76-letni przedsiębiorca Andrzej Andrzejewski został przymusowo umieszczony w szpitalu psychiatrycznym po tym, jak próbował wyjaśnić nieprawidłowości w postępowaniu prokuratury. Historia opowiedziana w programie „Reporterzy” w TVP rzuca światło na niepokojące praktyki w polskim wymiarze sprawiedliwości.
Wszystko zaczęło się w 2016 roku, gdy Andrzej Andrzejewski, właściciel prosperującej firmy produkującej opakowania spożywcze dla klientów z całej Europy, postanowił rozwinąć swoją działalność. Po otrzymaniu dofinansowania na zakup nowych maszyn, przedsiębiorca napotkał pierwsze problemy – pośrednik próbował wyłudzić od niego pieniądze.
Sprawa przybrała nieoczekiwany obrót, gdy prokuratura w zastanawiająco szybkim tempie umorzyła śledztwo. Kluczowym momentem było odkrycie, że dokumenty w aktach sprawy zostały podpisane przez policjanta, który w tym czasie przebywał na urlopie. Funkcjonariusz sam potwierdził, że „notatki, które znajdowały się w aktach, nie były jego notatkami” oraz że „podpis nie jest jego”.
Pan Andrzejewski, działając zgodnie z art. 304 kodeksu postępowania karnego, zgłosił do prokuratury rejonowej w Wągrowcu podejrzenie sfałszowania dokumentów. Sugerował, że mógł tego dokonać jeden z prokuratorów. Jednak i ta sprawa została umorzona, a jego kolejne próby dochodzenia prawdy spotykały się z odmową. Prokuratura odrzucała przedstawiane przez niego dowody, nie realizowano wniosków dowodowych, ignorowano jego argumenty
Reakcja prokuratury na walkę o prawdę przedsiębiorcy była bezprecedensowa – skierowano go na badania psychiatryczne. W jego fabryce pojawiła się policja, a on sam został przewieziony do ośrodka psychiatrycznego w Gnieźnie. Diagnoza brzmiała: „choroba psychiczna pod postacią zaburzeń urojeniowych”.
Lekarze uznali, że problem pana Andrzeja polega na tym, że „nie może pogodzić się z niesprawiedliwością” i „cały jego wysiłek skupiony jest na dochodzeniu swoich praw”. Tymczasem bliscy przedstawiają go jako normalnie funkcjonującego człowieka. Prowadził przecież aktywnie firmę, w pracy pojawiał się codziennie, a po pracy często jeszcze zajmował się swoim ulubionym ogródkiem.
Po sześciu miesiącach na oddziale zamkniętym, pan Andrzej został zwolniony do domu z zaleceniem przyjmowania leków i regularnych badań kontrolnych. W czasie jego nieobecności część linii produkcyjnej w jego fabryce została zamknięta. Z obawy przed kolejnymi represjami, zaprzestał wysyłania pism do prokuratury.
– Każdego można wsadzić do tego szpitala i tym sposobem uwolnić przestępcę, ponieważ jest uwolniony z zarzutu, bo to niby psychol złożył zawiadomienie, a ponieważ to jest psychol, więc się nie liczy o to zawiadomienie. Tak to wygląda – podsumowuje pan Andrzej.
Eksperci prawa zwracają uwagę na systemowy problem w polskim wymiarze sprawiedliwości. Jak podkreślają, w przeciwieństwie do USA, w Polsce zbyt dużą władzę oddaje się w ręce psychiatrów. „W polskim procesie karnym o winie rozstrzygają biegli, a sąd tylko wymierza karę. To jest rzeczywiście czymś nieprawidłowym” – zauważają prawnicy.
Obecnie pan Andrzejewski planuje walczyć o odszkodowanie za nieuzasadniony pobyt w szpitalu psychiatrycznym. Jednak, jak sam przyznaje, straconego czasu i doznanych krzywd nikt mu nie wynagrodzi.