Strona głównaMagazynIle powinna wynosić temperatura wody w Morzu Śródziemnym?

Ile powinna wynosić temperatura wody w Morzu Śródziemnym?

-

- Reklama -

Wszystko wskazuje na to, że spełniły się prorocze słowa profesora Kowalczaka i w tym roku mieliśmy w Polsce, zgodnie z jego wcześniejszymi przepowiedniami, sporych rozmiarów powódź. Tego typu sytuacja zdarza się zapewne średnio co kilkanaście lat, tymczasem obecnie stanowi to świetną okazję dla wszelkiej maści „klimatystów”, aby jako winowajcę zaistniałego stanu rzeczy wskazać oczywiście człowieka, a zwłaszcza emitowany w związku z jego działalnością gospodarczą dwutlenek węgla.

Oglądając relację z powodzi w Kotlinie Kłodzkiej w jednej ze stacji telewizyjnych głównego nurtu, uderzyła mnie szczególnie wypowiedź pewnego „eksperta”, który stwierdził, że wszystkiemu winne jest to, iż obecnie temperatura wody w Morzu Śródziemnym jest aż o dwa stopnie Celsjusza wyższa, niż być powinna, i fakt ten powoduje wzmożone parowanie wody morskiej, z której tworzą się chmury, no i w konsekwencji mamy taką powódź, jak widać na załączonym w telewizji obrazku. Idąc takim tokiem rozumowania, dochodzimy ostatecznie do konkluzji, że gdyby temperatura wody w Morzu śródziemnym była o dwa stopnie niższa, niż ma to miejsce obecnie, to zapewne tej powodzi w Kotlinie Kłodzkiej w ogóle by nie było!

- Reklama -

Niestety nie wiem, ile „powinna wynosić” temperatura wody w Morzu Śródziemnym, ale uważam, że tego wspomniane stwierdzenie, iż jest ona o dwa stopnie Celsjusza za wysoka, jest tyle samo warte, co wypowiedź w rodzaju, że Księżyc jest oddalony od Ziemi o 50 tysięcy kilometrów dalej, niż „być powinien”. Ewentualnie ktoś może twierdzić, że w naszej galaktyce jest o 20 miliardów gwiazd więcej, niż „być powinno”, albo że głębokość Rowu Mariańskiego jest o 800 metrów większa, niż „być powinna”. Idąc tym tropem można zgłaszać wręcz swego rodzaju pretensje do Stwórcy, że przykładowo prędkość światła jest o 10 tysięcy kilometrów na sekundę większa, niż „być powinna”, albo że stała grawitacji jest o jakieś 5 proc. większa, niż „być powinna”, ewentualnie, że masa spoczynkowa elektronu jest nieco mniejsza bądź większa, niż „być powinna”, a być może nawet i stała Plancka też jest nie taka, jak „być powinna”.

Jednym słowem, wydaje się, że obecnie jesteśmy już tak „mądrzy”, że wiemy dosłownie wszystko odnośnie tego, co jakie „być powinno”, a w szczególności wiemy, jaka „powinna być” temperatura wody w Morzu Śródziemnym i zapewne też w pozostałych morzach rozmieszczonych w dowolnym zakątku Kuli Ziemskiej. Chciałbym tylko nieśmiało zauważyć, że gdyby wspomniane przeze mnie stałe fizyczne, takie jak prędkość światła, stała grawitacji, czy też masy spoczynkowe cząstek elementarnych, miały nieco inne wartości, niż ma to miejsce w rzeczywistości, to wówczas powstanie życia na Ziemi nie byłoby w ogóle możliwe, a zatem nigdy nie pojawiłby się na niej jakiś „mądrala”, który śmiałby twierdzić, że ma aż tak doskonałą – jako to mawia Stanisław Michalkiewicz – „kiepełe”, iż doskonale wie, co ile dokładnie wynosić powinno i w ogóle wie, co „powinno”, a co „nie powinno” być.

W pytaniu: dlaczego poszczególne stałe fizyczne mają takie, a nie inne wartości, kryje się zapewne jakaś głęboka tajemnica, której chyba w ogóle nie jesteśmy w stanie naszym umysłem pojąć. Swego czasu próbowano to wytłumaczyć tzw. zasadą antropiczną, ale moim zdaniem zasada antropiczna to w sumie takie „masło maślane” i w gruncie rzeczy niczego ona bynajmniej nam nie wyjaśnia, zresztą sam jej twórca wycofał się później ze swego wcześniejszego pomysłu.

Ogólnie rzecz ujmując, zasada antropiczna stwierdza, że zadawanie pytań o to, dlaczego wybrane stałe fizyczne mają takie, a nie inne wartości, nie ma absolutnie żadnego sensu, ponieważ gdyby ich wartości były inne niż obserwowane obecnie, to świat, w którym żyjemy, w ogóle nie mógłby nigdy powstać, a zatem nie byłoby tam również istot obdarzonych rozumem, które byłyby później zdolne zadawać tego rodzaju pytania. A zatem, skoro już istniejemy, to po prostu stałe fizyczne muszą mieć dokładnie takie wartości, jakie mierzymy obecnie.

W tym miejscu nie mogę się także powstrzymać, przed przytoczeniem pewnego zasłyszanego niegdyś kawału, jak to właściciel pewnego sklepu postanowił swego czasu zatrudnić do niego dodatkowo sprzedawcę, aby obsłużyć wzmożony ruch klientów. Zgłosiło się trzech kandydatów, z których każdy miał odbyć z właścicielem sklepu rozmowę kwalifikacyjną. Na zadane pytanie, ile jest dwa razy dwa, pierwszy z nich odpowiedział, że trzy, w związku z czym właściciel stwierdził, że ma do czynienia z totalnym debilem. Drugi odpowiedział poprawnie, że cztery, co też nie do końca spodobało się właścicielowi sklepu, bo w jego opinii człowiek ten wydał mu się zbyt dokładnym, pedantycznym i skrupulatnym, a z takimi to mogą być tylko później same kłopoty i problemy. Wreszcie wszedł trzeci kandydat – osoba wyznania mojżeszowego, który podszedł do sprawy niezwykle pragmatycznie i na zadane mu wcześniej pytanie sam również odpowiedział kolejnym pytaniem: „A ile ma być?”

Wracając jednak do temperatury wody w Morzu Śródziemnym, to warto być świadomym faktu, że jeszcze kilkanaście tysięcy lat temu panowała epoka lodowcowa i znaczne połacie Europy pokryte były lodowcem. W owym czasie temperatura wody w Morzu Śródziemnym była zapewne o wiele niższa niż obecnie, ale czy w związku z tym mamy prawo twierdzić, że była ona przykładowo o pięć stopni Celsjusza niższa, niż „być powinna”? Ponadto warto wiedzieć, że w latach 1621, 1669, 1755, 1779, 1823, 1849, 1862, 1857, 1878, 1893, 1928, 1929 i 1954 doszło w zimie do zamarznięcia Cieśniny Bosfor, a tak przecież zapewne „być nie powinno”, a zatem w tym wypadku temperatura wody też chyba „powinna być” nieco wyższa.

Jak widać, tego typu stwierdzenia w ogóle nie mają sensu, gdyż po prostu trzeba przyjąć, że temperatura wody w Morzu Śródziemnym jest po prostu taka, jaka aktualnie jest, a nie dywagować, jaka „powinna być”, bo i tak nie mamy na to praktycznie żadnego wpływu. Tym bardziej twierdzenie, że jest ona obecnie o dwa stopnie Celsjusza za wysoka i że to właśnie my w ostatnim czasie poprzez spalanie paliw kopalnych podnieśliśmy ją o te dwa stopnie Celsjusza, to jest już czysty absurd. To jakieś duby smalone, idiotyczne bzdury i beznadziejne dyrdymały!

Choćbyśmy nie wiem, co robili, to i tak nie jesteśmy w stanie ogrzać tego Morza śródziemnego nawet o dwie dziesiąte stopnia Celsjusza, a co dopiero o całe dwa stopnie. A jest tak dlatego, że za występujący na Kuli Ziemskiej efekt cieplarniany dwutlenek węgla odpowiedzialny jest jedynie w około 4 proc. Tymczasem para wodna odpowiada za około 95 proc. ziemskiego efektu cieplarnianego (za pozostały 1 proc. odpowiadają inne gazy, jak choćby metan, który jednak dość szybko w atmosferze się utlenia, przekształcając się tym samym w dwutlenek węgla i parę wodną). Powstałe z pary wodnej chmury tworzą swego rodzaju ciepłą „kołdrę”, która otula Ziemię. Łatwo się o tym przekonać w bezchmurne noce, które są wyraźnie zimniejsze od tych z silnie zachmurzonym niebem.

W epoce przedprzemysłowej, a właściwie nawet aż do końca XIX stulecia stężenie dwutlenku węgla w atmosferze wynosiło około 300 p.p.m. (cząsteczek na milion), a obecnie wynosi około 400 p.p.m., czyli jest o około 1/3 większe. Pozostaje jednak pytanie, czy za cały ten wzrost stężenia dwutlenku węgla w atmosferze odpowiedzialny jest wyłącznie człowiek i spalane przez niego paliwa kopalne, bowiem w przeszłości stężenie to też nie było przecież stałe, tylko podlegało nieustannie chaotycznym wahaniom, których amplituda przekraczała niekiedy wartość wspomnianych 100 p.p.m. W tym celu wystarczy spojrzeć na rys. 1, na którym przedstawiono naturalne zmiany koncentracji dwutlenku węgla w atmosferze w okresie ostatnich 400 tysięcy lat.

Rys. 1. Wykres naturalnych zmian koncentracji dwutlenku węgla w atmosferze
(źródło: https://dzikiezycie.pl/archiwum/2014/czerwiec-2014/stezenie-co2-jak-zmienialo-sie-na-przestrzeni-wiekow)

Jak wynika z przedstawionego wykresu, w rozważanym przedziale czasu koncentracja dwutlenku węgla w atmosferze zmieniała się kilkakrotnie w sposób naturalny, czyli bez jakiegokolwiek udziału człowieka, właśnie o wartość około 100 p.p.m., czyli mniej więcej tyle, ile wynosi obserwowany przez ostatnie kilkadziesiąt lat obecny przyrost. Prawdopodobnie jest tak, że to właśnie najpierw klimat się ociepla (z przyczyn całkowicie naturalnych), a dopiero później wzrasta koncentracja dwutlenku węgla w atmosferze, ponieważ podniesienie się temperatury wody w morzach i oceanach sprawia, że rozpuszczalność w niej wspomnianego gazu staje się nieco mniejsza, w związku z czym pewna jego część zostaje ponownie uwolniona do atmosfery, powodując tym samym obserwowany wzrost koncentracji.

Warto także wiedzieć, że kilkanaście milionów lat temu w epoce trzeciorzędu stężenie dwutlenku węgla w atmosferze było około trzykrotnie większe niż obecnie i przekraczało 1000 p.p.m., co żyjącym wówczas małpom jakoś nie przeszkadzało, ale za to rośliny rosły wtedy dosłownie jak na drożdżach!

Zresztą nawet gdybyśmy jeszcze znacznie zwiększyli stężenie dwutlenku węgla w atmosferze, to i tak Ziemi nigdy w ten sposób bynajmniej nie „ugotujemy”, ponieważ siła absorpcji promieniowania podczerwonego przez zawarty w atmosferze dwutlenek węgla nie jest w żadnym wypadku proporcjonalna liniowo do jego koncentracji, jak jest to zwykle domyślnie przyjmowane we wszelkich rozważaniach na ten temat, tylko jest proporcjonalna do logarytmu wyznaczonego z rozważanego stężenia. Fakt ten powoduje, że podniesienie w wyniku efektu cieplarnianego temperatury powietrza atmosferycznego o każde kolejne Δt wymagałoby każdorazowo podwojenia stężenia dwutlenku węgla w atmosferze, co zobrazowano na rys. 2.

Rys. 2. Przyrost temperatury na Kuli Ziemskiej o każde kolejne Δt wymaga podwojenia koncentracji dwutlenku węgla w powietrzu atmosferycznym.

Jak wynika z rys. 2., zwiększenie koncentracji dwutlenku węgla z 300 p.p.m. (epoka przedprzemysłowa) do wartości 600 p.p.m., czyli jej podwojenie, powoduje przyrost temperatury na Ziemi Δt, przy czym nie jest na tym etapie rozważań istotne, ile to Δt dokładnie wynosi – zapewne kilka dziesiątych stopnia Celsjusza. Gdyby temperatura na naszej planecie miała wzrosnąć o kolejne Δt, czyli w sumie o 2Δt w porównaniu z epoką przedprzemysłową, to stężenie dwutlenku węgla w atmosferze musiałoby wynieść 1200 p.p.m. To właśnie dlatego w trzeciorzędzie przy stężeniach dwutlenku węgla przekraczających 1000 p.p.m. nie doszło do żadnej „katastrofy” termicznej na Ziemi, która unicestwiłaby małpoludy z rodzaju Australopithecus afarensis.

Analogicznie przyrost temperatury na Ziemi o kolejne Δt, czyli w sumie o 3Δt w stosunku do czasów przedprzemysłowych, nastąpiłby dopiero, gdyby stężenie rozważanego gazu cieplarnianego wzrosło do wartości aż 2400 p.p.m.

Warto nadmienić, że obserwowany obecnie przyrost stężenia dwutlenku węgla w atmosferze ziemskiej wynosi zaledwie około 2 p.p.m. na rok, zatem rozważany przyrost temperatury o 3Δt w stosunku do czasów przedprzemysłowych, nastąpiłby dopiero po upływie około tysiąca lat, oczywiście przy takiej samej emisji rozważanego gazu, jak ma to miejsce obecnie (około 35 miliardów ton rocznie), co jednak wcześniej spowodowałoby prawdopodobnie całkowite wyczerpanie dostępnych na Ziemi zasobów energetycznych surowców kopalnych.

W tabeli 1 podano, ile musiałoby wynosić stężenie dwutlenku węgla w atmosferze ziemskiej, aby nastąpił przyrost temperatury o kolejne Δt.

Tabela 1. Wyliczone wartości koncentracji dwutlenku węgla w atmosferze, które powodowałby odpowiedni przyrost temperatury na Ziemi

Przyrost temperatury na Ziemi względem epoki przedprzemysłowej Wymagana koncentracja dwutlenku węgla w atmosferze ziemskiej
Δt 600 p.p.m.
2Δt 1.200 p.p.m.
3Δt 2.400 p.p.m.
4Δt 4.800 p.p.m.
5Δt 9.600 p.p.m.
6Δt 19.200 p.p.m.
7Δt 38.400 p.p.m.
8Δt 76.800 p.p.m.
9Δt 153.600 p.p.m.
10Δt 307.200 p.p.m.
11Δt 614.400 p.p.m.
12Δt > 1.000.000 p.p.m.

Jak wynika z wyliczeń zamieszczonych w tabeli 1, podniesienie temperatury na Ziemi o 10Δt w stosunku do czasów sprzed powstania przemysłu, wymagałoby wzrostu koncentracji dwutlenku węgla do zawrotnej wręcz wartości ponad 300 tysięcy p.p.m., czyli gaz ten musiałby stanowić ponad 30 proc. składu ziemskiej atmosfery, co jest rzeczą absolutnie niemożliwą. Podobnie wzrost temperatury o 11Δt nastąpiłby dopiero w wypadku, gdyby stężenie dwutlenku węgla w atmosferze przekroczyło 60 proc. Z kolei wzrost temperatury o 12Δt nie jest już w ogóle możliwy, ponieważ stężenie dwutlenku węgla musiałoby wynieść ponad milion p.p.m., co z oczywistych powodów jest po prostu niemożliwe.

Możemy zatem spać spokojnie, bo z powodu dwutlenku węgla świat wbrew temu, co niektórzy tu i ówdzie zawzięcie głoszą, nigdy bynajmniej nam nie „spłonie”.

Najnowsze