Podatek od wzbogacenia się, czyli haracz za kupno, formalnie zwany podatkiem od czynności cywilnoprawnych (PCC) to przykład, jak państwo zapewniło sobie rżnięcie obywateli na pieniądze na coraz większą skalę. A przy tym niemal nie ma żadnego oporu. Nowe technologie pozwalają też znacznie mocniej grabić obywateli, by było z czego finansować kolejne stanowiska w państwowych instytucjach i rosnącą liczbę urzędasów czy wiceministrów.
PCC wprowadzono w 2000 roku. Od tego czasu pozostał właściwie niezmieniony.
Polega to na tym, że jeśli zakupi się jakąś rzecz od osoby prywatnej o wartości 1 tys. zł lub więcej, należy zgłosić to do skarbówki i zapłacić 2 proc. wartości.
Jeśli więc kupujesz od kogoś obcego używane auto za 5 tys. zł, musisz zapłacić haracz 500 zł państwu. Jeśli kupisz rower za 2 tys. zł – musisz zgłosić się do ograbienia na 40 zł, etc..
Pod PCC podlega wiele innych czynności, nie tylko zakupy. Te jednak są chyba najbardziej interesującym nas aspektem.
Niezwykle ważne jest to, że kwota, od której zaczyna się PCC nie była przez ćwierć wieku waloryzowana. Współcześnie za wiele rzeczy państwo żąda opłaty. Tymczasem w momencie wprowadzenia podatku, były to znacznie większe pieniądze.
Od 1 marca do końca roku 2000 – gdy PCC wprowadzono – minimalne wynagrodzenie wynosiło 700 zł brutto. Czyli jeżeli ktoś dokonał zakupu o wartości prawie półtorej minimalnej pensji na umowie o pracę, musiał płacić PCC. Były to spore pieniądze.
Inflacja robi swoje. Obecnie minimalne wynagrodzenie brutto wynosi 4666 zł, a PCC nadal obowiązuje od 1000 zł. Innymi słowy, jeśli dokonasz zakupu za niecałą 1/4 wypłaty minimalnej, masz obowiązek narzucony przez państwo, by zgłosić się do opłacenia haraczu.
Na przestrzeni ćwierćwiecza państwo żądało opłaty za coraz mniejsze zakupy. Stawka, od której wchodził podatek, teoretycznie nie była zmniejszana. Ze względu na rosnące minimalne stawki i na inflację, de facto jesteśmy rabowani coraz mocniej.
Gdyby waloryzować stawkę PCC od 2000 roku względem płacy minimalnej, dziś stawka, od której podatek byłby obowiązujący, powinna wynosić ponad 6,6 tys. zł. A wynosi 1 tys. zł..
Oczywiście, rządzący nie chcą waloryzacji stawki, od której podatek obowiązuje. W końcu władza patrzy tylko, jak zwiększyć ilość pieniędzy, które od nas wyciąga. A obniżanie podatków kończy się wraz z zakończeniem kampanii wyborczej, czyli kończy się na obietnicach.
Warto przypomnieć – pisaliśmy o tym w czerwcu – że fiskus ma też lepszą sytuację prawną i technologiczną, by ścigać tych, którzy od PCC próbowaliby się migać. Gdy wprowadzano podatek, skarbówka musiała „ręcznie” i mając mniej dostępu do naszych danych wyszukiwać, kto próbuje uniknąć grabieży zalegalizowanej przez rządzące mafie i oligarchie. Znacznie częściej też używano gotówki. Było więc nieraz niemal niemożliwe złapanie kogoś, kto uchylił się od haraczu.
Dzisiaj – fiskus ma prawo do wglądu do naszych danych bankowych, a do sprawdzania transakcji nie potrzebuje ludzi. Ma od tego algorytm, który wychwyci wszystkie internetowe transakcje i dojdzie do tego, kto dbał o swój portfel, a nie o premier dla urzędasów. Więcej w artykule poniżej.
Hieny ze skarbówki ścigają także kupujących. Zakup za ponad 1 tys. zł wychwytuje algorytm
To tylko jeden z przykładów, jak rząd rżnie naród na pieniądze, a sprzeciwu właściwie nie widać.
Dominik Cwikła