy partyjniakami i ministrami z socjalistycznej SPD, euro-bolszewickimi Zielonymi i demo-liberałami z FDP do ostatnich godzin trwały spory i przepychanki, czy w roku 2024 należy i będzie można coś zaoszczędzić, np. na dotychczasowych dotacjach dla przemysłu czy dla rolników, czy nie będzie można. Ostatecznie przegłosowano, że wydatki całego państwa mają wynieść ok. 477 miliardów euro, z czego aż 39 miliardów euro ma pochodzić z kredytów. Te zaplanowane wydatki na kredyt są i tak kilkakrotnie mniejsze niż te z lat 2020-2023. Bo wskutek presji współrządzącej FDP i jej federalnego ministra finansów Christiana Lindnera, w planie budżetu po raz pierwszy od roku 2019 ponownie uwzględniono obowiązujący w konstytucji RFN tzw. hamulec zadłużenia. Więc te nowe 39 miliardów euro z kredytów to właśnie prawnie dozwolone maksimum wydatków budżetu RFN na kredyt – na kolejny dług państwa.
W ten sposób góra długów RFN urosła już do ponad 2,5 biliona (2500 miliardów) euro, które będą musiały spłacać dzieci i wnuki obecnych obywateli. A za długi u „międzynarodowych” lichwiarzy trzeba płacić wysokie odsetki – choć znacząco mniejsze niż np. w przypadku jeszcze większych długów rządu Włoch, Francji czy długów Polski. W samym roku 2024 ma to być aż ponad 36 miliardów euro. Dlatego przywrócenie hamulca zadłużenia jest „nakazem rozsądku”, jak słusznie powiedział w Bundestagu minister Lindner z FDP. Natomiast rządzące partie lewicowe – SPD i Zieloni – oczywiście najchętniej zaciągnęłyby kilkakrotnie więcej kredytów na różne swoje radosne projekty „ochrony klimatu”, „zielone łady” itp. neo-komunistyczne bzdury – rujnujące ludzi i gospodarkę. Przedstawiciele obu ww. lewicowych partii już od jesieni 2021 r. przy niemal każdej okazji powtarzają, że konstytucyjny hamulec zadłużenia to już „hamulec przyszłości”, „hamulec modernizacji” i rzekomo nie jest on już konieczny. SPD i Zieloni od ponad dwóch lat mówią o rzekomej potrzebie „reformy” hamulca zadłużenia – w kierunku jego niemal całkowitego zniesienia. Jednak do zmiany postanowień konstytucji RFN w tej kwestii konieczna byłaby większość dwóch trzecich głosów w Bundestagu, których rządzący lewacy na szczęście (dla obywateli i firm Niemiec) nie mają i raczej mieć nie będą. Bo faktycznie opozycyjne w tych sprawach partie chadeckie – CDU i bawarska CSU – wykluczają udzielenie swej zgody na jakiekolwiek „rozmiękczenie hamulca zadłużenia”. Gut!
Jedynie drobne oszczędności
Tegoroczny budżet „socjalnej” Republiki Federalnej nie przewiduje oczywiście żadnych oszczędności w dotychczasowej polityce socjalnej, zasiłkowej, emerytalno-rentowej, imigracyjnej i „klimatycznej”. Przewiduje za to między innymi np. wyższy podatek od biletów lotniczych na loty pasażerskie oraz stopniowe znoszenie ulg podatkowych na olej napędowy dla rolników, co niemieckich rolników na pewno nie ucieszy, więc lada dzień wznowią oni swoje silne protesty. W uchwalonym budżecie pozytywne jest natomiast m.in. to, że w tym roku już nie będzie dotychczasowych wieloletnich i dużych dopłat państwa do dziesiątek tysięcy kupowanych nowych elektrycznych samochodów – dopłat z kieszeni wszystkich podatników.
Opozycyjna konserwatywno-wolnościowa Alternatywa dla Niemiec (AfD) sprzeciwiała się też między innymi zaplanowanym przez SPD i Zielonych wielkim wydatkom na pomoc kijowskiej Ukrainie i na tzw. transformację energetyczną vel „politykę klimatyczną”. Żądała także ograniczenia wydatków na niektóre zasiłki i inne „świadczenia socjalne”. Ale oczywiście te postulaty AfD zostały od razu odrzucone przez partie rządzące – bez żadnej dyskusji. Cięć w tych świadczeniach i wydatkach domagała się również CDU i bawarska CSU. Chadecy chcieli przede wszystkim ograniczenia wydatków na tzw. zasiłek obywatelski – wypłacany „bezrobotnym” oraz osobom niezdolnym do pracy zarobkowej i niechętnym do jej podjęcia. Bo w roku ubiegłym koszty tego zasiłku (Bürgergeld) pochłonęły aż ponad 44 miliardy euro, a w tym roku ma on kosztować podatników jeszcze więcej (!). W związku z tym szef parlamentarnego klubu CDU-CSU Fryderyk Merz mocno krytykował to rządowe „subwencjonowanie bezrobocia” i żądał jego znacznego ograniczenia – bezskutecznie. Także wydatki na tzw. uchodźców i azylantów są w opinii polityków AfD i niektórych z CDU-CSU stanowczo zbyt wysokie. Bo łącznie z kosztami programów tzw. zwalczania przyczyn imigracji, w samym roku ubiegłym wyniosły one ponad 27 miliardów euro, a w tym roku mają wynieść co najmniej 28 miliardów. Wunderbar!