Polacy zorientowali się, że zostali oszukani w kwestii tego, czym jest Unia Europejska. Polityczno-medialnym kłamstwem okazały się przede wszystkim czyste intencje polityków z państw Europy Zachodniej, szczególnie Niemców, którzy wciągnęli nas do tego projektu wyłącznie dla własnych korzyści, a nie by zrealizować dziejową sprawiedliwość, jak się co poniektórym wydawało.
W związku z promocją mojej książki „Dwadzieścia lat w Unii. Bilans członkostwa” sporo jeżdżę po Polsce. Nie tylko jestem zapraszamy na różne prelekcje i wystąpienia, biorę udział w konferencjach i innych wydarzeniach, ale także w targach książki. Czy to Lublin, Wrocław, Łódź, Katowice, Gliwice, Bielsko-Biała, Bełchatów, Szczecin, Sławno, Sanok, Tarnów, Kraków, Kościerzyna, Rzeszów czy Poznań – ludzie kiwają głowami i mają podobnie alergiczną reakcję na Unię Europejską. Sprowadza się to zwykle do stwierdzenia, że zostaliśmy nikczemnie oszukani przez polityków i media głównego nurtu. Że członkostwo miało wyglądać całkowicie inaczej.
Polacy – przynajmniej ci, z którymi rozmawiam na przywołanych wydarzeniach – uważają, że jako naród zostaliśmy perfidnie okantowani przez Europę Zachodnią. Twierdzą, że przed wstąpieniem do Unii Europejskiej obiecywano nam, że nasz dobrobyt osiągnie wkrótce poziom zachodnioeuropejski, a z drugiej strony nikt nie mówił, że eurokraci coraz bardziej będą się wtrącać do naszego życia i gospodarczego, i osobistego, i religijnego, i społecznego, i politycznego.
Osunęliśmy się o jedno miejsce
Politycy (ci zachodnioeuropejscy, ale i nasi kompradorzy) sugerowali, że Unia Europejska jest towarzystwem wzajemnej adoracji, które nie pragnie niczego innego, jak wspierania nas w naszym rozwoju, budowie tak wyczekiwanego i upragnionego przez Polaków dobrobytu i powrocie do normalności po komunizmie. W rzeczywistości UE to forum brutalnej gry interesów. Na najwyższych szczeblach toczy się bezwzględna wojna lobbystów o wielkie pieniądze podatników i konsumentów. Niszczy się branże w jednym kraju członkowskim, likwidując tym samym konkurencję dla tej samej branży gdzie indziej. Narzędziem do tego są eurostrategie, europrogramy, euroregulacje i eurodotacje. Niemcy chcieli przyłączenia do Unii państw Europy Środkowo-Wschodniej, mając na myśli wyłącznie własną korzyść.
Polacy czują się zawiedzeni, okłamani i oszukani przez klasę polityczną i media, bo okazało się, że jest dokładnie odwrotnie niż im obiecywano. W 2003 roku, czyli w ostatnim całym roku przed wejściem do Unii Europejskiej, Produkt Krajowy Brutto na osobę w Polsce wynosił 48 proc. średniej unijnej. Po 20 latach było to około 80 proc. Osiągnięcie takich statystyk zawdzięczamy naszemu rozwojowi, ale i stagnacji panującej w krajach tzw. starej Unii. Średnia rośnie tam bardzo powoli w związku z kryzysami finansowymi, lockdownem covidowym, a także z powodu brexitu i przystąpienia do bloku biedniejszych krajów – Bułgarii, Rumunii oraz Chorwacji. Mimo to nadal daleko nam do najbogatszych członków Unii.
Według danych udostępnionych na portalu Linkedln przez wykładowcę akademickiego i przedsiębiorcę dr. Zbigniewa Dylewskiego okazuje się, że w ramach krajów UE nie tylko nie dogoniliśmy najbogatszych, ale na dodatek osunęliśmy się o jedno miejsce. W 2003 roku byliśmy piątym najbiedniejszym krajem, a 20 lat później – czwartym najbiedniejszym. Otóż w 2003 roku spośród aktualnych krajów członkowskich od Polski biedniejsza była Bułgaria, Rumunia, Litwa i Łotwa, a w 2023 roku biedniejsze od nas są już tylko trzy kraje: Bułgaria, Rumunia i Chorwacja. Do najbogatszych krajów UE nadal jest gigantyczna przepaść. PKB na osobę w Luksemburgu w 2023 roku był aż niemal sześć razy, w Irlandii – niemal pięć razy, a w Danii – niemal trzy razy wyższy. Z kolei w Niemczech PKB na osobę w 2023 roku był 2,4 razy wyższy niż w Polsce.
Z kolei z danych Eurostatu wynika, że Polska jest daleko w tyle, jeśli chodzi o średnie wynagrodzenie w UE. W 2023 roku na godzinę Polacy zarabiali 11,9 euro, czyli poniżej połowy średniej unijnej (24 euro). Tylko w czterech krajach zarabiano mniej niż u nas: w Bułgarii, Rumunii, na Łotwie i na Węgrzech. Więcej od Polaków zarabiali Czesi, Słowacy, Litwini czy Estończycy. Niemieckie, holenderskie czy irlandzkie płace były niemal trzy razy wyższe, a rekordowa stawka w Luksemburgu była czterokrotnie wyższa! Te dane statystyczne potwierdzają tezę, że trzymani jesteśmy na sztywnym holu: bogacimy się, ale regulacje unijne powodują, że nie za szybko, abyśmy nie mogli dogonić liderów dobrobytu w Unii Europejskiej.
Przestaliśmy decydować o nas samych
Okłamywano Polaków również w ten sposób, że Unia Europejska miała być przede wszystkim blokiem suwerennych państw, które wspólnie budują bogactwo obywateli. Mieliśmy o tym wszystkim współdecydować, a okazało się, że nie mamy nic do gadania. W rzeczywistości wolność gospodarcza jest coraz bardziej ograniczana i przez eurokratów, i przez kraje członkowskie. Co gorsze, Bruksela coraz bardziej wtrąca się nie tylko w sprawy wynikające z traktatów i poprzez coraz bardziej kazuistyczne prawo wtórne, ale co więcej, zagarnia kompetencje, które nie wynikają z unijnych traktatów. Na przykład w ramach tzw. Funduszu Odbudowy wymuszono na Polsce uwspólnotownienie długów.
Potem w ramach Krajowego Planu Odbudowy narzucono nam tzw. kamienie milowe. Mieliśmy spór o polskie sądy, w sytuacji gdy Bruksela nie ma kompetencji w tym zakresie, bo są to kwestie każdego z krajów członkowskich. Natomiast na przełomie sierpnia i września 2024 roku „Financial Times” podał, że UE zamierza zacząć wiązać płatności z funduszy spójności z różnymi warunkami i reformami, takimi jak zmiany w przepisach emerytalnych, podatkowych lub prawa pracy. Na dodatek ostatnio okazało się, że kraje członkowskie, które nie będą promowały rolnictwa ekologicznego i nie będą zwalczały nierówności płci, w latach 2028–2034 zostaną pozbawiane funduszy unijnych. W ten sposób nie tylko nie współdecydujemy o sprawach dla nas istotnych, ale musimy wdrażać europrzepisy i europodatki, które nam szkodzą.
W efekcie – mimo że mieliśmy budować wspólnotę suwerennych narodów – Bruksela umacnia superpaństwo europejskie, nawet bez zmian traktatów, przejmując kolejne cząstki suwerenności. Równocześnie budowa tego państwa następuje poprzez zmiany traktatowe. Propozycje tych zmian z końca 2023 roku idą w kierunku jeszcze bardziej pogłębionej centralizacji. Unia Europejska będzie państwem z centralnie sterowaną gospodarką i silnym interwencjonizmem państwowym. Déjà vu. Wracamy do sowchozu, jakim byliśmy do 1989 roku.
Czy ktoś w 2003 roku, kiedy odbywało się referendum akcesyjne, powiedział Polakom, w jakim kierunku zmierza Unia Europejska? Nie. Mamiono nas miliardami euro dotacji, likwidacją granic i możliwością pracy za granicą. Kłamano, że Bruksela nie wtrąca się w kwestie ideologiczne. Mało tego, nawet przedstawiciele Kościoła katolickiego bredzili, że Polska będzie przywracać religijność w innych państwach UE. Nic takiego się nie stało. Jest dokładnie odwrotnie: Polacy pod wpływem Unii odchodzą od wiary. Wielu moich rozmówców stwierdziło, że zastanawiali się nad tym, jak zachować się w referendum akcesyjnym i ostatecznie zagłosowali za wejściem Polski do UE tylko dlatego, że członkostwo poparł papież Jan Paweł II. Czy nie wiedział, czym jest Unia Europejska?
Utrata wolności i dobrobytu
Totalna inwigilacja, ograniczanie wolności i wolnego wyboru, nastawanie na naszą kulturę i tożsamość, indoktrynacja tolerancyjności, ekologizm, zmuszanie do transformacji energetycznej i elektromobilności, ograniczanie obrotu gotówkowego i dezinformacja, jakim kosztownym zagrożeniem jest dla nas Europejski Zielony Ład. Czy podczas kampanii referendalnej z 2003 roku przestrzegano nas, że w takim kierunku to wszystko może pójść? Nie! Kłamano nam, że Polska wchodzi do klubu najbogatszych i teraz będzie tylko lepiej. Tymczasem sam Zielony Ład jest dla Polaków totalną katastrofą. Oznacza zubożenie społeczeństwa, niepotrzebne inwestycje o gigantycznym rozmiarze i kolejne wyrzeczenia. Oznacza też utratę suwerenności i bezpieczeństwa energetycznego oraz żywnościowego, a nawet militarnego, o czym piszę w najnowszej nowej książce „Sabotaż klimatyczny. Jak transformacja energetyczna rujnuje nasze życie”. Czy ktoś spytał Polaków, czy wyrażają zgodę na taki scenariusz? Nie!
A tymczasem okazuje się, że groteskowe – wydawałoby się – ministerstwo klimatu ze stachanowskim rozmachem wdraża te wszystkie szkodliwe regulacje i w ten sposób staje się nawet bardziej represyjne niż resort finansów ze znienawidzonymi urzędami skarbowymi. Sama praca w resorcie klimatu i przygotowywanie projektów odpowiednich aktów prawnych w zakresie Zielonego Ładu zakrawa na zdradę stanu. To nie są ludzie, którzy dbają o polski interes publiczny i prywatny. Powinni się wstydzić, że są pracownikami takiej szkodzącej Polsce i Polakom instytucji. Gdyby nie oni, nie można by zdrożyć tych wszystkich szkodliwych unijnych przepisów klimatycznych. No, ale usłużni kompradorzy zawsze się znajdą. Jak w czasach zaborów.
Mieliśmy budować dobrobyt, a nie ubóstwo ekonomiczne, wspólne bogactwo, a nie wspólną nędzę. Tymczasem zielona polityka doprowadziła do olbrzymich wzrostów cen energii elektrycznej i cieplnej, a wkrótce będzie jeszcze drożej. Wzrosną również ceny surowców do ogrzewania, takich jak gaz ziemny, węgiel czy olej opałowy oraz paliw do samochodów. Wyższe ceny energii i paliw oznaczają wzrosty cen praktycznie wszystkich towarów i usług. Do tego dojdzie Niebieski Ład, który wprowadzi limity na wykorzystanie wody i doprowadzi do kolejnych wzrostów cen wody. Tak jak wcześniej unijna polityka dotycząca śmieci pośrednio spowodowała drastyczny wzrost cen za odbiór odpadów. Nie takie były obiecanki przed referendum akcesyjnym w roku 2003. Gdyby Polacy byli uczciwie informowani i wiedzieli, że tak będzie wyglądało nasze członkostwo, to z pewnością większość zagłosowałaby przeciwko.
Teraz czeka nas jeszcze m.in. zakaz samochodów spalinowych, zakaz kotłów na paliwa stałe, stopniowa likwidacja gotówki, ale i sankcjonowanie mowy nienawiści, czyli innymi słowy – twarda cenzura, a Bruksela chce się wtrącać nawet do edukacji naszych dzieci. Kto by jeszcze w 2004 roku, kiedy wchodziliśmy do Unii Europejskiej, pomyślał, że na arenie międzynarodowej będzie roztrząsane i decydowane, do jakich opakowań można wlewać ketchup i w jakiej postaci można sprzedawać brokat? Mamy do czynienia z tak głęboką ingerencją państwa (a konkretnie międzynarodowego tworu) w rynek i życie prywatne, że komunistom się to nawet nie śniło, o utracie wolności, wolności wyboru, wolności osobistych, wolności słowa nie wspominając.
Zasada angielskiej polityki kolonialnej
Jako Polacy mamy niewiele do powiedzenia w kwestii tego, co byśmy chcieli. „Polska nie jest państwem suwerennym, zależąc bez reszty od układu sił międzynarodowych, na który to układ nie ma żadnego wpływu” – słusznie pisze w „Myśli Polskiej” Włodzimierz Kowalik. Historia i polityka dzieje się niejako ponad naszymi głowami. Tak jak nie mieliśmy wpływu na to, że w 1944 roku staliśmy się Peerelem. Zrobiono to bez zgody większości narodu. Podobnie jak w przypadku Ukraińców, których zamierzeń w kwestii tego, czy chcą należeć do Zachodu, czy do Rosji, nie brano pod uwagę, kiedy doszło do amerykańsko-rosyjskiej geopolitycznej rozgrywki na ich ziemiach od 2014 roku. I o zakończeniu tej wojny nie zdecydują władze w Kijowie, lecz w Moskwie i Waszyngtonie. Jeśli zdamy sobie z tego sprawę, to dojdziemy do wniosku, że o tym, czy będziemy członkiem Unii Europejskiej, decydowały siły spoza Polski (to one nas manipulowały) i to również one – a nie my – zadecydują, czy Polska ma nadal być w bloku, czy nie. Co oczywiście nie znaczy, że mamy zgadzać się z tym stanem rzeczy, cicho siedzieć i pokornie realizować wszystkie szkodzące nam polityki unijne.
– „Ogólnie, sprawa jest prosta i kłania się tu główna zasada angielskiej polityki kolonialnej: nie dopuścić do rozwoju przemysłu w koloniach i uczynić je rynkiem zbytu dla swoich towarów. Gdyby Polska wykorzystała posiadane złoża, stałaby się może nie potęgą gospodarczą, ale mogłaby rozwinąć własny przemysł – a do tego właśnie nie chcą dopuścić takie kraje, jak Niemcy czy USA. I dopóki są mocarstwami, nic się nie zmieni. I żeby była jasność – zmiana hegemona na Chiny czy Rosję też nic nie da, bo hegemon ma zawsze taką samą politykę” – wyjaśnia prof. Damian Leszczyński, kierownik Zakładu Epistemologii i Filozofii Umysłu w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Wrocławskiego.
– „Decyzja ta [odrzucenie przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej skargi kilku państw, w tym Polski, przeciwko pakietowi mobilności] oznacza, że całkowicie zmienił się charakter Unii Europejskiej. Że jest ona zupełnie inna organizacją niż ta, do której Polska była przyjmowana w 2004 roku. Tamta Unia polegała na otwartym rynku usług, produktów, przepływie ludzi, pieniądza. Odrzucenie skarg do pakietu mobilności, w połączeniu z decyzjami rządu federalnego Niemiec o przywróceniu kontroli granicznych, czyli faktycznej likwidacji strefy Schengen, jest kolejnym elementem zaniku Unii Europejskiej. Wspólnoty, która miała być dla wszystkich wspólną przestrzenią działania, funkcjonowania” – mówi w rozmowie z serwisem Salon24 Andrzej Sadowski, prezydent Centrum Adama Smitha. – „Oznacza, że nie ma uczciwości, jeżeli chodzi o wolną konkurencję. A główni liderzy Unii powracają do polityki protekcjonistycznej zamiast rynkowej, wracają do polityki przeciwnej wolnej konkurencji”.
Jednym słowem, wracamy do ręcznego sterowania gospodarką. Ile to musi się zmienić, by się nic nie zmieniło? Nie zgadzam się tylko z Sadowskim, że mamy do czynienia z zanikiem Unii Europejskiej. Unia Europejska nie zanika. Ona się umacnia, ale już nie jako wspólnota wolnych narodów, czym nas mamiono, lecz totalitarne superpaństwo, które de facto jest budowane od początku. Niestety mało kto wie to teraz, a w 2003 roku niemal nikt tego nie rozumiał.
Autor artykułu jest autorem i wydawcą książki „Sabotaż klimatyczny”. Patronem medialnym książki jest „Najwyższy Czas!”. Premiera książki odbyła się podczas Targi Książki „Bez cenzury” w Krakowie 26 października.