Strona głównaMagazynMiędzy Zachodem a Moskwą

Między Zachodem a Moskwą

-

- Reklama -

Mimo bezprecedensowego szczytu w formacie Armenia-UE-USA z udziałem premiera Armenii Nikola Paszyniana, przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen oraz sekretarza stanu USA Antony’ego Blinkena, na razie trudno ocenić, czy Erywań jest bliżej Moskwy, czy bliżej Zachodu. Mimo iż od kilku miesięcy armeński premier odbył szereg rozmów z politykami zachodnimi różnych szczebli, to formalnie jego kraj nie zrezygnował z członkostwa zarówno w Organizacji Porozumienia o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB), jak i z Euroazjatyckiego Związku Gospodarczego. Ba, w tym roku pełni rolę przewodniczącego tej organizacji i póki co, nie wydał żadnego komunikatu w sprawie rezygnacji z tej godności. Owszem, rosyjscy komentatorzy podkreślają, że od trzech lat stosunki rosyjsko-armeńskie w dziedzinie politycznej systematycznie się pogarszają. Ekonomiści z kolei podkreślają, że mimo to obroty handlowe między obydwoma krajami dalej rosną. Większość obserwatorów uważa, że należy unikać czarno-białych ocen i takiego prognozowania.

Szczyt w formacie Armenia-UE-USA w Brukseli z udziałem premiera Armenii Nikola Paszyniana, przewodniczącego Unii Europejskiej Ursuli von der Leyen oraz sekretarza stanu USA Antony’ego Blinkena, wywołał niewątpliwie zgrzyty zarówno w Moskwie, jak i Baku. Także w Teheranie, jak i w Ankarze spotkanie przyjęto z niechęcią. Państwa te uważają, że działalność Zachodu nie jest skierowana na doprowadzenie do zawarcia pokoju między Azerbejdżanem a Armenią, lecz do zdobycia politycznych wpływów.

Zapewnienie przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen zostały w Baku wyśmiane. Tamtejsi komentatorzy uznali, że Erywań nie chce pokoju, tylko wojny. Nie tylko w ich ocenie zawarcie traktatu pokojowego między Baku a Erywaniem pod egidą Brukseli wydaje się bardzo odległe. Erywań liczył zapewne na przysłanie kontyngentu wojskowego, który rozdzieli Azerbejdżan i Armenię, a także weźmie kontrolę nad ewentualną drogą tranzytową, łączącą Nachiczewan z Azerbejdżanem przez prowincję Zangezur, ale uczestnicy szczytu w Brukseli nawet się o tym nie zająknęli. UE i USA wyraziły tylko gotowość zwiększenia współpracy z Armenią i poparcia jej inicjatyw pokojowych oraz kursu na reformy polityczne i gospodarcze.

Poparcie tylko moralne

Obserwatorzy zwracają uwagę, że Paszynian dostał w Brukseli głównie wsparcie słowne. Wsparcie finansowe, które mu obiecano, wyniesie w ciągu najbliższych czterech lat zaledwie 270 mln euro. USA obiecały zaś przekazać Armenii pomoc w wysokości 65 mln USD. Nie są to kwoty oszałamiające. Zwłaszcza, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że Azerbejdżan dysponuje ogromnymi zasobami otrzymywanymi za sprzedawaną w Europie i USA ropę naftową.

Armeńscy politycy zdają też sobie sprawę, że za parę miesięcy w USA odbędą się wybory prezydenckie, które mogą sprawić, że kraj ten może zmienić swą politykę w stosunku do południowego Kaukazu. Także wybory do Parlamentu Europejskiego mogą sprawić, że Bruksela może zmienić swoje podejście do tego regionu.

Baku, które swoich celów strategicznych zmieniać nie zamierza, od razu zasygnalizowało, że wszelka aktywność Zachodu nie sprzyja stabilizacji regionu. By pokazać, że to ono ma w ręku wszelkie atuty, zdecydowało się na przeprowadzenie dużych manewrów w Nachiczewaniu, azerskiej enklawie wciśniętej między Turcją a Armenią. Baku musiało na te manewry dostać błogosławieństwo Ankary. Ta część armii Azerbejdżanu jest bowiem zaopatrywana z magazynów tureckich. To także Ankara udzieli jej bezpośredniego wsparcia, jeżeli jakimś cudem znalazłaby się w opałach. Baku i Ankarę łączy w tej sprawie określone porozumienie zakładające wzajemną pomoc wojskową.

Co zrobi Erywań?

Nowa wojna na Kaukazie miałaby dla Armenii katastrofalne skutki. Kraj ten mógłby utracić całą prowincję zangezurską, należącą niegdyś do Azerbejdżanu i stać się de facto kondominium azersko-tureckim. Rosja może przeć do takiego rozwiązania, aby nie dopuścić do powstania na Południowym Kaukazie jednorodnej przestrzeni geopolitycznej, uzależnionej od Zachodu. Zdaniem ekspertów, dalszy rozwój sytuacji zależy w znacznej mierze od postawy Erywania. Wzajemne stosunki jeszcze nie osiągnęły dna.

Armeńscy obserwatorzy sugerują, że do pełnego zerwania Erywania z Moskwą raczej nie dojdzie. Będą one tylko utrzymywane na niskim poziomie. Armenia nie będzie kupować broni w Rosji, tylko np. w Indiach. W realnej rzeczywistości zmieni to niewiele, bo Indie produkują broń, bazując przede wszystkim na rosyjskich licencjach. Na razie, dywersyfikując swoją politykę w zakresie gospodarczej, Erywań nie tylko nie rozluźnia swych związków z Moskwą, ale je dynamizuje. Wymiana gospodarcza między Rosją a Armenią nie tylko nie została zamrożona, ale rozwija się coraz bardziej. Zamrażając współpracę wojskową w ramach ODKB, Armenia nie wycofała się z Euroazjatyckiego Związku Gospodarczego.

Od ekonomii uciec się nie da

Wizytę w Erywaniu złożył też prezydent Kazachstanu Kasym-Żomart Tokajew. Dało to powody do wielu spekulacji. Część komentatorów przychyliła się do tezy, że Tokajew pojechał do niego jako wysłannik Władymira Putina, który miał skłonić premiera Nikola Paszyniana do ustępstw. Wcześniej Tokajew miał odbyć długą telefoniczną rozmowę z rosyjskim prezydentem. Miesiąc wcześniej Tokajew złożył też wizytę w Azerbejdżanie, jest więc bardzo możliwe, że Tokajew udał się do Armenii z misją pokojową, mającą doprowadzić do zachowania zawieszenia broni między obydwoma państwami.

Zdaniem obserwatorów niezależnie od rzeczywistych powodów wizyty Tokajewa, przypomni ona Armenii o zyskach, jakie daje jej Eurazjatycki Związek Gospodarczy (np. dzięki związanym z nim preferencjom w Armenii działa 400 kazachskich firm). Przed spotkaniem z Tokajewem Paszynian wspomniał o członkostwie jego kraju w Euroazjatyckim Związku Gospodarczym, podkreślając jednak, że powinien on być pozbawiony wszelkich politycznych podtekstów. Od ekonomii na dłuższą metę uciec się nie da.

Najnowsze