Australia nie jest obecnie znana z szanowania wolności swoich obywateli. W ostatnich latach to restrykcje covidowe pokazały pewnie najlepiej, jak mało znaczy jednostka w Australii. Ograniczanie swobód osobistych nie skończyło się tam jednak na drakońskich lockdownach, inwigilacji i przymusowych szczepieniach. Obecnie jej obywatele muszą walczyć o podstawową wolność słowa, którą najchętniej skasowaliby aktywiści gender. Ci domagają się teraz nawet 200 tys. australijskich dolarów kary dla kobiety, która śmiała nazwać dwóch konkretnych transseksualistów… mężczyznami w sukienkach. Stwierdzenie faktu ma być, oczywiście, przykładem kryminalnej dyskryminacji.
Kirralie Smith to działaczka na rzecz praw kobiet i rzeczniczka organizacji Binary Australia, organizacji krytycznej wobec ideologii gender. Kobiety takie jak ona to feministki starej daty, tak zwane TERFki, czyli trans exclusionary radical femnists. Feministki, które uważają, że – uwaga! – kobiety nie mają penisów, że kobietą trzeba się urodzić. TERFki są oczywiście postrzegane jako zdrajcy lewicy: jednocześnie wyznają „postępowe poglądy”, ale ich postęp ma swoje granice. Jedną z nich jest przekonanie o binarności płci. Nic więc dziwnego, że aktywiści gender szczególnie nienawidzą TERFek – zdrada we własnym obozie boli najbardziej.
Smith natomiast – zanim stała się TERFką – była „zwykłą” matką trójki dzieci, zajmującą się ich wychowaniem i edukacją domową. W 2014 roku zaczęła zaś działać jako aktywistka, sprzeciwiając się certyfikacji halal w żywności sprzedawanej w Australii. Halal to muzułmański standard, islam jest wrogi prawom kobiet – działalność Smith od początku była więc spójna z wcześniejszymi nurtami feminizmu. Wkrótce jej zainteresowania się jednak „doprecyzowały” i w 2017 roku kobieta dołączyła do konserwatywnej partii politycznej i kandydowała do senatu. W 2018 roku Smith została natomiast rzeczniczką Binary Australia, organizując protesty praw kobiet w sporcie i edukacji. Wtedy też feministka zaczęła krytykować udział transseksualistów w kobiecych rozgrywkach.
Kilka lat później, w 2023 roku Smith rozpoczęła kampanię przeciwko dwóm transseksualnym „piłkarkom” – Stephanie Blanch i Riley Dennis: mężczyznom występującym w kobiecych drużynach futbolu w Nowej Południowej Walii. Uwagę władz i aktywistów gender przyciągnęły jej posty na platformie X. „Facet w sukience gra w kobiecej drużynie piłkarskiej. To nie fair wobec kobiet!”, „Riley Dennis, biologiczny mężczyzna, jest najlepszym strzelcem w kobiecej lidze. To oszustwo sportowe. Kobiety zasługują na sprawiedliwość!”, „Piszcie do Football Australia! Powiedzcie im, że mężczyźni nie powinni grać w kobiecych drużynach. Chrońmy sport kobiet!” – pisała Smith w swoich mediach społecznościowych do swoich ponad 30 tys. obserwujących.
Jej wpisy dotarły do setek tysięcy osób, wywołując ożywioną debatę. Blanch i Dennis poczuli się zaatakowani. Blanch zgłosił więc sprawę na policję, twierdząc, że posty kobiety były „nękające i ośmieszające”. Dennis natomiast publicznie stwierdził, że kampania Smith utrudniła mu życie, w tym znalezienie dla siebie nowej drużyny piłkarskiej.
W grudniu 2024 roku sąd w Nowej Południowej Walii wydał wobec Smith dwuletni zakaz zbliżania się do Stephanie Blanch. Sędzia uznał, że posty TERFki miały na celu ośmieszenie Blancha. Smith próbowała odwołać się od tej decyzji, argumentując, że jej wypowiedzi to wolność słowa i część koniecznej debaty politycznej, ale Sąd Najwyższy odrzucił jej apelację. To jednak nie był koniec sprawy i w sierpniu bieżącego roku władze Nowej Południowej Walii uznały Smith i Binary Australia winnymi „bezprawnego zniesławienia” (vilification) Blancha i Dennisa na podstawie lokalnej ustawy antydyskryminacyjnej. Posty feministki podżegały rzekomo do „nienawiści i pogardy wobec osób transpłciowych”.
Obecnie Smith i Binary Australia grozi więc kara do 200 tys. AUD (prawie pół miliona PLN). Horrendalna suma ma być odszkodowaniem – po 100 tys. AUD na każdego z transseksualistów – które trzeba będzie wypłacić „zawodniczkom”. I Smith będzie musiała tę sumę zapłacić, jeżeli nie usunie swoich rzekomo krzywdzących postów i jeżeli nie przeprosi publicznie za swoje przewinienia. Jej organizacja musi natomiast wprowadzić w ciągu następnych dwóch miesięcy specjalne kursy antydyskryminacyjne, które zapewnić mają, iż działacze Binary zaczną zgadzać się z ideologią gender i jej wyznawcami.
Smith nie zamierza się jednak poddawać i zapowiedziała dalszą walkę prawną, choć procesy są dla niej wyczerpujące finansowo i emocjonalnie. Australia nie jest jednak jedynym krajem, który rozkazuje swoim obywatelom wyznawać gender.
Kanada
W sierpniu tego roku Amy Hamm, pielęgniarka z Kolumbii Brytyjskiej, została zawieszona na miesiąc w swojej pracy i obciążona kosztami postępowania w wysokości około 94 tys. dolarów. Decyzję wydało Kolegium Pielęgniarek i Położnych Kolumbii Brytyjskiej (BCCNM). Powód? Jej publiczne wypowiedzi na temat płci, które uznano za „transfobiczne”. Proces ciągnie się natomiast już od 2020 roku i jest sprawą czysto polityczną. Nie ma on wszak żadnego związku z błędami w pracy pielęgniarki, choć rujnuje ją ona zawodowo. Krótko mówiąc: Hamm nie zrobiła nic złego swoim pacjentom, nie złamała prawa, ale i tak została ukarana za swoje opinie.
Problemy kobiety zaczęły się w 2020 roku, kiedy to Hamm, pracująca wtedy dla Vancouver Coastal Health – dużej sieci szpitali w Kanadzie – współfinansowała billboard w Vancouver z napisem „Uwielbiam J.K. Rowling”. Plakat miał wyrażać wsparcie dla brytyjskiej pisarki, która otwarcie krytykuje ideologię gender. Billboard szybko wywołał gniew aktywistów lewicy, którzy uznali go za mowę nienawiści. To zapoczątkowało lawinę skarg przeciwko Hamm, skierowanych do jej pracodawcy i lokalnego Kolegium Pielęgniarek. Hamm, która przez ponad 13 lat pracowała w służbie zdrowia i była pielęgniarką-edukatorką, stała się celem śledztwa.
Kolegium przeanalizowało jej posty w mediach społecznościowych, artykuły i wypowiedzi w podcastach z okresu od lipca 2018 do marca 2021 roku. Co w nich znalazło? Nic skandalicznego. Hamm powtarzała, że istnieją tylko dwie płcie – męska i żeńska – i wyrażała wątpliwości co do niektórych zasad „polityki tożsamości płciowej”, takich jak obecność osób trans w przestrzeniach zarezerwowanych dla kobiet, np. w szatniach czy schroniskach. W swoich publicznych wypowiedziach w czasie wolnym pielęgniarka otwarcie przyznawała się jednak do swojego zawodu, a Kolegium uznało to za problem.
W minionym marcu specjalny panel dyscyplinarny wydał zatem 115-stronicowy raport, uznając pielęgniarkę winną „nieprofesjonalnego postępowania”. Według Kolegium jej opinie, w tym przypominanie o dwóch płciach, były „fałszywe i krzywdzące” oraz mogły wywoływać „strach i niechęć” wobec transseksualistów. Raport sugerował, że takie komentarze podważają zaufanie do systemu opieki zdrowotnej i mogą zniechęcać osoby trans do korzystania z usług medycznych. 14 sierpnia bieżącego roku Kolegium zawiesiło więc Hamm na miesiąc w prawie do wykonywania zawodu i kazało jej zapłacić 94 tys. dolarów kosztów postępowania, dając na to dwa lata.
Podobnie jak Smith, Hamm postanowiła się nie poddać i złożyła skargę do Trybunału Praw Człowieka Kolumbii Brytyjskiej przeciwko Kolegium i byłemu pracodawcy, argumentując, że sankcje i zwolnienie były niesprawiedliwe. Edukatorka zapowiedziała też, że będzie walczyć dalej w sądzie. Jej potencjalna przegrana będzie natomiast oznaczała koniec wolności słowa w Kanadzie. Jeżeli nie można w czasie wolnym mówić, że w naszym gatunku są tylko dwie płcie, to co można powiedzieć? Co nie obrażałoby nikogo i żadnych mniejszości?
Polska
Nie musimy jednak zerkać za ocean jeden czy drugi, by przekonać się, że również w naszym kraju wolność słowa może zostać niedługo ograniczona. Pracuje już nad tym rząd Tuska, który zaproponował przecież zmiany w Kodeksie karnym, próbujące karać za tzw. „mowę nienawiści”, w tym za „transfobię”. Rzeczony projekt, ogłoszony w marcu 2024 roku przez Ministerstwo Sprawiedliwości, miał niby na celu pomóc mniejszościom, w tym transseksualistom, i proponował dodanie do art. 256 KK nowych chronionych tożsamości, takich jak płeć, orientacja seksualna i tożsamość płciowa. Według tego projektu brak szacunku wobec ideologii gender mógłby być karany więzieniem do 3 lat. Oznaczałoby to w praktyce, że np. krytyczne wypowiedzi o ideologii gender lub używanie „niewłaściwych” zaimków wobec osoby trans mogłyby zostać uznane za przestępstwo.
Ten jeden projekt w tej konkretnej formie na szczęście nie wszedł w życie. Czy Polacy mogą jednak już odetchnąć z ulgą? Prawdopodobnie nie – rząd i jego cenzorskie zamiary pozostają wszak takie same, a że jest to dodatkowo akurat rząd Tuska, to można spodziewać się inspiracji z Niemiec. Za Odrą natomiast weszło w 2024 roku tzw. prawo do samostanowienia, które nadaje aktywistom gender i transseksualistom szczególne przywileje. Zgodnie z artykułem tejże 14 ustawy za nazwanie prawdziwej płci lub pierwotnego imienia transseksualisty grozi grzywna do 10 tys. euro.
Gender okazuje się więc nie tylko świetnym narzędziem do ograniczania wolności słowa, ale również bardzo opłacalnym biznesem. Aż dziwne, gdyby nasi lewicowi politycy i działacze z takiego biznesu zrezygnowali!