Partia Jarosława Kaczyńskiego weszła w niepokojące związki ze skrajnym odłamem amerykańskich ewangelikanów, którzy pełnią obecnie decyzyjne funkcje w amerykańskiej strukturze władzy. Doktryna dyspensacjonalistów-judaizantów, do których należy m.in. obecny amerykański sekretarz stanu Marco Rubio i sekretarz wojny Pete Hegseth, głosi, że czasy ostateczne już się rozpoczęły, a warunkiem powrotu na świat Chrystusa jest… budowa Wielkiego Izraela.
Wizja świata prezentowana przez dyspensacjonalistów-judaizantów nie jest spójna i jest przedstawiana w wielu wersjach, ale sprowadza się do przekonania, że wraz z powstaniem państwa Izrael w 1948 r., a zwłaszcza odzyskaniem przez nie faktycznej kontroli nad Wzgórzem Świątynnym w Jerozolimie, co z kolei nastąpiło w 1967 r., rozpoczęły się czasy ostateczne – scenariusz apokaliptyczny prowadzący do paruzji, czyli powrotu Jezusa Chrystusa na Ziemię i końca świata.
Koniec świata się zbliża
By jednak paruzja zaistniała, potrzebne jest spełnienie kilku warunków wyinterpretowanych przez dyspensacjonalistów-judaizantów z Biblii. Takim zupełnie zasadniczym warunkiem jest budowa Trzeciej Świątyni na miejscu jerozolimskiej judaistycznej świątyni zburzonej przez cesarza rzymskiego Tytusa w 70 r. po Chr., gdyż to właśnie w niej ma zamieszkać Antychryst, którego następnie pokona Jezus Chrystus z porwanymi wcześniej do nieba „sprawiedliwymi chrześcijanami”.
Aby jednak ta świątynia została odbudowana, musi zaistnieć „tysiącletnie królestwo”, które do tego doprowadzi. W rozumieniu ewangelikanów tym „tysiącletnim królestwem” jest właśnie Izrael, który odbuduje świątynię, a wcześniej pozbędzie się stojących na Wzgórzu Świątynnym budowli islamskich – Kopuły na Skale i Meczetu Al-Aksa. To właśnie dlatego powstanie państwa Izrael jest przez dyspensacjonalistów-judaizantów interpretowane jako początek procesu apokaliptycznego i to dlatego też za swoją misję dziejową uznają oni popieranie Izraela na każdym polu i za wszelką cenę. Gdyby tego nie robili – proces apokaliptyczny mógłby bowiem nie dojść do skutku.
Sojusz z synagogą
Abstrahując od kwestii, na ile wyznawcy dyspensacjonalizmu naprawdę wierzą w powyższy scenariusz, stanowi on wygodne, metafizyczne uzasadnienie dla działania zgodnie z instrukcjami izraelskiego lobby i to zarówno na poziomie politycznym, jak i religijnym. To właśnie te koncepcje są przyczyną, dla której z pozoru nagle rozpoczęła się akcja promowania w krajach Zachodu żydowskich świąt ze słynną Chanuką na czele. Żydzi odkryli bowiem, że w ich interesie jest popieranie dyspensacjonalistów-judaizantów i za pomocą ich wpływów mogą lewarować swoje interesy dosłownie na każdym poziomie. Bo dla dużej i wpływowej części amerykańskiego establishmentu politycznego stali się niepomijalnym elementem scenariusza prowadzącego do wyczekiwanej paruzji.
Oczywiście wielu polityków z tego środowiska nie wierzy w te doktryny, ale mają oni świadomość, że millenaryzm, czyli głoszenie końca świata to od tysiącleci użyteczne narzędzie sprawowania władzy. Ostatnio wykorzystywali je głównie klimatyści, którzy głosili, że „za pięć lat planeta spłonie”, albo przynajmniej zostanie zalana przez wodę z topniejącego lodu. Gdy jednak strachy klimatyczne zostały naukowo skompromitowane, millenaryzm można oprzeć na kwestiach metafizycznych, które niejako z definicji są nieweryfikowalne, ale jakiś czas mogą skutecznie działać.
Sojusz dyspesacjonalistów-judaizantów z Izraelem, abstrahując od kwestii czasów ostatecznych, stał się więc faktem. I to właśnie temu sojuszowi można przypisać poparcie Stanów Zjednoczonych dla syjonizmu, który przybrał ostatnio religijno-nacjonalistyczne oblicze. To właśnie z powodu tego sojuszu Stany Zjednoczone publicznie tolerują ludobójcze działania Izraela w Strefie Gazy – w końcu przecież mała Strefa Gazy nie może stanąć na drodze do wypełnienia się czasów.
PiS i judaizanci
– To, co robi Braun, to jest uderzenie w nasze najbardziej elementarne interesy. Mówienie, że nie było Holokaustu po pierwsze jest haniebnym kłamstwem historycznym, ale też niszczy nasze stosunki ze Stanami Zjednoczonymi – oświadczył niedawno prezes PiS Jarosław Kaczyński. – To są rzeczy nie tylko haniebne, ale także skrajnie szkodliwe i chyba robione jednak z pewnym przemyśleniem, z pewną koncepcją – dodał.
Prezes PiS przy okazji tej wypowiedzi nawiązał też do wydarzeń z Sejmu z 14 grudnia 2023 roku, kiedy Grzegorz Braun zgasił za pomocą gaśnicy świecę chanukową.
– Co prawda niby-proces się zaczyna, ale jakoś to wszystko bardzo wolno i mało energicznie idzie – ocenił Kaczyński, który wcześniej kazał klubowi PiS głosować za zdjęciem Braunowi immunitetu parlamentarnego.
Prezes Kaczyński zdradził tym sposobem, że jest w taktycznym sojuszu z sektą dyspensacjonalistów-judaizantów i jest przekonany, że działanie na szkodę tego sojuszu to działanie na szkodę Polski. To dlatego tak go dotknęło zgaszenie świecy chanukowej, a także poddawanie w wątpliwość dogmatów holokaustowych. Rzeczywiście z punktu widzenia PiS, które dostało od Amerykanów licencję na pilnowanie amerykańsko-izraelskich interesów w Polsce, takie zachowania są szkodliwe.
Nawiązywanie przez PiS związków z tym środowiskiem trwa już zresztą od wielu lat. To przecież marszałek sejmu zatwierdzony przez PiS, czyli Marek Jurek, wprowadził Chanukę do sejmu. To w efekcie tych związków podczas trzech kadencji PiS u władzy zawsze w ich otoczeniu, nagle zaczęli pojawiać się w dużej ilości rozmaici rabini i Żydzi świeccy, jak słynny przed laty Jonny Daniels. To dlatego również wielkim poważaniem w środowisku PiS ciągle cieszy się Michael Schudrich, który w 2001 r. wymógł na Lechu Kaczyńskim przerwanie ekshumacji w Jedwabnem, co zresztą ma charakter syndromu sztokholmskiego.
Oczywiście środowiska żydowskie też ewoluują i dostosowują się do sytuacji. O ile przed laty najbardziej wpływowi byli w Ameryce Żydzi świeccy, o tyle obecnie prym wiodą Żydzi religijni. Stąd za czasów premiera Mateusza Morawieckiego rozpoczęła się niezwykła fascynacja wyższych kręgów PiS rabinem Shmuleyem Boteachem. Od kilku lat żadna wizyta PiS-owskiego dygnitarza w Ameryce nie mogła się odbyć bez sweet-foci z tym człowiekiem – ma ją i były premier Morawiecki, i były prezydent Andrzej Duda, ale także np. gwiazdor telewizji Republika Michał Rachoń. Każdy z nich jest prawdopodobnie święcie przekonany, że takie zdjęcie da mu dobre postrzeganie w amerykańskich kręgach politycznych.
Rabin Shmuley, dysydent z sekty Chabad Lubawicz, jest zapewne zwykłym hucpiarzem. Dość powiedzieć, że oprócz występów na TikToku zajmuje się… koszernym seksem, co nie przeszkodziło mu wiosną w próbie wymuszenia na umierającym wtedy papieżu Franciszku podpisania… deklaracji lojalistycznej wobec Żydów. Jednak szczególna rewerencja wobec tego człowieka wśród dygnitarzy PiS wypływa przecież z rozpoznania przez nich własnych interesów. Podczas kampanii prezydenckiej rabin Shmuley przyleciał do Polski, a owocem tej wizyty była sweet-focia z ówczesnym kandydatem na prezydenta, a obecnym prezydentem Korolem Nawrockim, które reprodukujemy na okładce.
Lojalność wobec Izraela jako racja stanu
Efektem wejści PiS w orbitę wpływów dyspensacjonalistów-judaizantów jest nie tylko uległość tej formacji wobec Stanów Zjednoczonych, co ma jej zapewnić określone korzyści, ale przede wszystkim skrajnie syjonistyczna perspektywa zajmowana wobec państwa Izrael i wszystkich związanych z tym państwem problemów. To dlatego PiS zawsze, w każdym aspekcie popiera decyzje izraelskich władz, co w przekonaniu Jarosława Kaczyńskiego gwarantuje mu poparcie Ameryki. Stąd też każda krytyka Żydów czy Izraela obierana jest przez kręgi decyzyjne PiS, jako atak na sojusz ze Stanami Zjednoczonymi.
W tym sensie, podobnie jak w doktrynie dyspensacjonalistów-judaizantów, Jarosław Kaczyński niejako z zasady musi w każdej sprawie popierać Izrael, choć nie z powodów nadejścia czasów ostatecznych, a z powodu domniemanej perspektywy utraty amerykańskiego sojusznika. Kaczyński i jego partia PiS w ten sposób stali się zakładnikami proizraelskiej polityki amerykański ewangelikanów. W jego przekonaniu interes polski jest w zasadzie ściśle i bezpośrednio uzależniony od interesu żydowskiego. A sytuacji konfliktu interesów zawsze nadrzędny jest interes Izraela, bo to on przecież warunkuje dobre relacje ze Stanami Zjednoczonymi. W przekonaniu Kaczyńskiego Polska w zasadzie jest zakładnikiem izraelskiego lobby w Waszyngtonie.
Polska nie Izrael
Oczywiście przyjęcie takiej pozycji jest skrajnie nieracjonalne i szkodliwe dla Polski. Interesy polityczne i gospodarcze z Ameryką muszą odbywać się bezpośrednio, bez żadnych złudzeń, że żydowskie lobby w czymkolwiek Polsce pomoże. Jest dokładnie odwrotnie – to lobby nigdy przecież nie poświęci żadnego ze swoich interesów na rzecz Polski – zwłaszcza w sytuacji przekonania części polskich polityków o bezalternatywności takich relacji. Polska klasa polityczna może być mamiona takimi perspektywami, w praktyce jednak nigdy one się nie zniszczą, bo Izrael nie będzie przecież wydatkował swoich sił politycznych na rzecz ubezwłasnowolnionego klienta. Polska polityka w Stanach Zjednoczonych musi więc całkowicie abstrahować od interesów izraelskich. Korzystanie z jakichkolwiek żydowskich pośredników, co praktykował PiS, jest przecież nie tylko bezsensowne, ale ociera się o zdradę dyplomatyczną.
Jest jeszcze dodatkowy powód, dla którego proizraelskość PiS to sztandarowe hasło Jarosława Kaczyńskiego – jest nim oczywiście walka z prawicą w Polsce. Przy pomocy narzędzia proizraelskości, Kaczyński może się prezentować jako „prawica proizraelska” wobec przylepianej adwersarzom łatki „prawicy antysemickiej”, co tę drugą w jego przekonaniu na zawsze wyklucza z salonów władzy. Tymczasem Polsce nie jest potrzebna ani prawica proizraelska, ani antysemicka, tylko taka, która zajmuje się interesami Polski, a nie Izraela. By jednak do tego doszło, trzeba zlikwidować w Polsce przywileje dla żydowskiego interesu politycznego w Polsce, a także promowanych na siłę, często popierających jawną nieprawdę instytucji zajmujących się historią i tradycją Żydów w Polsce. A gwarancją tych żydowskich przywilejów w Polsce jest partia Prawo i Sprawiedliwość ciągle dowodzona przez Jarosława Kaczyńskiego.