W momencie kiedy piszę te słowa, zbliża się głosowanie nad wotum nieufności dla rządu Francois Bayrou. Po sierpniowych upałach we Francji zapowiadał się „gorący”, ale już społecznie i politycznie wrzesień. „Natychmiast złożymy wniosek o wotum nieufności, aby obalić rząd” – zapowiedzieli sygnatariusze apelu opublikowanego w „La Tribune Dimanche”. Apel popisali m.in. ważni politycy partii Zbuntowana Francja (LFI), w tym szefowa ich grupy parlamentarnej Mathilde Panot i koordynator partii Manuel Bompard. Szef „Zbuntowanych” Jean-Luc Mélenchon apelował wcześniej o wotum nieufności wobec rządu premiera François Bayrou i poparł głośną inicjatywę internautów z 10 września o „zablokowanie wszystkiego!”. To oddolny ruch społeczny, który szybko rozwinął się w mediach społecznościowych i jest odpowiedzią na zapowiedzi budżetowych cięć przedstawionych przez rząd.
Rząd tymczasem zapowiedział likwidację dwóch dni wolnych od pracy (Poniedziałek Wielkanocny i 8 maja), a także np. znaczne, miliardowe cięcia w opiece zdrowotnej czy zamrożenie poziomu emerytur. Ruch wezwał do totalnych blokad kraju od 10 września, co przypominało powrót na scenę „Żółtych kamizelek” z 2018 roku. Melenchon wsparł taką inicjatywę społeczną i wezwał do „zdecydowanej ofensywy, aby obalić ten rząd poprzez powszechną mobilizację społeczną”, ale też „w parlamencie, poprzez natychmiastowe złożenie wniosku o wotum nieufności”. Apel polityków LFI stwierdzał, że dymisji rządu „wymagają bieżące wydarzenia”, a „rząd nie potrafi słuchać głosu rozsądku” i „przygotowuje się do rozpoczęcia roku szkolnego z druzgocącym projektem budżetowym”. „François Bayrou i jego rząd muszą zostać natychmiast odwołani” – napisano.
Lewica okazała wsparcie dla inicjatywy „Zablokujmy wszystko!” wyznaczonej na 10 września, ale paradoksalnie upolitycznienie tego pomysłu może mu zaszkodzić. W mediach społecznościowych mnożą się jednak apele z różnych środowisk, by tego dnia rozpocząć protesty, blokady dróg do wywołania strajku generalnego włącznie. Do tej pory ta inicjatywa rozwijała się dynamicznie, ale premier Bayrou postanowił wyprzedzić protesty i na 8 września zapowiedział poddanie swojego gabinetu pod głosowanie o wotum zaufania. Szanse, by je otrzymał, były niewielkie. Przeciw rządowi jest lewica, ale też Zjednoczenie Narodowe. Z kolei popierający rząd socjaliści uważają, że być może teraz to oni dostaną misję stworzenia mniejszościowego gabinetu. Niezależnie od wyników głosowań kryzys polityczny we Francji trwa.
Le Pen rośnie!
Na jego tle ciekawie wygląda najnowszy sondaż, w którym liderem jest partia narodowa. To Zjednoczenie Narodowe (RN) Marine Le Pen ma zdecydowaną przewagę w sondażach, w przypadku nowych wyborów parlamentarnych. RN w wyborach parlamentarnych zdobyłoby 31 proc. głosów. Według sondażu Elabe dla „BFMTV” i „La Tribune Dimanche” RN sprzymierzona z partią Érica Ciottiego zdobędzie zdecydowane prowadzenie w pierwszej turze, ale może też skorzystać na osłabieniu „frontu republikańskiego” w drugiej turze. Przypomnijmy, że wybory we Francji odbywają się w okręgach jednomandatowych i w II turze niemal wszystkie partie od lewicy do centrum tworzą tzw. „front republikański”, czyli wycofują z II tury trzeciego kandydata i popierają wspólnie polityka rywalizującego z kandydatem partii narodowej.
RN z 31 proc. poparcia wygrałoby wybory w I turze, a druga partia prawicy – „Reconquest” Erica Zemmoura zdobyłaby 5 proc. Cała lewica, gdyby wystawiła wspólny blok i udałoby się jej zjednoczyć, może liczyć co najwyżej na 23,5 proc. głosów (28 proc. taki blok otrzymał w czerwcu 2024 r.). Lewica podzielona (przy samodzielnym starcie socjalistów, zielonych i komunistów) zdobyłaby w sumie 16,5 proc. głosów, a 10 proc. przypadłoby „Insoumis” („Zbuntowanym” Melenchona). Poszczególne partie lewicowe uzyskują w sondażu poparcie rzędu 5 do 6,5 proc. głosów. Spadek popularności odnotowały formacje popierające Macrona. Centrolewicowy blok prezydencki „Ensemble” (partie Renaissance, MoDem i Horizons) okazałby się największym przegranym, zdobywając zaledwie 14 proc. głosów, czyli prawie 7 punktów procentowych mniej, niż uzyskały w wyborach z 2024 r. Centroprawicowi Republikanie (LR), z których wywodzi się obecny premier Bayrou, uzyskali w tym sondażu 10,5 proc. głosów. Partia Marine Le Pen raczej nie osiągnęłaby samodzielnej większości, ale rządzenie bez jej choćby biernej akceptacji mogłoby się okazać po nowych wyborach jeszcze trudniejsze.
Napięcia na linii Macron–Netanjahu
Tak gorąco jeszcze nie było. Emmanuel Macron „podsyca ogień antysemityzmu” – oskarżył francuskiego prezydenta izraelski premier Benjamin Netanjahu. Wysłał nawet list do prezydenta Francji, w którym wezwał go do podjęcia zdecydowanych działań przeciwko antysemityzmowi, „który w ostatnich latach dewastuje francuskie miasta”. To reakcja na zapowiedź uznania we wrześniu przez Francję państwa Palestyna. Benjamin Netanjahu napisał, że jest „zaniepokojony alarmującym wzrostem antysemityzmu we Francji i brakiem zdecydowanych działań ze strony waszego rządu w tej sprawie. (…) Antysemityzm to rak. Rozprzestrzenia się, gdy przywódcy milczą, cofa się, gdy przywódcy działają” – dodał premier i pisał o „kampanii zastraszania, wandalizmu i przemocy wobec Żydów, która nasiliła się we Francji za rządów Emmanuela Macrona”. Natenjahu wezwał Paryż „do zastąpienia słabości działaniem, ustępstw wolą i do uczynienia tego przed konkretną datą: żydowskim Nowym Rokiem, czyli 23 września 2025 r.”. Brzmi to niemal jak ultimatum.
Benjamin Netanjahu wskazał nawet na punkt zwrotny w narastaniu aktów antysemickich, czyli na międzynarodowy apel Emmanuela Macrona o uznanie Państwa Palestyńskiego, który ten ma wygłosić w ONZ we wrześniu. Pomysł wspiera Australia, Kanada i Wielka Brytania, ostatnio zaś Belgia, a izraelski premier pisze: „wasze wezwanie do utworzenia państwa palestyńskiego podsyca ten ogień antysemityzmu, nagradza terror Hamasu, wzmacnia ich odmowę uwolnienia zakładników, zachęca tych, którzy grożą francuskim Żydom i podsyca nienawiść do Żydów, która teraz krąży po waszych ulicach”. W odpowiedzi Pałac Elizejski nazwał rzucane oskarżenia „nikczemnością”, uznał je za fałszywe i oświadczył, że Francja „chroniła i będzie chronić” swych obywateli wyznających judaizm, a obecny moment wymaga „powagi i odpowiedzialności, a nie hejtu i manipulacji”. Pałac Elizejski dodał, że list premiera Izraela do Emmanuela Macrona „nie pozostanie bez odpowiedzi”.
Według danych MSW, w okresie od stycznia do maja 2025 roku odnotowano we Francji 504 tzw. akty antysemickie, co oznacza jednak pewien spadek w porównaniu z tym samym okresem w 2024 roku (662 incydenty). Jednak w porównaniu z rokiem 2023 liczba aktów antysemityzmu wzrosła i to o ponad 130 procent. Francja jednak potępia każdy taki czyn, a media szeroko go komentują. Nie jest tajemnicą, że za wzrostem agresji stoją miejscowi muzułmanie, którzy solidaryzują się z Palestyńczykami. Paryż jest tu w trudnej sytuacji, bo chce przede wszystkim zachować spokój społeczny i nie antagonizować swoich mniejszości religijnych.
Netanjahu z kolei używa pewnego szantażu, aby zniechęcić Macrona do uznania Palestyny. Relacje są napięte, a francuski minister ds. europejskich Benjamin Haddad odpowiedział, że Francja „nie potrzebuje lekcji w sprawie walki z antysemityzmem”, zaś kwestia rosnącego po ataku Hamasu w Europie antysemityzmu nie może być traktowana instrumentalnie.
Zamkną konsulat w Jerozolimie?
Wygląda na to, że relacje ochłodzą się jeszcze mocniej, bo np. izraelski MSZ chce zamknąć konsulat Francji w Jerozolimie, którego historia sięga XVII wieku. Francja była jednym z krajów, który sprawowały tam protektorat. Tymczasem minister spraw zagranicznych Izraela Gideon Saar dąży do zamknięcia konsulatu generalnego Francji w Jerozolimie w odpowiedzi na zapowiedziane przez Paryż uznanie Palestyny. Konsulat generalny Francji w Jerozolimie jest jedną z ośmiu placówek dyplomatycznych w tym mieście, które zostały założone jeszcze przed powstaniem Izraela. Te konsulaty nie są oficjalnie akredytowane przy izraelskim rządzie i zajmują się głównie utrzymywaniem kontaktów z Autonomią Palestyńską oraz sprawami związanymi z Jerozolimą.
Francja ma bogate związki historyczne z Jerozolimą, od wypraw krzyżowych i frankofońskiego Królestwa Jerozolimskiego po czasy, gdy Paryż by uznawany za opiekuna katolików w Imperium Osmańskim, które do końca I wojny światowej władało Ziemią Świętą. Stąd historyczne przywileje Francji w Świętym Mieście i należące właśnie do tego kraju klasztory czy kościoły. Konsulat Francji w Jerozolimie działał z przerwami od XVII wieku. Skończy w erze Netanjahu?
Ciekawe zmiany preferencji wyborczych
Sytuacja dotycząca wojny w Gazie ma wpływ także na krajobraz wyborczy Francji. Muzułmanie masowo skłaniają się ku lewicy i LFI (Zbuntowana Francja Melenchona), a diaspora żydowska coraz częściej głosuje na prawicę i Zjednoczenie Narodowe (RN) Marine Le Pen. Świat pozornie stanął na głowie. RN było przecież do niedawna uważane za partię… antysemicką. Wojna w Gazie sporo zmieniła. Narodowa prawica francuska widzi główne zagrożenie dla swojego kraju w islamie, a Żydzi, którzy do niedawna w naturalny sposób szukali ochrony także na lewicy preferującej „wielokulturowość”, nagle otrzeźwieli, bo dostrzegli ze strony muzułmanów większe zagrożenie dla siebie niż ze strony narodowej prawicy.
Niedawne badanie przeprowadzone na grupie 10 tys. osób przez Hexagone – France in Figures wykazało, że przynależność religijna ma ciągle znaczny wpływ na intencje wyborcze. Podstawowy wniosek brzmi – muzułmanie skłaniają się ku lewicy, a Żydzi głosują coraz częściej na prawicę. Preferencje zmieniają także katolicy. Dominujący w katolicyzmie tego kraju nurt progresywny powodował, że osoby wierzące głosowały na centrum lub nawet centrolewicę. Jednak od ponad dziesięciu lat katolicy we Francji wykazują coraz większą skłonność wspierania polityków prawicy. Według sondażu Hexagone to właśnie Zjednoczenie Narodowe jest obecnie dominującą partią wśród katolików i 36 proc. z nich wsparło w wyborach z 2022 roku partię narodową (20 proc. w 2012 roku). Wówczas większość wsparła partie centrum, ale badanie Hexagon pokazuje, że obecnie RN jest już wśród wyborców – katolików na pierwszym miejscu.
Filarem skrajnie lewicowej LFI okazują się tymczasem muzułmanie (21 proc. jej wyborców identyfikuje się jako muzułmanie). Na lewicę głosuje też większość „bezwyznaniowców”. Elektorat np. Zielonych to w 68 proc. „osoby bez religii”. Badanie dotyczące zmian w elektoracie diaspory żydowskiej pokazuje z kolei, że francuscy Żydzi nadal w zdecydowanej większości głosują na centroprawicę, ale przy rosnącym ich poparciu dla Zjednoczenia Narodowego.
Francja traci Afrykę
Francuzi są coraz mocniej wypychani z dawnych swoich afrykańskich kolonii. Wśród różnych powodów jest też polityka samobiczowania się i „przepraszania” Francji za swoją przeszłość kolonialną, która przynosi skutek odwrotny od zamierzonego. Jest to odbierane jako słabość i zamiast naprawy relacji, dochodzi do lekceważenia dawnej metropolii.
Jednak ta polityka „naprawiania relacji” przez branie na siebie różnych win trwa nadal. Ostatnio Emmanuel Macron przyznał, że Francja prowadziła „wojnę” w Kamerunie, także jeszcze po procesie dekolonizacji. To prawda, ale należy pamiętać, że owe „procesy dekolonizacyjne” były wspierane przez różnych „rewolucjonistów” hodowanych i szkolonych w Moskwie – i szczęścia oraz dobrobytu ludom Afryki nie zapewniły.
Wspieranie wpływów życzliwych Francji polityków w swojej strefie było dla Paryża czymś normalnym. Tymczasem w liście do prezydenta Kamerunu Emmanuel Macron uznał wnioski z raportu historyków, które „wyraźnie pokazują (…), że władze kolonialne i armia francuska stosowały represyjną przemoc różnego rodzaju” zarówno przed, jak i po uzyskaniu niepodległości w 1960 roku przez ten kraj.
Emmanuel Macron oficjalnie przyznał, że Francja prowadziła „wojnę” w Kamerunie przeciwko „ruchom powstańczym”. To kolejny przyczynek do zmian w pisaniu „historii kolonialnej Francji”. W liście do swojego kameruńskiego odpowiednika Paula Biyi, Macron bierze na siebie nawet odpowiedzialność.
Zaczęło się od tego, że w lipcu 2022 roku prezydent Francji ogłosił podczas wizyty w Kamerunie rozpoczęcie prac wspólnej francusko-kameruńskiej komisji historyków, dotyczących historii z lat 1945–1971. Raport komisji, której przewodniczy historyk Karine Ramondy, powstał w styczniu tego roku. To kolejne opracowanie o mocno lewicowym i rewizjonistycznym odchyleniu, po podobnych raportach dotyczących Rwandy i Algierii. Warto dodać, że od strony Kamerunu komisję nadzorował niejaki Blick Bassy, autor tekstów piosenek, producent, gitarzysta i perkusista… Mathieu Njassep, prezes Stowarzyszenia Weteranów Kamerunu (ASVECAM) zrzeszającego „byłych bojowników o niepodległość”, pochwalił raport, ale dodał, że będzie zadowolony tylko wtedy, gdy Francja wypłaci jeszcze reparacje.