Strona głównaMagazynW oczekiwaniu na królestwo Tuska

W oczekiwaniu na królestwo Tuska

-

- Reklama -

Rząd Donalda Tuska pokpił sprawę najważniejszej rocznicy historycznej za naszego życia, przygotowując z okazji tysiąclecia koronacji Bolesława Chrobrego takie atrakcje, jak piknik patriotyczny, pokaz sprzętu wojskowego, koncert z udziałem m.in. Dody i Kayah czy pokaz dronów. Odbyło się także specjalne posiedzenie Zgromadzenia Narodowego, podczas którego głos zabrał premier, wygłaszając przy tym zaskakujące tezy i obwieszczając światu „doktrynę piastowską”.

W swoim wystąpieniu przed ZN w Gnieźnie lider koalicji październikowej próbował przekonywać, iż tysiąc lat temu Bolesław Chrobry wybrał drogę na Zachód, podobnie jak dwie dekady temu zrobili to Polacy, opowiadając się za dołączeniem do Unii Europejskiej.

Szef rządu warszawskiego ogłosił, że Polska decyzją swego pierwszego króla powstała „od razu jako część Zachodu”, bowiem zakładając koronę na głowę, Chrobry „obwieścił, że Królestwo Polskie staje się częścią Zachodu jako wspólnoty politycznej, wspólnoty wartości, wspólnoty religii”. Stąd pozostała już prosta droga do moralnego szantażu przeciwników przynależności Polski do „wyimaginowanej Wspólnoty”, bo przecież każdy, kto odważyłby się pomyśleć o jej opuszczeniu, ten wyraziłby chęć unieważnienia wyboru dokonanego przez Chrobrego, a więc byłby niebywałym nikczemnikiem. Tusk pouczającym tonem oznajmił wprost, że „każdy, kto by chciał unieważnić tę decyzję sprzed tysiąca lat, to tak jakby chciał zdeptać koronę Bolesława”. Co prawda Tusk zauważył, że Bolesław Chrobry umiał pogodzić niezależność i przynależność, jednak na tym trafne porównania się kończą.

Europa Suwerennych Narodów

W swych „Dziejach Polski” Feliks Konieczny napisał, iż Bolesław zwany Wielkim „Niemców pokonawszy i będąc już rzeczywiście głową Słowiańszczyzny, starał się w Rzymie o królewską koronę”, do czego przez kilka lat Niemcy dopuścić nie chcieli. Podczas uroczystości w Gnieźnie prezydent Andrzej Duda odnotował, że zgromadzeni upamiętniają „symboliczne i formalno-prawne potwierdzenie faktu, że nasz kraj stał się państwem suwerennym”, tymczasem przynależność do UE wyklucza Polską suwerenność. Trudno bowiem mówić o niezależności, kiedy ponad połowa prawa naszego urokliwego bantustanu ma swoje korzenie w Brukseli. Tym razem Niemcy, odgrywający przewodnią rolę we Wspólnocie, nie rzucali Polsce kłód pod nogi przed dołączeniem do UE, ale wręcz przeciwnie. O ile tysiąc lat temu nałożenie korony na głowę Bolesława oznaczało wzmocnienie pozycji Polski i osłabienie roli Niemiec w Europie, o tyle wciągnięcie unijnych flag na nadwiślańskie maszty było przejawem podporządkowania Polski zachodniemu sąsiadowi.

Na kolanach przed obcymi stolicami

Szef rządu warszawskiego snuł opowieści o tym, że przynależność do „eurokołchozu” niezwykle nam się opłaca w symbolicznym momencie, ponieważ zaledwie dzień wcześniej komisje obrony i przemysłu Parlamentu Europejskiego przyjęły przepisy dotyczące przemysłu obronnego niekorzystne dla wielu krajów, w tym dla Polski. W ramach Europejskiego Programu Przemysłu Obronnego (EDIP) zaakceptowano forsowane przez Francuzów rozwiązanie, które sprawia, że z unijnych pieniędzy skorzystają tylko firmy wytwarzające produkty, których komponenty co najmniej w 70 procentach zostały wytworzone w UE. Taki próg sprawia, że większość środków z 1,5 miliarda euro przeznaczonych na ten cel na lata 2025–2027 popłynie nad Ren i Sekwanę. Bieg zdarzeń rozpaczliwym apelem próbował zmienić unioposeł Koalicji Obywatelskiej Andrzej Halicki, „prosząc” podczas posiedzenia, by przełożyć głosowanie, gdyż polska prezydencja toczy negocjacje między innymi na temat ww. programu. Polityk w dość żenującym stylu, niepewnym głosem apelował, aby „być razem” i przekonywał, że „Europa potrzebuje bezpieczeństwa, Europa cała, a nie potrzebuje wsparcia tylko jeden czy dwa najsilniejsze w tym zakresie (…) kraje”.

Ostatecznie jednak Polsce i innym poszkodowanym takimi przepisami państwom nie udało się zbudować większości, a co gorsza dzień wcześniej na komisji do spraw budżetu przegłosowano priorytety do długoterminowego budżetu, które sprawiają, iż dostęp do wspólnych pieniędzy będą miały tylko te państwa, które dostosują się do krzewienia „unijnych wartości”. Jak można przeczytać w artykule Anny Wiejak na portalu „Tygodnika Solidarność”, uzyskanie przez nasz kraj dostępu, chociażby do sprzętu obronnego, opłaconego przecież także z pieniędzy polskich podatników, będzie uzależnione od spełnienia kryteriów narzuconych przez Brukselę. Zachowywanie niezależności w ramach struktur unijnych wygląda obecnie zatem tak, że nasz ogołocony kraj z jednej strony będzie dorzucał się do dofinansowania niemieckich i francuskich firm produkujących uzbrojenie, a z drugiej strony będzie łożył na wspólne unijne zakupy broni, nie mając przy tym żadnej gwarancji, że będziemy mieli do niej dostęp, ponieważ kto inny będzie o tym decydował i wprost zapowiada, iż decyzję uzależni od tego, czy warszawscy rządzący będą grzeczni i posłuszni.

Silni, bogaci i szanowani

W tym kontekście szczególnie komicznie brzmi składająca się z trzech punktów „doktryna piastowska”, przedstawiona przez szefa rządu warszawskiego. Nowa narodowa doktryna, zdaniem poszukiwaczy teorii spiskowych nie przypadkiem ogłoszona w czasie trwającej kampanii wyborczej, ma się wyrażać w „niezależności i przynależności opartych na sile”.

Pierwszym z jej filarów będzie zwarte i gotowe wojsko, nie tylko zmotywowane, ale i potężne. Jeśli ktoś byłby na tyle naiwny, by wierzyć słowom Tuska, to mógłby się dowiedzieć, że „jesteśmy gotowi, aby zbudować najsilniejszą armię w tej części świata”, a nawet „robimy to wspólnymi siłami, niezależnie od poglądów”. Jaki konkretnie obszar składa się na tę część świata, lider KO nie sprecyzował, ale póki co w rankingu Global Firepower 2025 Polska zajmuje 21. miejsce, co nie jest osiągnięciem ani znacząco gorszym, ani lepszym niż w poprzednich kilku latach. Nasz rozbrojony na rzecz wschodniego sąsiada kraj przegrywa przy tym nie tylko z Wielką Brytanią czy Francją, ale też z Niemcami i pogrążoną w wojnie Ukrainą.

Drugim filarem ma być najsilniejsza gospodarka w regionie, co też rzekomo nie jest tak odległą wizją. Premier jął nawet opowiadać, że „jesteśmy naprawdę o krok od tego, żeby nie tylko w Europie, ale na całym świecie mówiono z podziwem: »O, Polska, to jest cud gospodarczy«”. Chociaż na tle rozwijających się w ślimaczym tempie gospodarek unijnych Polska wypada całkiem dobrze, to w ostatnim czasie Bank Światowy obniżył prognozy PKB dla naszego kraju. Niezrażony tym, prawdopodobnie motywowany patriotycznym uniesieniem Tusk orzekł, iż „patrząc na to, w jakim tempie się rozwijamy (…), w ciągu kilku lat dogonimy największe gospodarki takie jak niemiecka”. Co prawda raporty – jak ten przygotowany przez Warsaw Enterprise Institute – mówią w optymistycznym scenariuszu o kilkunastu latach, a w pesymistycznym nawet o czterech dekadach, ale któż by się przejmował danymi w obliczu konieczności podniesienia ducha narodu.

Trzeci filar stanowić ma pozycja polityczna Polski w regionie i Europie. Zdaniem Tuska „mało kto w Europie może powiedzieć, że zbudował sobie bardzo silną pozycję w Unii i ma bardzo dobre relacje ze Stanami Zjednoczonymi”, co podobnież jest wspólnym dorobkiem przedstawicieli każdej z opcji na scenie politycznej. Silna pozycja naszego urokliwego bantustanu objawia się nie tylko poprzez takie głosowania, jak wyżej opisane, ale też chociażby przez podrzucanie nam przez Niemców imigrantów albo lekceważące stwierdzenia byłego już kanclerza Olafa Scholza, że z tą relokacją, to Tusk jedynie tak mówi, że nie chce, ale ostatecznie przyjmie, kogo mu nasi zachodni partnerzy przyślą. Jeśli zaś chodzi o USA, to faktycznie nie każdy światowy przywódca mógł dostąpić zaszczytu godzinnego oczekiwania na dziesięciominutowe spotkanie z prezydentem Donaldem Trumpem.

Z przedstawioną przez premiera doktryną piastowską trudno się nie zgodzić, bowiem jej populistyczny wydźwięk można sprowadzić do wyrażenia nadziei, aby wszyscy byli silni, bogaci i szanowani. Komentatorzy nie są jednak tak optymistyczni. Publicysta prof. Adam Wielomski ocenił, że Tusk niebawem utopi doktrynę piastowską w błocie, zaś prezes partii KORWiN Janusz Korwin-Mikke stwierdził, iż szef rządu warszawskiego „wyciera sobie twarz królem i królestwem” i w czasie kampanii wyborczej udaje patriotę, a po wyborach „wiadomo, jak będzie”.

W oczekiwaniu na Królestwo

Nie zważając na rzeczywistość, premier swą mowę zakończył podnoszącym na duchu zwróceniem się do Bolesława Chrobrego, iż „jego korona świeci jasno, a Królestwo trzyma się mocno”. Spojrzenie na sytuację w naszym umęczonym kraju i wysłuchanie populistycznego przemówienia szefa rządu warszawskiego może niektórym przypomnieć zawartą w piosence Kultu „Czekając na Królestwo J.H.W.H.” obserwację, że „ci, co władzę mają, robią syf i w tym syfie się tarzają” oraz napomnienie, by „ten, kto ma władzę (…), zawsze budził w Tobie odrazę”. Szczególnie, gdy w czasie kampanii okazuje się zagorzałym zwolennikiem rzeczy, które na co dzień równie gorąco zwalcza.

Najnowsze