Strona głównaWiadomościPolskaTVP szoruje po moralnym dnie. W politycznym zacietrzewieniu gloryfikują samobójstwa

TVP szoruje po moralnym dnie. W politycznym zacietrzewieniu gloryfikują samobójstwa

-

- Reklama -

W uśmioechniętej Polsce Donalda Tuska uśmiechnięta TVP gloryfikuje smoabójstwa. To nie żart. To smutna prawda. W politycznym zacietrzewieniu ci bezwzględni ludzie zrobią jak wqidać wszystko.

Na problem zwrócił uwagę dziennikarz Wojciech Mucha. W TVP, w dzień Wszystkich Świętych, Dorota Wysocka Schnepf zaprosiła do programy wdowę po samobójcy z 2017 roku, który miał odebrać sobie życie rzekomo „w obronie demokracji”. Cała ta „obrona demokracji i praworządności” to wielki kit ekipy Tuska, ale najwyraźniej jest zlecenie żeby w to iść, więc usłużni dziennikarze z odnowionej TVP w likwidacji robią co mogą.

„Media na całym świecie wiedzą, że nie wolno gloryfikować samobójstw, co więcej – część rezygnuje z relacjonowania takich tematów” – napisał Wojciech Mucha.

Odpowiedział na to także redaktor naczelny „Najwyższego CZASu!” Tomasz Sommer.

„Tak, wczoraj też to widziałem, przed występem Holland. To było wprost pokazanie, że chory psychicznie człowiek, który się zabił z powodu klasycznej paranoi… walczył o demokrację. A Schnepfowa wygłaszała te banialuki w rozmowie z żoną desperata siedząc w telewizji, która została siłowo przejęta i jest w stanie likwidacji. Jak to możliwe, że można wypowiadać publicznie takie bzdury? To się nazywa dialektyka, a po staremu hucpa. Trzeba pamiętać, że paranoja może prowadzić do targnięcia się na własne życie. Schnepfowa zrobiła niezłą podgrzewkę w tym kierunku” – napisał Sommer.

Sprawę fachowo opisał dziennikarz Tomasz Borejza. Przypomniał o tzw. efekcie Wertera.

„TVP gloryfikuje samobójstwo. Tymczasem odpowiedzialne za słowo media z całego świata unikają nawet informowania o odbieraniu sobie życia. Dlaczego? Ponieważ przez to umierają ludzie” – pisze Borejza.

Książka „Cierpienia młodego Wertera”, której autorem był Johann Wolfgang Goethe, została po raz pierwszy wydana w XVIII wieku. Jej bohaterem jest młodzian, który z powodu nieszczęśliwej miłości, odbiera sobie życie. Krótko po tym, jak trafiła na księgarskie półki i stała się bestsellerem, podobni do Wertera młodzi mężczyźni, zaczęli odbierać sobie życie. Robili to w taki sam sposób, jak bohater Goethego. I na tyle często, że były miejsca, w których zakazano sprzedaży powieści. Właśnie w trosce o młodzież.

To oczywiście dowód anegdotyczny, ale na tyle mocny, że psycholog David Phillips postanowił sięgnąć po Wertera, by ochrzcić coś, co zauważył.

Otóż Phillips jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku postanowił sprawdzić, czy medialne informacje o samobójstwach, mają wpływ na… liczbę samobójstw. I ustalił, że owszem – mają.

Studia – opisywał jego pracę Malcolm Gladwell w intrygującym „Punkcie przełomowym” – nad zaraźliwością samobójstw rozpoczął od sporządzenia listy głośnych przypadków z okresu dwudziestolecia między końcem lat czterdziestych i sześćdziesiątych XX wieku, o których donosiły na pierwszych stronach największe krajowe gazety. Następnie przyporządkował tym zdarzeniom statystyki samobójstw ze stosownych okresów, podejrzewał bowiem, że zachodzi między nimi jakiś związek. Podejrzenia się potwierdziły – korelacja rzeczywiście istniała. Bezpośrednio po ukazaniu się artykułów liczba aktów samobójczych gwałtownie wzrastała w rejonach kolportażu gazety. Taki sam wzrost, tyle że w skali krajowej następował po szczególnych przypadkach samobójczej śmierci osoby bardzo znanej. (Po śmierci Marilyn Monroe odnotowano chwilowy wzrost ogólnokrajowej liczby samobójstw o 12%.)

Później badania powtarzał na różne sposoby.

Na przykład kiedy przejrzał dane z Kalifornii, to okazało się, że przez kilka dni po głośnych doniesieniach prasowych o samobójstwie na drogach ginęło o kilka procent więcej kierowców. Liczba wypadków śmiertelnych wracała do „normy” dopiero po około 10 dniach. Zainteresowało go to, więc zaczął dokładniej przyglądać się statystykom wypadków.

Co się okazało?

Po doniesieniach prasowych o samobójstwie wzrastała liczba śmiertelnych wypadków, w których uczestniczył tylko jeden samochód, a ginął kierowca.

Kiedy prasa donosiła o samobójstwie młodego człowieka, ginęło więcej młodych ludzi. Gdy samobójstwo popełnił ktoś starszy – starszych.

A rzecz nie ograniczała się do dróg.

Kiedy w Anglii – ciągle cytuję Gladwella – napisano cykl reportaży o serii samobójstw przez samospalenie na znak protestu (z końca lat 70. XX wieku), to w ciągu roku odnotowano aż 82 takie samobójstwa.

Badano to później w wielu innych miejscach.

Na przykład w Korei, gdzie przyglądano się efektowi, jaki na liczbę samobójstw wywarły informacje medialne o odebraniu sobie życia przez znaną aktorkę oraz byłego prezydenta tego kraju. Zauważono, że w tygodniu po publikacjach liczba osób odbierających sobie życie wzrosła o od 1,34 raza (po śmierci polityka) do 1,82 raza (po śmierci popularnej aktorki).

Przykłady znaleziono także w Japonii, Indiach oraz Stanach, gdzie choćby po śmierci Robina Williamsa w 2014 roku wyraźnie, bo aż o 10 procent, wzrosła liczba popełnianych samobójstw.

Są badania prowadzone wśród tych, którzy chcąc naśladować celebrytów, podejmowali nieudane próby samobójcze. Na ogół te osoby mówią, że publikacje w mediach wpływały na to, że podejmowały taką decyzję.

Bez trudu można znaleźć dziesiątki prac podejmujących ten temat, które – podsumowali eksperci Światowej Organizacji Zdrowia – konsekwentnie przynoszą ten sam wniosek. Taki, że to jak media informują o samobójstwach, ma ogromne znaczenie, ponieważ może wywoływać fale kolejnych.

I tutaj dochodzimy do może najważniejszej sprawy.

Otóż po tym jak Wiedeń uruchomił w 1978 roku metro, skok pod nadjeżdżający pociąg stał się tam modną metodą odbierania sobie życia. Media informowały o kolejnych takich osobach, a im więcej było informacji, tym więcej było samobójców. W latach 1983-1986 sprawa stała się tak poważna, że uznano ją za kryzys zdrowia publicznego. Aż przyjrzał się jej ktoś mądry i w kolejnym roku ustalono zasady informowania o takich wydarzeniach – tak by gazety unikały sensacyjnych nagłówków i w ogóle słowa „samobójstwo”.

Efekt?

Kryzys niemal natychmiast się skończył.

Od lat wiadomo, że tak jest. Były nawet kraje, które z tego powodu wprowadzały zasady, nakazujące, by o samobójstwach w mediach w ogóle nie informować.

Szkody takich informacji uznawano za zbyt duże.

Tak było w Norwegii.

Na ogół jednak całkowite milczenie uznaje się za tak samo szkodliwe, jak bezrefleksyjne informowanie. I do sprawy podchodzi się zupełnie inaczej.

W wielu krajach kodeksy dziennikarskie zawierają więc po prostu mniejsze ograniczenia. A Światowa Organizacja Zdrowia wydała nawet podręcznik dla mediów, w którym przypomina o tym i wskazuje, czego pod żadnym pozorem nie należy robić. A nie należy na przykład sprowadzać przyczyn samobójstwa do jednej przyczyny, bo te niemal zawsze są o wiele bardziej złożone i wiążą się z wieloma różnymi problemami – na ogół także takimi ze zdrowiem psychicznym.

Jeżeli już więc o tym mówimy, to w sposób, który podpowiada, jak znaleźć pomoc. Wtedy, pokazują badania, może to nawet kogoś uratować. A może dlatego, że na takie wiadomości chęcią naśladowania reagują głównie osoby, które mają poważne problemy. I jeżeli usłyszą, że samobójstwo to akceptowalne wyjście z sytuacji, mogą się na nie zdecydować. Jeżeli jednak usłyszą coś innego – to, że są inne i lepsze metody poradzenia sobie, mogą poszukać pomocy.

To bardzo ważne.

Dlatego nie należy też mówić o samobójstwach w sposób, który powoduje, że te mogą wydawać się odbiorcom czymś dobrym i romantycznym.

Co robi nowa TVP, która miała serwować czystą wodę?

O człowieku, który popełnił samobójstwo pisze, że… „oddał życie w obronie demokracji”.

Pięknie i romantycznie. Prawda? Tak bardzo, że romantyczniej się chyba nie da.

I teraz są dwie opcje. Jedna jest taka, że pracownicy publicznego nadawcy po prostu o tym nie wiedzą i nie rozumieją, jakie mogą być skutki tego, co robią.

Druga taka, że wiedzą o tym, ale są tak zacietrzewieni w politycznej wojnie, że ich to już nawet nie obchodzi, ponieważ robią nie media publiczne emitujące „czystą wodę”, a dość tępe narzędzie politycznej propagandy.

I nie oglądają się przy tym na koszty swoich działań.

Nie wiem nawet, która opcja jest gorsza.

Najnowsze