Strona głównaMagazynPożegnanie z przyszłością. Rozsypują się nasze marzenia

Pożegnanie z przyszłością. Rozsypują się nasze marzenia

-

- Reklama -

Rozsypują się nasze marzenia: zamiast Międzymorza i planów zbudowania dominującej pozycji w środkowowschodniej Europie mamy pakt migracyjny. Zamiast wielkich planów inwestycyjnych mamy marazm i obstrukcję rządzących zajmujących się rozliczeniami z poprzednią władzą, co budzi już coraz większą irytację nawet w rządzącej koalicji. Plany premiera Donalda Tuska w tej sprawie skrytykował nawet marszałek Sejmu Szymon Hołownia, mówiąc: „Kolejna antyrosyjska komisja to zły pomysł. Od ścigania szpiegów są służby, nie komisje sejmowe”.

Pożegnanie z Międzymorzem

Polska miała swoje 5 minut w Europie. Liczono, że jako najważniejszy sojusznik Ameryki w sprawie pomocy udzielanej Ukrainie staniemy się także najważniejszym sojusznikiem USA po zakończeniu wojny na kontynencie. Pozycję naszą miał umacniać ścisły sojusz z Ukrainą, który dawałby Waszyngtonowi mocne umocowanie w ich rozgrywce przeciw dwóm stolicom: Berlinowi i Moskwie, których strategicznym planem było usunięcie dominujących wpływów Stanów Zjednoczonych z Europy.

Jeszcze półtora roku temu takie plany wydawały się realne. Marzyło nam się odbudowanie Międzymorza, jedynej geopolitycznej koncepcji, która dawała szansę zbudowania podmiotu politycznego, który Niemcy i Rosja nie byłyby w stanie traktować jako polityczny przedmiot. Stopniowa odbudowa Międzymorza na terenie dawnej Rzeczypospolitej i stworzenie pewnej wspólnoty z dążnością do utworzenia tam finalnie jakiegoś politycznego tworu, konfederacji czy federacji albo po paru dekadach wspólnego państwa, rozbiła się o niechęć wszystkich, poza nami. To, że Niemcy i Rosja zrobią wszystko, żeby nic wspólnego nie powstało między Odrą a Charkowem, było wiadomo od początku. Niestety również Ameryka nie jest zainteresowana tego rodzaju koncepcją. Fragmentaryzacja Europy jest w interesie USA. Dla nich Ukraińcy, broniąc swojej niepodległości i integralności, jednocześnie chcąc nie chcąc, wykonują robotę polegającą na osłabieniu Rosji, która nie chce zmienić swojej prochińskiej polityki na antychińską. Ponadto tworzenie jakiegoś wspólnego podmiotu politycznego na terytorium Międzymorza nie jest w gruncie rzeczy w interesie Ameryki. Lepiej się dogadywać z dwoma słabszymi (Polska, Ukraina) niż jednym silniejszym. Co najgorsze jednak, ten polityczny pomysł odrzuciła Ukraina. Kijów był zainteresowany tylko wyciągnięciem jak największej pomocy od Warszawy, nie chcąc dać w zamian nic, zasłaniając się tylko twierdzeniem, że walcząc z Rosją jednocześnie broni Polski. Tak więc zamiast rozpoczęcia budowy jakiegoś wspólnego podmiotu politycznego, który w latach 2080-2100 doprowadziłby do federacji Polski i Ukrainy (tyle lat trzeba, żeby Ukraina stała się normalnym państwem), mamy dwa już skłócone kraje.

Pakt migracyjny

„Chcę wam powiedzieć, że naprawdę mnie nikt nie ogra w Unii Europejskiej” – zapewniał posłów podczas swojego exposé nowy premier Donald Tusk 12 grudnia 2023 r. w Sejmie. Wtedy też, w grudniu, na posiedzeniu Rady Unii Europejskiej mógł powiedzieć „nie” dalszemu procedowaniu sprawy paktu migracyjnego. Nie uczynił tego. 14 maja 2024 r. Rada Unii Europejskiej, główny organ decyzyjny UE, zatwierdziła pakt migracyjny, który reguluje sprawy związane z migracją osób spoza UE, czyli różnego rodzaju imigrantów/nachodźców. Co roku ma być rozlokowanych ich 30 tys. w danym kraju. Jeśli państwo nie wyrazi zgody, to będzie musiało zapłacić za każdego takiego odrzuconego imigranta 20 tys. Euro, czyli w sumie 600 mln Euro, co roku. Polska ma w pierwszym rzucie przyjąć 2 tys. nielegalnych migrantów. Nie jest do końca jasne, czy zostali uwzględnieni imigranci z Ukrainy, których część przecież utrzymujemy.

Donald Tusk dotrzymał słowa w tym sensie, że Polska zagłosowała przeciw razem z Węgrami, ale wtedy głosowano większością, mimo że w Unii obowiązuje formalnie jednomyślność. Wobec tego nasz głos był na pokaz. W związku z tym należy postawić pytanie, czy delegacja polska zażądała głosowania jednomyślnego? Warto też dodać, że sprawy migracyjne są w gestii państw narodowych i jeśli zajęły się nimi instytucje unijne, to jest przywłaszczenie sobie kompetencji, które się im nie należą. Zajęto się tym, po to żeby problem, który mają państwa zachodniej Europy, przerzucić na wschodnią część kontynentu. Problem, który w znacznej części jest wynikiem kolonializmu zachodnioeuropejskich państw.

Co zrobi Tusk? Premier zareagował natychmiast, po posiedzeniu rządu. „Polska nie przyjmie z tytułu paktu migracyjnego żadnych migrantów” – powiedział, dodając, że Polska przyjęła setki tysięcy uchodźców z Ukrainy i dziesiątki tysięcy migrantów z Białorusi.

„To jest moje zadanie i ja się wywiążę z tego zadania. Polska będzie beneficjentem paktu migracyjnego. Nie będziemy za nic płacić, nie będziemy musieli przyjmować żadnych migrantów z innych kierunków, Unia Europejska nie narzuci nam żadnych kwot migrantów. Natomiast Polska będzie skutecznie egzekwowała wsparcie finansowe ze strony Unii w związku z tym, że stała się państwem goszczącym steki tysięcy migrantów głównie z Ukrainy”.

Do tych brzmiących bardzo zdecydowanie słów należy podchodzić z ostrożnością, choćby z logicznego punktu widzenia. Jeśli Polska – według premiera – będzie beneficjentem tego paktu, to po co głosowała przeciw niemu?

Postawmy pytanie, czy w związku z tym będziemy płacili pieniądze za ich nieprzyjęcie? Tutaj powstaje problem, ponieważ sprawa jest uznaniowa. Bruksela uznaniowo, jak pisałem w innym artykule, nie płaciła Polsce pieniędzy z KPO pod zarzutem łamania praworządności, kiedy rządził PiS, a wypłaciła je rządowi Tuska, choć żadne przepisy prawne, które kwestionowała Komisja Europejska, nie zostały zmienione. KE nie wyciąga też żadnych konsekwencji przeciw Polsce z tytułu łamania prawa wwozu ukraińskiego zboża do naszego kraju.

To wszystko skłania do postawienia tezy, że prawo w Unii jest coraz bardziej uznaniowe. Nie liczą się lub coraz mniej się liczą traktaty i przepisy, ale liczy się, czy jesteś swój. Jeśli tak i jeśli realizujesz naszą politykę, to możemy ci różne sprawy odpuścić.

Do tego rodzaju polityki należy widoczna zmiana wektorów w polskiej polityce zagranicznej. Minister Sikorski, prowadząc słusznie politykę większej dywersyfikacji naszych stosunków z różnymi krajami, jednocześnie stawia na Berlin jako na naszego najważniejszego partnera, inaczej niż było za rządów PiS-u, kiedy stawiano przede wszystkim na USA. W stosunku do takiego rządu Bruksela i Berlin oczywiście stosują ulgową taryfę, ale też w zamian wymagają, szczególnie Berlin, który wiele zainwestował, żeby w Polsce był taki, a nie inny rząd.

Pożegnanie inwestycjami

Poprzedni rząd planował kilka wielkich lub dużych inwestycji. Tak się złożyło, że naruszają one interesy Niemiec. Prześledźmy, jaki jest ich obecny los.

CPK

Centralny Port Komunikacyjny to najważniejsza polska inwestycja. Co się z nią dzieje, pisałem poprzednio.. Odrzańska Droga Wodna, czyli kanał żeglugowy na Odrze. Ta inwestycja była oprotestowana przez niemieckich i polskich ekologów oraz przez rząd Brandenburgii. Złożono pozwy do polskich sądów i uzyskano wyroki, łącznie z decyzją NSA nakazujące wstrzymanie prac regulacyjnych na Odrze. Rząd PiS-u nie przejął się tymi wyrokami i kontynuował inwestycję, a następnie spowodował przyjęcie sejmowej specustawy odrzańskiej. Co ciekawe, po powstaniu nowego rządu w Polsce prace na Odrze były nadal kontynuowane w I kwartale br. mimo protestów Niemców. Roboty ostatecznie wstrzymano i powstała idea utworzenia Parku Narodowego Dolnej Odry bezpośrednio na południe od Szczecina. Zdaniem opozycji budowa tego parku to koniec żeglugi na Odrze. „To działanie zgodne z interesem gospodarczym Niemiec, wbrew interesom gospodarczym Polski. Dla wszystkich jasne jest, że Odra, byłaby również konkurencją dla Łaby” – stwierdził Paweł Hreniak, b. wojewoda dolnośląski. Elektrownia atomowa. Wiadomo, że Polsce zaczyna brakować energii elektrycznej, czyli popularnie prądu. Sami odczuwamy to przez planowany gwałtowny wzrost rachunków. Rozwój kraju wyprzedza możliwości zwiększenia dostaw tej energii. Rozwiązaniem jest budowa elektrowni atomowych. Pierwszy reaktor w Lubiatowie-Kopalino ma być gotowy do pracy w 2033 r., a 2 kolejne do 2036 r. Tymczasem minister przemysłu Marzena Czarnecka podała, że pierwszy reaktor ruszy w 2040 r., nie podając żadnych merytorycznych powodów. Należy podkreślić, że miejsce budowy pierwszego reaktora wybrano po kilkuletnich bardzo profesjonalnych badaniach, które potwierdziły, że spełnia ono wszystkie wymagania środowiskowe stawiane tego typu obiektom i jest bezpieczna dla mieszkańców. Tymczasem wojewoda pomorska Beata Rutkiewicz zasugerowała zmianę lokalizacji o kilkanaście kilometrów. Jaki byłby sens tej zmiany? Chyba tylko taki, że opóźniłoby budowę atomu o dekadę.

Warto jeszcze podkreślić sprawę wokół elektrowni w Turowie. To najnowocześniejsza w Polsce elektrownia opalana węglem brunatnym, dająca 8 proc. energii w kraju. Ekolodzy z Niemiec i z Czech zażądali zamknięcia kopalni i połączonej z nią elektrowni. Wojewódzki Sąd Administracyjny uchylił decyzję przedłużenia jej działalności do 2044 r. Teraz mogą funkcjonować tylko do 2026 r. Co to będzie oznaczać dla nas? Coraz większy deficyt prądu i coraz wyższe rachunki za energię elektryczną. Przeciwnicy koalicji powyższą sprawę łączą z pierwszą aferą nowej władzy, zanim zdołała jeszcze utworzyć rząd. To afera wiatrakowa. Przypomnijmy, że w grudniu 2023 r. powstał projekt zmniejszenia odległości wiatraków od zabudowań z 700 m na 300 m, zawierający możliwość budowy wiatraków w parkach krajoznawczych ! Oraz, co było absolutnym skandalem, dopuszczającym możliwość wywłaszczenia ludzi z ich nieruchomości w celu budowy firm wiatrowych. Przeciwnicy nowej władzy łączyli ten projekt z ułatwieniem planowanej ekspansji wiatrakowej niemieckiej firmy Siemens Energy, o której pisze się, że żadna inna spółka notowana na DAX nie przyniosła inwestorom od 2008 r. tak wysokich strat dziennych, jak Siemens Energy w zeszłym roku. Ta sprawa to oczywiście spekulacje, natomiast to, co się dzieje wokół atomu i Turowa, to nie spekulacje, tylko fakty. One oznaczają pogorszenie energetycznej sytuacji Polski, a więc otwierają drogę do uzależnienia nas od zagranicy, tym bardziej że w Unii Niemcy zaczynają forsować projekty eliminacji surowca energetycznego, jakim jest gaz. Port Kontenerowy w Świnoujściu. To będzie największe wyzwanie dla Hamburga. Projekt zakłada budowę toru wodnego o długości 70 km, szerokości 250 m i głębokości 17 m, dzięki czemu port będzie mógł przyjąć największe statki, jakie mogą pływać po Bałtyku. Mimo że droga wodna będzie wodach terytorialnych Polski, Niemcy już protestują, ale nie tylko oni. Ostatnio projekt budowy oprotestowały władze miasta Świnoujście. K2PL. To ma być polska wersja koreańskiego czołgu zwanego Czarną Panterą. Plan zakładał budowę 820 takich maszyn w Polsce. Nie wiadomo, jaka będzie przyszłość tego projektu. Według posła Marka Jakubiaka ministerstwo finansów nie wykazuje zainteresowania finansowaniem tego projektu. Podsumowanie. Wymienione inwestycje i CPK to kluczowe projekty dla naszej przyszłości. Rezygnacja z nich będzie miała dwa skutki. Pierwszy spowolni rozwój kraju, drugi to wzrastająca refleksja społeczeństwa na temat zdolności zaspokojenia jego aspiracji przez władzę. Wygaszając lub opóźniając inwestycje, premier Tusk jednocześnie funduje igrzyska w postaci różnych rozliczeniowych komisji albo nazywając Zjednoczoną Prawicę płatnymi zdrajcami, pachołkami Rosji. To akronim PZPR. Wydaje się, że szef rządu rozmija się już z poglądami Polaków. Według sondażowni IBRIS 60 proc. ankietowanych nie zgodziło z tą opinią Tuska, a 64 proc. chce budowy CPK, którą to inwestycję Koalicja Obywatelska najchętniej by pogrzebała.

Najnowsze