Każdego kolejnego miesiąca widać coraz wyraźniej, że gospodarkę i społeczeństwo Niemiec czy też np. Holandii stopniowo koroduje, zżera i niszczy od lat przede wszystkim prosocjalistyczna, pro-imigracyjna i energetyczno-„klimatyczna” polityka neo-sowieckich władz Unii Europejskiej, w tym lewicowych władz RFN, Francji czy Holandii. Polityka już niekiedy wręcz katastrofalna w swoich skutkach. A negatywny wpływ licznych okoliczności zewnętrznych, jak np. wojennej polityki władz USA czy Rosji albo dość wysokich stóp procentowych EBC, nie jest dla tego niszczenia decydujący – jak to twierdzą główne media niemieckie i inne od ponad dwóch lat.
Przewidywania ekonomistów wskazują na to, że gospodarka Niemiec zapewne skurczy się w roku 2023 o około 0,5 proc. PKB w stosunku do roku 2022. A faktycznie może nawet więcej – biorąc pod uwagę urzędnicze metody obliczania PKB, notoryczne niedoszacowania faktycznej inflacji, wartości produktów i usług itd. Zanosi się na to, że gospodarki i społeczeństwa Niemiec i większości innych euro-socjalistycznych państw Unii Europejskiej – państw z każdym miesiącem coraz bardziej biurokratycznych, drogich, marnotrawnych i „klimatycznych” – będą tkwić w obecnej stagnacji lub/i recesji przez co najmniej kilka lat. A wskutek dalszego utrzymywania obecnej, fatalnej w gospodarczych i społecznych skutkach, unijnej i niemieckiej polityki energetycznej, „klimatycznej”, imigracyjnej, finansowej i zasiłkowo-socjalnej, stopniowe ubożenie i bieda będą ogarniać coraz więcej ludzi, rodzin i firm małych i średnich.
Według publikowanych w grudniu przewidywań niemieckich ekonomistów w styczniu lub najpóźniej na początku lutego br. zapewne okaże się, że gospodarka Niemiec w całym roku 2023 skurczyła się w porównaniu z rokiem poprzednim aż o 0,4-0,6 procenta swojego produktu krajowego brutto. Natomiast w połowie grudnia czołowe niemieckie instytuty ekonomiczne przedstawiły swoje prognozy wzrostu gospodarki Niemiec w roku 2024. Trzy instytuty obniżyły swoje prognozy tego wzrostu o 0,3-0,6 proc. PKB w stosunku do swoich przewidywań z końca września 2023 r., a jeden aż o 0,8 proc. Instytut Ifo z Monachium przewidywał w grudniu, że gospodarka Niemiec w całym roku 2024 wzrośnie o 0,9 proc. PKB, instytut RWI z Essen prognozował, że wzrośnie o 0,8 proc., DIW z Berlina podawał, że o 0,6 proc., a IW z Kilonii stwierdził, że gospodarka Niemiec w całym roku 2024 wzrośnie o zaledwie 0,3 proc. Należy przypomnieć, że podobnie „optymistyczne” prognozy tych instytutów dotyczyły rok wcześniej także roku 2023 – w rzeczywistości, jak się później okazało, roku minusowo-recesyjnego. A gospodarka RFN doświadcza stagnacji, czyli zerowego wzrostu PKB lub oficjalnie niedużej recesji już od trzeciego kwartału roku 2022. Bo kolejne kwartalne wzrosty PKB wynosiły w tym okresie od zera do minus 0,4 proc. PKB. I podobnie lub nawet gorzej będzie zapewne nadal – jeszcze przez wiele miesięcy, a może i lat. Tym bardziej, że nadal dość wysokie stopy procentowe hamują kredytowanie budownictwa i inwestycji.
Przyczyny kryzysu wg „FAZ”
27 grudnia mainstreamowy dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” wskazał trzynaście „największych trudności” i przyczyn ww. kryzysu, w tym m.in. zbyt wysokie koszty energii, od lat rosnącą biurokrację i załamanie poziomu inwestycji. Napisał, że „te zbyt wysokie koszty energii wynikają nie tylko z utraty taniego rosyjskiego gazu, lecz ma to również związek ze złym planowaniem energetycznej transformacji” [tj. planowaniem w kierunku totalnie „zielonym”, czyli tzw. ochrony klimatu itd.]. Ponadto „coraz więcej tradycyjnych źródeł energii jest wyłączanych, zanim pojawią się dobre alternatywy. (…) A obecnie Niemcy sprzedają energię elektryczną za granicę, gdy jest tania, a innym razem odkupują ją po wyższej cenie”. Z kolei na załamanie inwestycji wpływa przede wszystkim to, że np. „w ubiegłym roku z Niemiec wypłynęło za granicę około 130 miliardów euro, podczas gdy do kraju napłynęło zaledwie 10 miliardów euro inwestycji. Nigdy wcześniej inwestycyjny deficyt Niemiec nie był tak wysoki” – stwierdzał „FAZ” w swoim komentarzu. Jedną z kolejnych przyczyn gospodarczej stagnacji i recesji jest to, że „samochody elektryczne są zbyt drogie” i nawet mini-auto firmy Volkswagen „e-up” kosztowało ostatnio aż 27 tys. euro, więc „jego produkcja zostanie wstrzymana w końcu grudnia 2023 r.” – informowała opiniotwórcza gazeta z Frankfurtu. Ponadto m.in. krajowi „brakuje dróg, linii kolejowych i [telekomunikacyjnych] kabli” i „w ostatnich latach infrastruktura uległa poważnej degradacji”, a „biurokracja już wymyka się spod kontroli”. Więc nawet ukończenie prostych linii kolejowych zajmuje niekiedy aż 25 lat. Jeśli nic się nie zmieni, to projektowane obecnie linie kolejowe nie zostaną ukończone wcześniej niż w roku 2048 – ostrzegał „Frankfurter Allgemeine Zeitung”.
Kolejną ważną przyczyną narastającego kryzysu są coraz częstsze „niedobory siły roboczej”. Bo miliony Niemców i innych „chcą już pracować coraz mniej” i wszyscy oni „od lat chcą krótszych dni i godzin pracy – zarówno mężczyźni, jak też kobiety”. Komentarz „FAZ” sugerował także, że powszechne i znaczne zasiłki i inne przywileje socjalne też mają swój znaczący i negatywny udział w postępującym kryzysie gospodarki i społeczeństwa. Richtig!
Upadłości firm i wielkie redukcje etatów
Swoje duże sukcesy gospodarcze w latach 90. i następnie w latach 2006-2008 i 2010-2019 Niemcy zawdzięczały w dużej mierze jeszcze dość powszechnej wówczas chęci przeciętnych Niemców do ciężkiej pracy. Niemcy zawdzięczały też to tanim i dobrej jakości surowcom z Rosji, tanim poddostawcom części do samochodów i innych produktów z Polski i innych krajów Europy Środkowej i Wschodniej, wieloletnim niskim stopom procentowym, a więc też tanim kredytom, a także swoim wielkim technologicznym i eksportowym osiągnięciom w dziedzinach motoryzacji, budowy i eksportu milionów maszyn i urządzeń czy produktów przemysłu chemicznego. Ale niemal wszystkie te konkurencyjne przewagi przemysłu i gospodarki Niemiec w okresie ostatnich 3-4 lat już przestały istnieć lub zostały mocno osłabione – między innymi wskutek absurdalnej i szalonej polityki energetycznej i „klimatycznej” lewicowych władz Niemiec i UE. A także m.in. wskutek propagandowej nagonki na rzekomo „bardzo trujące” auta z silnikami diesla (których najlepszymi w świecie producentami zawsze byli Niemcy). Np. we wrześniu 2023 r. wartość produkcji przemysłowej w Niemczech była realnie (tj. po uwzględnieniu zmian cen) o 1,4 proc. niższa niż w sierpniu 2023 oraz aż o 3,7 proc. niższa niż rok wcześniej. Cieszy to zapewne jedynie stukniętych w lewackie głowy („zielonym” euro-komunizmem) bardzo licznych w Niemczech, Niderlandach czy Francji „obrońców klimatu” i innych obłąkanych lewaków i świadomych swoich destrukcyjnych celów euro-komunistów z różnych partii i rządów. Nie tylko tych z euro-bolszewickich partii Zielonych w kilku ważnych krajach Europy.
W związku z powyższym w Niemczech co najmniej od czerwca 2023 r. mocno rośnie liczba przedsiębiorstw upadłych. Np. w lipcu ta liczba była już aż o 23,8 proc. wyższa niż w tym samym miesiącu w roku 2022. Duża część kierowników niemieckich przedsiębiorstw wyraża więc obawy, że nie jest to trend tymczasowy, ale prawdziwy „początek deindustrializacji” kraju. Tym bardziej, że ideologicznie i ekonomicznie szalona i niezmiernie kosztowna polityka „ochrony klimatu” nadal trwa. I to bez żadnych istotnych korekt – pomimo różnych kryzysów życia gospodarczego od wiosny 2020 r. A komunistyczni komisarze UE z Brukseli i większość rządzących polityków z Francji, Niemiec czy Holandii chce tę „zieloną” politykę nie tylko nadal utrzymywać i dotować dziesiątkami miliardów euro, ale wręcz rozwijać. Wskutek tego w Niemczech i innych krajach UE utrzymują się nadal już od września 2021 r., a więc jeszcze z okresu sprzed wojny na Ukrainie, niezmiernie wysokie ceny energii elektrycznej i gazowej. Te ceny są od ponad dwóch lat średnio około 2,5-krotnie lub nawet ponad trzykrotnie wyższe niż np. w USA czy Kanadzie (!). Wunderbar!
Nie dziwi więc, że w efekcie tych „klimatycznych” cen i innych rządowych „regulacji” już od roku 2021 upada tysiące piekarni, cukierni i firm małych z wielu branż. A np. w dniach 18-19 grudnia na ulicach Berlina trwały protesty tysięcy niemieckich rolników – przeciwko ogłoszonemu przez lewicowy rząd RFN zamiarowi zlikwidowania dotychczasowych ulg podatkowych: zwrotu podatku akcyzowego za olej napędowy (zużywany przez ciągniki i pojazdy rolnicze) i zwolnienia z podatku od kupowanych maszyn rolniczych. Część niemieckiej prasy poparła wówczas żądania rolników. Np. „Frankfurter Allgemeine Zeitung” napisał, że „rolnicy jeszcze przez długie lata ich pracy w polu będą zdani na ciągniki i kombajny z silnikami diesla, których koszty eksploatacji znacznie wzrosną po planowanym przez rząd zniesieniu dopłat do paliw”. Jeżeli do tego dojdzie, to nieuchronnie upadnie jakaś kolejna część małych i średnich gospodarstw rolnych.
Ale także firmy największe już planują wielkie cięcia liczby zatrudnionych. Np. koncern Bosch zamierza ponoć zmniejszyć zatrudnienie o co najmniej 1,5 tysięcy etatowych pracowników, koncern Continental zapowiedział redukcję aż 5,5 tys. etatów, a Volkswagen co najmniej 8 tysięcy (wg dw.com i faz.net).
Ciekawe, czy ci wszyscy zwolnieni z roboty i z dobrych zarobków nadal będą masowo głosować na tych lewicowych oszołomów i szulerów z SPD i Zielonych, czy na poprawno-oportunistyczną CDU? Na razie dwie pierwsze partie – te otwarcie lewicowe – od marca 2023 r. nadal stopniowo tracą sondażowe poparcie. A systemowi chadecy z CDU/CSU i dość antysystemowa Alternatywa dla Niemiec (AfD) stopniowo zyskują. Np. w badaniu ośrodka INSA opublikowanym 23 grudnia CDU/CSU otrzymały już 32 proc. ankietowych głosów, socjaliści z SPD tylko 15 proc., euro-bolszewiccy Zieloni tylko 12 proc., a demo-liberalne przydupasy rządzącej lewicy – tj. ci z FDP – zaledwie 5 proc. Natomiast Wolni Wyborcy (z Bawarii i kilku innych landów) uzyskali w skali całych Niemiec 3 proc., a konserwatyści i „narodowcy” z AfD 22 proc. (we wcześniejszym o 4 dni badaniu Forsa ci z AfD dostali 23 proc. ankietowych głosów). Gut!