Do kilku zapalnych miejsc na świecie, gdzie toczy się prawdziwa wojna lub może się także zacząć, dołącza Półwysep Koreański, gdzie od ostatnich dni starego i pierwszych dni nowego roku bardzo wzrosło napięcie związane zarówno ze zmianą strategii Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej, jak i z powodu zbrojnych prowokacji dokonanych przez armię tego państwa.
Koreański dyktator Kim Dzong Un mający nieograniczoną władzę w KRLD wezwał sektor wojskowy do przyspieszenia przygotowania się do wojny w sytuacji wynikającej według niego z powodu zupełnie bezprecedensowego i konfrontacyjnego zachowania się USA. Kim skierował to wezwanie do Armii Ludowej, do sektora zbrojeniowego i do obrony cywilnej.
Jak należy traktować to oświadczenie? Jeśli oświadczenie Xi Jingpinga, przewodniczącego Chińskiej Republiki Ludowej, informujące prezydenta USA Joe Bidena o podjęciu decyzji o przyłączeniu Tajwanu jako celu polityki Pekinu, należy traktować bardzo poważnie, to także przemówienie Kim Dzong Una wygłoszone na plenum Komitetu Centralnego Partii Pracy Korei jest również werbalną zmianą celów jego polityki, a nie tylko kolejnym jego stałym posunięciem. One dotychczas miały na celu najpierw zaognienie sytuacji na granicy między koreańskimi państwami, a następnie po dłuższej lub krótszej „przepychance” propagandowej z przeciwnymi państwami powolne wycofywanie się z ostrego kursu z jednoczesnym oczekiwaniem „nagrody” za to „ustępstwo” w postaci materialnej pomocy dla swojego kraju, którą zazwyczaj chciano otrzymać po kryjomu, żeby oficjalnie nie stracić twarzy.
Kanonada
W piątek 5 stycznia artyleria północnokoreańska ostrzelała sporne graniczne wody koło wyspy Daeyeonpyeong na granicy z Południową Koreą. Wystrzelono 200 pocisków. Dzień później ponowiono atak z użyciem 60 pocisków artyleryjskich. Armia Kima użyła artylerii konwencjonalnej oraz być może rakietowej. Jak się okazało, nie był to koniec tej strzelaniny, ponieważ w niedzielę artyleria północnokoreańska znowu ostrzelała przestrzeń na południe od nieoficjalnej, spornej granicy morskiej uważanej przez Seul za swój teren. Mieszkańcy wymienionej wyspy oraz sąsiedniej dostali polecenie, żeby nie opuszczać domów, a potem zapadła decyzja o ewakuacji. Ostrzał z północny na szczęście nie przyniósł żadnych ofiar ani nie naruszył żadnego z budynków.
O ile ewakuacja ludności z Yeonpyeong, gdzie mieszka niecałe 2 tys. osób, nie powinna stanowić trudności, to ewakuacja mieszkańców drugiej wyspy Baengnyeong stwarza pewne problemy. Ta wyspa ma dwukrotnie więcej mieszkańców, a ponadto jest położona dalej od wybrzeża, w odległości ponad 90 km na zachód wyspy Yeonpyeong. Ponadto tam znajduje baza wojskowa.
Północna kanonada była odpowiedzią Kima na trwające już od 29 grudnia 2023 r. wspólne manewry amerykańsko-południowokoreańskie oraz na ćwiczenia południowokoreańskiej marynarki wojennej, w czasie których używano artylerii do zatapiania okrętów.
Z kolei w odpowiedzi na kanonady artylerii Kima już 5 stycznia południowokoreańska piechota morska rozpoczęła ćwiczenia strzeleckie w pobliżu ostrzelanych wysp, gdzie od kilku lat nie prowadzono manewrów. Jednocześnie, jak zwykle w takiej sytuacji, Seul wysłał do Pjongjangu oświadczenie ostrzegające Północną Koreę przed kontynuacją wzrostu napięcia na Półwyspie i podkreślające, że to ona odpowiada za ten nowy kryzys. Zażądano też natychmiastowego zaprzestania tych militarnych działań.
Koniec uzgodnień
Relacje pomiędzy oboma państwami systematycznie się pogarszają. Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że relacje pomiędzy obiema Koreami oraz między KRLD i USA poprawią się na tyle, że będzie można mówić o rozpoczęciu drogi prowadzącej do zakończenia wrogości między Północną Koreą a wymienionymi państwami. W tym czasie doszło m.in. do spotkań Kim Dzong Una z prezydentem USA Donaldem Trumpem. Zawarto też w 2018 r. umowę między obiema Koreami o zapobieganiu nagłym i przypadkowym starciom zbrojnym na Morzu Żółtym. To porozumienie podpisał Kim Dzong Un z prezydentem Korei Południowej Moon Jae-inem.
Niestety te relacje zaczęły się pogarszać. Po umieszczeniu na orbicie północnokoreańskiego satelity wojskowego Południowa Korea wycofała się z porozumienia, KRLD także to zrobiła.
Samo porozumienie niezależnie od deklaracji zerwania było od dawna martwe. W zeszłym roku artyleria północnokoreańska kilkakrotnie ostrzeliwała morze w kierunku południowym, a rok wcześniej Pjongjang uznał i oświadczył, że bomba atomowa może być użyta nie tylko przeciw Amerykanom, ale również przeciw Korei Południowej.
Droga bez wyjścia
Dlaczego tak się stało? Odpowiedź można znaleźć się w systemie polityczno-społecznym Północnej Korei, który uniemożliwia zawarcie jakiegokolwiek porozumienia o charakterze strategicznym, mającym na celu zjednoczenie całej Korei. Kim Dzong Un jest formalnie głową Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej jako Przewodniczący Komisji Spraw Państwowych. Dzong Un jest Sekretarzem Generalnym Partii Pracy Korei, naczelnym dowódcą Koreańskiej Armii Ludowej i Przewodniczącym Centralnej Komisji Wojskowej Partii Pracy Korei. To najważniejsze tytuły absolutnego dyktatora Korei Północnej, którego władza może być porównywana z egipskimi faraonami. Dyktator posiada taką władzę, że może sam skazać daną osobę na śmierć. Korea Północna to pseudomonarchia komunistyczna. Kim Dzong Un jest trzecim „komunistycznym monarchą”. Przed nim tym państwem rządził jego dziadek Kim Ir Sen, a potem ojciec Kim Dzong Il. Teraz uważa się, że drugą osobą w państwie jest siostra Kim Dzong Una, Kim Jo Dzong. To członek nie tylko Biura Politycznego tej komunistycznej partii, ale również Komisji Spraw Państwowych. Do tej konstelacji należy dodać córkę dyktatora Kim Ju Ae, mającą obecnie ca. 12 lat. Jest ona oczywiście wychwalana przez północnokoreańską propagandę. Nazywana jest Koreańską Gwiazdą Poranną i podobnymi tytułami przypominającymi zupełnie tytulaturę w orientalnych monarchiach, a jednocześnie staje coraz bardziej medialna, występując oficjalnie u boku ojca.
Południowokoreańskie media i tamtejsi eksperci sugerują, że szykowana jest na dyktatora następnego po ojcu.
Ten krótki opis systemu KRLD pokazuje, dlaczego wszelkie porozumienie z Republiką Korei jest niemożliwe. System Kimów zakładający pełną izolację państwa i posuniętą do absurdu dyktaturę opierającą się na skrajnym zniewoleniu społeczeństwa, paranoicznym strachu oraz grożeniu bombą atomową, może tylko istnieć w tej postaci. Każde wyciągnięcie pojedynczej cegły z tego muru grozi zawaleniem całego systemu. Dlatego Kim może co najwyżej udawać, że chce się pojednać, ale w żaden sposób nie może tego uczynić.
Antyzjednoczeniowy zwrot
Do tej pory politycznym celem KRLD było zjednoczenie całej Korei. Podobny cel zapisany w konstytucji ma Republika Korei, czyli Korea Południowa. Na obecnym plenum KC PPK odbywającym się w dniach 26-30 grudnia 2023 r., północnokoreańscy przywódcy pożegnali się z tym marzeniem.
Kim Dzong Un powiedział, że to marzenie, które przez dekady było celem KRLD, już teraz nie istnieje. Oskarżył Koreę Południową o prowadzenie nie polityki zjednoczeniowej, ale o konsekwentną grę na wchłonięcie KRLD. Według północnokoreańskiego dyktatora tę grę mieli prowadzić nie tylko południowi prezydenci-dyktatorzy, ale też prezydenci liberalni, którzy doszli do władzy po likwidacji dyktatury w Republice Korei.
– Oszukano nas – powiedział Kim Dzong Un i dodał, że w tych planach zjednoczenia, południe nie uwzględniało interesów północy, czytaj specjalnych praw komunistycznej nomenklatury na czele z dynastyczną rodziną Kimów. Taka krytyka wodza i de facto jego poprzedników mogła być dokonana tylko i jedynie przez samego wodza. Samokrytyka Kim Dzong Una była oczywiście farsą, ponieważ zarówno on, jak i jego bliższe i dalsze otoczenie, doskonale sobie zdawało i zdaje sprawę, że jakiekolwiek zjednoczenie oznacza otwarcie Północnej Korei na świat i koniec tego skansenu wraz z faraońską władzą Kimów.
Kim uznał, że wrogami jest nie tylko południowokoreańska elita, którą tradycyjnie nazwał amerykańskimi marionetkami, ale są również nimi mieszkańcy Południowej Korei dotychczas nazywani rodakami żyjącymi pod dominacją amerykańską. Teraz stwierdził, że mieszkańcy na południu zamerykanizowali się i utracili swój koreański gen kulturowy.
W związku z tym należy zadać pytanie, dlaczego Kim Dzong Un zdecydował się na zwrot, gdy może kontynuować tradycyjną politykę dynastii Kimów pod tytułem zaostrzania sytuacji i powolnego odwrotu z żądaniem bakszyszu.
Na co stawia Kim Dzong Un
Degradacja południowokoreańskiego społeczeństwa z pozycji braci i sióstr na nowe pozycje, pozycje wroga jest nie tylko złą wiadomością dla wszystkich Koreańczyków, ale pokazuje, co zamierza dalej robić północnokoreański faraon. Nie ulega wątpliwości, że on przygotowuje się do zbrojnego konfliktu. Jego armia otrzymała przekaz: w przypadku konfliktu zbrojnego sprowokowanego przez Amerykanów zdaniem Koreańskiej Armii Ludowej będzie zajęcie całego południa, całego terytorium Republiki Korei.
Wydaje się, że Kim i jego elita uznali, że USA są już na tyle zaangażowane w konfliktach w różnych częściach świata (Rosja-Ukraina, Palestyńczycy-Izrael, Chiny-Tajwan), że obecnie nadchodzi szansa na znacznie bardziej konfrontacyjne prowadzenie swojej polityki względem Korei Południowej. Nie można również wykluczyć, że w Pjongjangu uznano, iż należy się przygotować do wojny, zbroić się i czekać na okazję, jaką może być ewentualna inwazja Chin na Tajwan, bo tylko w takiej sytuacji i przy zaangażowaniu amerykańskiej armii w obronie tej wyspy możliwy jest atak Północnej Korei na Południową.
Przygotowaniom KRLD służyć ma, jak to powiedział Kim na wspomnianym plenum KC, „rozwój strategicznej współpracy z antyimperialistycznymi państwami”. Przejawem jej jest militarna współpraca KRLD z Rosją. Armia Putina otrzymała z Korei prawdopodobnie kilka balistycznych rakiet średniego zasięgu do 900 km. Jedna z nich już została użyta, na szczęście spadając tylko na pole na Ukrainie. Według południowokoreańskiego wywiadu Rosja miała też otrzymać 10 transportów z amunicją i ze sprzętem wojskowym. Rosja z kolei pomogła KRLD umieścić z sukcesem na orbicie wspomnianego wojskowego satelitę o nazwie Malligyong-1, którego dwie samodzielne poprzednie próby podjęte przez Koreańczyków zakończyły się niepowodzeniem.
Jeszcze przed końcem zeszłego roku Korea Północna oświadczyła, że będzie przemieszczała swoje oddziały do punktów dyslokacji w przy strefie zdemilitaryzowanej, a siostra dyktatora Kim Jo Dzong powiedziała, że armia ma odbezpieczony spust i zagroziła, że dokona „chrztu ogniem” w przypadku jakichkolwiek prowokacji na granicy.
Korea Południowa nie jest bierna. Seul, podobnie jak Pjongjang, zbroi się intensywnie, nie zważając już zupełnie na jakiekolwiek protesty, a urzędujący prezydent Yoon Seok Yeol stawia jednoznacznie na sojusz z USA i nawet z Japonią, z którą stosunki były zawsze chłodne ze względu na zbrodnie popełnione przez Japończyków podczas okupacji Korei w latach 1905-1945.
Wydaje się, że Północna Korea postanowiła wziąć aktywny udział w międzynarodowej grze mocarstw, ale nie jako zderzak, który pierwszy zostanie zmiażdżony, lecz jako kolejny gracz, który chce wejść do gry, kiedy supermocarstwa się zderzą i skorzystać na ich zderzeniu. Na razie Kim się zbroi, odgraża się i czeka.