Tuż przed wyborami do PE na scenie europejskiej dochodziło do przetasowań i zmiany konfiguracji współpracy na prawicy. I tak np. francuskie Zjednoczenie Narodowe ogłosiło, że nie będzie już dłużej zasiadać w jednej grupie w PE z Alternatywą dla Niemiec. Oficjalny powód to wypowiedź polityka AfD Maksymiliana Kraha dla włoskiego dziennika „La Repubblica” o tym, że „nie wszyscy SS-mani byli przestępcami”. Pilotujący listę AfD w wyborach 9 czerwca Krah mówił, że „winę należy oceniać indywidualnie, a pod koniec wojny SS-manów było prawie milion i nawet Günter Grass należał do Waffen-SS”.
Wydaje się, że dla francuskiej partii narodowej był to jednak tylko pretekst zerwania współpracy. Partia Marine Le Pen chce stać się ugrupowaniem „cywilizowanym”, szukającym poszerzenia elektoratu także wśród wyborców centroprawicy. Zjednoczenie Narodowe poszuka po wyborach zapewne innego sojuszu niż grupa Tożsamość i Demokracja (nie wykluczone, że będzie to układ z partiami obecnego ECR, w tym z PiS) i przekłada to nad toksyczne związki z AfD, która jest łatwym medialnie „chłopcem do bicia” w wielu krajach Europy.
Napięcie pomiędzy Zjednoczeniem Narodowym a AfD trwa zresztą od kilku miesięcy. W styczniu Marine Le Pen krytykowała pomysł „remigracji”, w tym także osób z niemieckim obywatelstwem, który pojawił się na spotkaniu AfD. Oliwy do ognia dolała 17 kwietnia AfD, która zwróciła się do niemieckiego rządu o zajęcie stanowiska „w sprawie uchwał Zgromadzenia Ogólnego ONZ, zgodnie z którymi Francja powinna zwrócić archipelag Majotty Związkowi Komorów”. Ta akcja bardzo zirytowała Marine Le Pen, która odpowiedziała, że „lepiej, aby AfD zajęła się problemami Niemiec”.
Do tej pory eurodeputowani RN i Alternatywy dla Niemiec (AfD) zasiadali w tej samej grupie politycznej Tożsamość i Demokracja, która powstała w 2019 r. Zjednoczenie Narodowe obecnie dba jednak o „wygładzenie” wizerunku, aby przebić utworzony wokół tej partii „kordon sanitarny”. Z kolei AfD, szukając głosów w swoim kraju, wydaje się wręcz radykalizować i nie stroni od różnych prowokacji. Sam Maksymilian Krah 22 maja ogłosił na swoim koncie X, że wycofuje się z kampanii wyborczej. Sojuszu prawicowego francusko-niemieckiego raczej jednak nie będzie.
Faworyzowanie lewicy w mediach
Instytut Thomasa More’a sporządził raport opublikowany 24 maja przez „Le Figaro”, który stwierdza jednoznacznie, że nadawcy publiczni we Francji nie przestrzegają żadnych zasad bezstronności i pluralizmu, znacznie faworyzują w swoim przekazie partie i sympatie lewicowe. Pod lupę wzięto trzy główne kanały telewizji publicznej i trzy stacje radiowe: France 2, France 5, France Info T oraz France Info Radio, France Culture i France Inter.
Wśród zapraszanych na antenę gości 50 proc. osób nie było teoretycznie powiązanych z jakąkolwiek orientacją polityczną, zaś druga połowa to goście prezentujący na ogół wyraźne związki z lewicą. W tych 50 proc., 21 proc. mówców wspierało obóz większości prezydenckiej, poglądy prawicowe prezentowało zaledwie 4 proc. Pozostali to przedstawiciele lewicy. We „France Culture” opinie prawicowe wygłaszane przez gości stanowiły już tylko 1 proc. (28 proc. reprezentowało lewicę). Potwierdza to m.in. realizację przez media postulatu komunisty Gramsciego o „marszu do zmian przez kulturę”. Nic dziwnego, bo kierownictwo publicznych mediów to dość często „dzieci 1968 roku” i ich spadkobiercy.
Stacja TV France 2 zapraszała do studia jedynie 3 proc. rozmówców posiadających prawicowe poglądy. 17 proc. stanowili przedstawiciele lewicy. We France 5 było trochę lepiej (6 proc. gości z prawicy i 22 proc. z lewej strony). „Najbardziej pluralistyczne” (z dużą poprawką) ma być France Info. Tam było „aż” 8 proc. gości prawicowych i odpowiednio 27 proc. „macronistów” i 15 proc. lewaków. Na France Inter rozmówcy z lewicy stanowili już 32 proc.
Opiniotwórczy zespół analityczny Instytutu zmierzył także czas wystąpień zapraszanych gości, według kolorów politycznych w czwartym kwartale 2023 r. Wniosek był oczywisty – „lewica była systematycznie nadreprezentowana”. Raport Instytutu Thomasa More’a po raz pierwszy pokazuje na podstawie danych liczbowych, że nadawcy publiczni odchodzą od swoich prawnych obowiązków dotyczących bezstronności i pluralizmu. Dane potwierdzają jedynie powszechną intuicję społeczną, ale kto by tam się tym wszystkim przejmował…
Macron i Scholz przymierzali się do wspólnej jazdy
26 maja rozpoczęła się trzydniowa, oficjalna wizyta prezydenta Francji w Niemczech. Stosunki między Francją a Niemcami były ostatnio określane jako „złożone” i charakteryzują się zasadniczymi różnicami w kilku kwestiach. Emmanuel Macron odwiedzał RFN niecałe dwa tygodnie przed wyborami europejskimi i ten kontekst nowego układania współpracy tandemu dwóch krajów w UE wydaje się najważniejszy. Macron z Berlina pojechał jeszcze do Drezna (w byłej NRD) i Münster.
Wizyta miała wzmocnić partnerstwo francusko-niemieckie i zniwelować różnice w głównych „kwestiach europejskich”. A tu rozbieżności jest sporo, poczynając od stosunku do wojny na Ukrainie, po napięcia dotyczące handlu. Dodajmy, że była to pierwsza od… 24 lat wizyta państwowa prezydenta Francji w Niemczech. Obecnie Francja jest dopiero czwartym partnerem Berlina po Chinach, Stanach Zjednoczonych i Holandii.
W sprawie Ukrainy Macron 26 lutego i 16 marca wspomniał o możliwości tego, że „w pewnym momencie” Zachód może zostać zobowiązany do przeprowadzenia operacji naziemnych na Ukrainie. Stanowisko to wzbudziło zaniepokojenie wielu sojuszników Paryża, zwłaszcza Niemiec. Jeszcze 27 lutego kanclerz Olaf Scholz zapewniał, że „żaden żołnierz” z Europy ani NATO nie zostanie wysłany na Ukrainę. Kolejny punkt rozbieżności to „zieloność” energii jądrowej. Francja od pewnego czasu wróciła do promocji tego typu energetyki. Niemcy konsekwentnie wygaszają swoje reaktory. Spór toczy się o uznanie „czystości” takiej energetyki i zapewnienie jej dofinansowywania z UE. W tych kwestiach Polsce akurat bliżej do Paryża.
Jest wreszcie kwestia podejścia do umowy handlowej UE z krajami Mercosuru (Brazylia, Argentyna, Urugwaj, Paragwaj, Boliwia). Prezydent Francji podczas swojej wizyty w Brazylii 27 marca uznał, że ta umowa jest „bardzo zła” i postulował renegocjacje. Porozumienie polityczne osiągnięto już w 2019 r., ale sprzeciw kilku krajów, w tym Francji, utrudniał jego ostateczne przyjęcie. Niemcy i Hiszpania opowiadały się z kolei za zawarciem umowy i jej szybkim wdrożeniem. To tylko niektóre punkty sporne, które spowodowały spowolnienie współpracy. Obydwa rządy mają jednak i podobny problem, czyli wysokie notowania partii prawicy przed wyborami europejskimi, ale tutaj mogli się co najwyżej wymieniać doświadczeniami ich neutralizacji. Tuż przed podróżą do Niemiec Macron np. ponownie nie wykluczył debaty z Marine Le Pen. Nic dziwnego, bo była to szansa odwrócenie tendencji. Po debacie ministra Attala z szefem listy narodowej Jordanem Bardellą sondaż Ifop-Fiducial pokazał poparcie dla RN już na poziomie 33,5 proc. Oznaczałoby to 31 posłów Zjednoczenia Narodowego w Parlamencie Europejskim.
Kiedy meczet wtrąca się w politykę
Gdyby biskupi katoliccy wydali wskazówki do wiernych, na które partie powinni głosować, rozległby się ogromny kociokwik. Zapewne byłoby tak i w Polsce i w już niemal całkowicie laickiej Francji. Nad Sekwaną jednak rektor Wielkiego Meczetu poprosił muzułmanów o zagłosowanie przeciw partiom „skrajnej prawicy” i politycy jakoś to łykają…
Rektor Wielkiego Meczetu w Paryżu Chems-eddine Hafiz wezwał 22 maja współwyznawców do walki z „duchem wycofania” i „przeciwstawienia się skrajnej prawicy” w czerwcowych wyborach do PE. Imam stwierdził, że „jako Francuzi i muzułmanie mamy obowiązek aktywnie uczestniczyć w wyborach europejskich i krajowych”, aby „wzmocnić naszą demokrację” i „promować takie wartości, jak sprawiedliwość, równość i solidarność”. Dodał, że muzułmanie mają wspierać kandydatów, którzy „bronią dobra wspólnego oraz walczą z niesprawiedliwością i korupcją, zgodnie z zasadami islamu”.
Apel można zrozumieć, bo partie prawicy np. nie akceptują islamu jako „dziedzictwa” Francji. Jednak oskarżenia, które zgłosił Chems-eddine Hafiz pod adresem Zjednoczenia Narodowego i partii Rekonkwista, są mocno na wyrost. Rektor obawia się, że umocnienie tych partii oznaczać będzie wzrost „aktów islamofobicznych i dyskryminacji”. Przy okazji zachęcał muzułmanów, by porzucili izolację i zasadę, że „wyznawca islamu nie może głosować na niewiernego”. Rektor skrytykował przy tym imamów, którzy „twierdzą, że uczestnictwo w życiu politycznym byłoby niezgodne z wiarą muzułmańską”. Wręcz odwrotnie, udział w wyborach i głosowanie na lewicę (stowarzyszenia islamskie preferują i wskazują tu na Zbuntowaną Francję i Zielonych), ma być „obywatelską odpowiedzią na nietolerancję i stygmatyzację”. Okazuje się, że „niewierni” też bywają „równi i równiejsi”. Co ciekawe, „równiejsza” okazuje się raczej niewierząca lewica.