Strona głównaMagazynUcieczka z Doliny Śmierci

Ucieczka z Doliny Śmierci

-

- Reklama -

Nie będę tracił czasu na to, żeby po raz kolejny przekonywać przekonanych do tego, że wolność jest ważna. Że idee wolności, własności i sprawiedliwości są bardzo istotne, tak jak pewne przywiązanie do tradycji, naszej kultury, do suwerennego państwa polskiego, do tego, żeby to państwo nie „wtryniało” się za bardzo w nasze życie, aby było państwem minimum i nie zajmowało się rzeczami, którymi nie powinno się zajmować. Wszyscy to rozumiemy i świetnie zdajemy sobie z tego sprawę, dlatego pozwolę sobie zająć Wam trochę czasu czymś zupełnie innym.

Pięć lat temu pozwoliłem sobie na dwa wystąpienia zajmujące się bardziej polityką niż ideą wolnościową. Pierwsze wystąpienie nazwałem: „Gwiazdowski dostanie lanie od orków”, drugie: „I kto tu jest szurem?”. Dziś czeka nas trzecia część, pod – mam nadzieję – ciekawą nazwą: „Ucieczka z Doliny Śmierci”. Starałem się trzymać tych różnego rodzaju literackich nawiązań. Podczas tamtych dwóch wystąpień starałem się przekonać Was do następujących tez.

- Reklama -

Pierwsze kroki w polityce

Pierwsza jest taka, że emocje są najważniejsze, a program jest trochę mniej istotny. Większość wyborców nie ma zielonego pojęcia, jaki program ma partia, na którą głosują, a jeżeli ktoś już trochę zna ten program (a tych wyborców jest zdecydowana mniejszość), bardzo często głosuje na partię, z którą się w ogóle nie zgadza i nie chce głosować na partię, z którą się zgadza, z najróżniejszych przyczyn. To może być złe wrażenie, które robi dana partia, albo wręcz przeciwnie – dobre wrażenie, które robi ta druga. To może być jakaś personalna zadra, jakiś uraz, w każdym razie – program zdecydowanie nie jest najważniejszy.

Druga teza była taka, że polityka w Polsce, w naszym systemie wyborczym, ma charakter oligopoliczny. Mamy kilka bardzo dużych partii: PiS, PO, Lewicę, PSL – które są obecnie, które były 20 lat temu i które być może będą jeszcze za kolejnych 10 lat, otoczone malutkimi partiami, które czasem wejdą do tego sejmu, a zaraz potem z niego znikną. Rynek ten ma bardzo wysoką barierę wejścia, tzn. nie jest łatwo dostać się do tego sejmu, co jest zupełnie zrozumiałe – ta bariera wejścia jest na poziomie 5 proc. Spróbujcie założyć firmę w dowolnej branży i na start dostać 5 proc. rynku – to od samego początku musi być duża firma. I w polityce trzeba przekroczyć 5 proc., żeby dopiero w ogóle zaistnieć. To jest bardzo wysoko zawieszona poprzeczka, którą strasznie ciężko jest sforsować. Zazwyczaj jest tak, że w trakcie jednej kampanii wyborczej maksymalnie jednemu podmiotowi się to udaje. Do polityki potrzebne są struktury, ludzie, pieniądze i media – i to wszystko na bardzo wysokim poziomie. Mówiłem też, że tak to zwykle bywa, że jak partia dopiero powstaje i próbuje przebić te 5 proc., to tych wszystkich rzeczy na ogół nie ma. Wygląda to tak, że zbiera się jakaś grupka pasjonatów, którzy mówią: „Zakładamy partię, spróbujemy wejść do sejmu”. No i problem jest taki, że nikt się tą grupką nie interesuje, bardzo często nikt ich nie zna, nie mają ludzi, pieniędzy ani mediów, a liczą na to, że jakimś cudem im się to uda. Ci ludzie zwykle są szaleni. Jak mówił Steve Jobs: „Ludzie wystarczająco szaleni, żeby myśleć, że mogą zmienić świat, są tymi, którzy ten świat zmieniają”. Dlatego też ludzie, którzy świat zmieniają, zasadniczo rekrutują się z ludzi szalonych, bo tylko ci próbują to zrobić. Bo trzeba być troszeczkę szalonym, żeby liczyć, że z zupełnie niczego uda się nagle zdobyć 5 proc. takiego rynku politycznego. No i ta grupka próbuje skupić na sobie jakąś uwagę – na ogół ma dosyć radykalne poglądy i dużo pracuje. No i raz na jakiś czas takiej grupce się coś udaje. Dzięki temu, że jest radykalna i kontrowersyjna, udaje jej się przykuć uwagę innych radykalnych i kontrowersyjnych ludzi, którzy mają w sobie ten zapał, aby rozdawać ulotki, kleić plakaty, zbierać podpisy, i jakoś to się udaje.

Niestety potem jest trudniej, ponieważ ludzie radykalni mają to do siebie, że zwykle są w mniejszości. Mało kto jest radykalny – inaczej radykalizm przestałby być radykalizmem. W momencie, w którym chcemy pozyskać większą liczbę wyborców, ten radykalizm przestaje wystarczać. Potrzeba czegoś więcej. Trudność uzyskania każdego kolejnego punktu procentowego ponad progiem 5 proc. dramatycznie rośnie. Chodzi o to, że trzeba zacząć przekonywać do swoich poglądów i swojej partii ludzi, którzy nie są radykalni, którzy nie są zafiksowani na polityce i którzy mają trochę inne zainteresowania, a wybory śledzą raz na jakiś czas. Zdaje się, że 20 proc. ludzi podejmuje decyzję, na kogo zagłosuje w dniu wyborów lub dzień wcześniej. Jeżeli ktoś idąc do urny wyborczej, podejmuje decyzję, na kogo zamierza zagłosować, to ciężko o nim powiedzieć, że dokładnie śledzi scenę polityczną, miesiącami analizuje programy i zastanawia się, która partia będzie lepsza. Trafić do człowieka, który nie chce, aby do niego trafić, który nie śledzi polityki i nie ogląda wiadomości, nie jest tak łatwo. Potrzeba naprawdę olbrzymich zasobów do tego, żeby w ogóle poinformować danego człowieka, że my istniejemy – a co dopiero przekonać do swoich racji i oddania na siebie głosu.

Dlatego im partia ma większe poparcie, tym większe musi mieć zasoby. Żeby w ogóle myśleć o wyższych poziomach poparcia, zasoby muszą rosnąć wręcz w sposób wykładniczy. Żeby walczyć o 20-25 proc., trzeba mieć ogólnopolskie telewizje, dziesiątki tysięcy działaczy, obsadzone samorządy, długą historię, olbrzymią wiarygodność i potężne pieniądze! I potężne grupy interesów muszą taką partię wspierać. Nie jest łatwo coś takiego zorganizować, tak samo jak nie jest łatwo założyć wielką, międzynarodową korporację. Wymaga to wielu lat olbrzymiej pracy.
Jesteśmy w innym miejscu, niż kiedyś!

O tym mówiłem w roku 2019. Obecnie mamy rok 2024 i nie wycofuję się z żadnej rzeczy, którą wtedy mówiłem, a wręcz przeciwnie, te 5 lat doświadczeń przekonało mnie, że to rzeczywiście tak wygląda. Zasady się nie zmieniły, ale my się zmieniliśmy. Jesteśmy w zupełnie innej sytuacji niż w roku 2019.

Kiedy na początku 2019 roku zakładaliśmy Konfederację, mało kto o nas słyszał, nikt nie traktował nas poważnie, w sondażach zawsze mieliśmy 1 proc., a jak ktoś nas zaprosił do mediów, to było to wielkie święto. Prawie tak duże jak 10 lat temu, kiedy może raz na rok Janusz Korwin-Mikke był zaproszony do jakiejś telewizji, wszyscy gromadziliśmy się wtedy przed TVP czy TVN i czekaliśmy, aż w końcu JKM kogoś „zaora”. To było wielkie święto w całym naszym środowisku, że ktoś od nas, po wielu latach przerwy wreszcie pojawił się w telewizji. Teraz wygląda to troszkę inaczej. Tylko wczoraj popołudniu (16.02 – dop. red.) sześciu naszych ludzi było w sześciu różnych programach publicystycznych. W zeszłą niedzielę podobnie. Nie ma już czegoś takiego, że ludzie nie wiedzą, kim jesteśmy. Jesteśmy w mediach bez przerwy. Zdobyliśmy mnóstwo głosów, wprowadziliśmy wielu posłów, mamy olbrzymie zasięgi w Internecie, czyli posiadamy mnóstwo rzeczy, których 5 lat temu nie mieliśmy. Wtedy, żeby zwrócić czyjąkolwiek uwagę na siebie, trzeba było odwalić coś naprawdę porządnego, bo wyjście i powiedzenie, że podatki to muszą być niskie i proste, a państwo to się musi od nas odczepić, absolutnie nikogo w 2019 nie interesowało. Natomiast gdy ktoś wyszedł i „przyłożył” naprawdę kontrowersyjną wypowiedzią, to dopiero wtedy media dostrzegały nasze istnienie. To jest zasadnicza różnica między rokiem 2019 a 2024 – teraz jesteśmy w innym miejscu, co wcale nie oznacza, że dużo lepszym.

Miejsce, w którym obecnie (wg mnie) się znajdujemy, można nazwać „Doliną Śmierci”. Z tego miejsca powinno się jak najszybciej uciekać – ponieważ jeśli się tam zostanie, można skończyć bardzo źle. Niektórzy mówią, że trzeba robić to, co do tej pory, przez poprzednie 30 lat – mozolnie przekonywać do siebie ludzi, mozolnie budować struktury… robić dokładnie to samo, tylko że bardziej, i liczyć na to, że w końcu się uda. Że może teraz było 7, ale jak dobrze pójdzie, to za 4 lata będzie 8, a za kolejne 4 może nawet do 9, potem może i 12 proc. I to jest taka metoda, żeby kroczek za kroczkiem próbować się z tego miejsca, w którym obecnie jesteśmy, wydostać.

Partia jak firma?

Ja uważam, że jest inaczej. Tzn. sądzę, że pozostanie w tym miejscu nie tylko nie umożliwi nam ani szybkiego, ani powolnego wzrostu, ale raczej sprawi, że znikniemy. Bo w Dolinie Śmierci się na ogół umiera, jeśli się w porę z niej nie wyjdzie. Żeby się z niej wydostać, musimy się znacznie zmienić. Musimy wymyślić się na nowo i sprawić, żeby to poparcie szybko urosło.

Dolina Śmierci jest pojęciem biznesowym, więc najpierw powiem o tym, co to w ogóle znaczy w biznesie, ale od razu chcę uprzedzić pewien atak – mnóstwo ludzi, zwłaszcza w Internecie, na Twitterze, zarzuca mi, że porównuję partię do firmy. I mówią: „on przecież nie rozumie, że partia to nie jest firma”. Tak, zgadzam się. Partia to nie jest firma, a polityka to nie biznes, natomiast los tak chciał, że zajmuję się zarówno polityką, jak i biznesem, a więc w sposób zupełnie naturalny widzę pewne analogie, podobieństwa oraz różnice. Zarówno partia polityczna, jak i firma, są organizacjami, które muszą walczyć o swoje miejsce na rynku z innymi tego typu podmiotami. Jeżeli mamy kółko strzeleckie, Stowarzyszenie Zwolenników Grania w Piłkę, Związek Filatelistów czy jakiekolwiek inne stowarzyszenie, to te organizacje nie muszą walczyć o swój udział w rynku. Nie ma tam zbyt wielu podobieństw. Ale zarówno partia polityczna, jak i firma, muszą wywalczyć swoje miejsce. Muszą mieć pewną strategię, zasoby, wiedzieć, jak się komunikować z wyborcami czy klientami… te podobieństwa po prostu istnieją.

Więc czym jest Dolina Śmierci w biznesie? Zwykle dobrze działające firmy mają następującą liczbę pracowników:

Małe, sprawne przedsiębiorstwa mają ok. 8-12 pracowników; mamy wtedy jednego właściciela, który jest ich przełożonym, nie ma żadnych skomplikowanych struktur zarządzania – jest jeden facet, który mówi mniej więcej 8 osobom, co mają robić; taka firma może dobrze działać latami, nie ma szans tam cokolwiek się zepsuć.

Potem mamy firmę od 40 do 80 pracowników – mamy jednego lidera, który ma pod sobą siedmiu podwładnych, z których każdy ma pod sobą od 7 do 10 ludzi; struktura jest wypełniona, firma działa sprawnie.

Kolejny etap to 350-500 ludzi, czyli znowu mnożymy x 7 i tak dalej, i tak dalej…

Pomiędzy tymi przedziałami, gdzie firma działa dobrze, są Doliny Śmierci, czyli miejsca, gdzie firma działa źle. Dlaczego? Bo jak pojawia się dwudziestu pracowników, to ten jeden szef nie wystarcza, żeby wszystkimi zarządzać. Z kolei kiedy włączy drugi szczebel zarządzania, to jego managerowie będą mieli za mało ludzi pod sobą, a firma będzie działała nieefektywnie. Taka firma potrzebuje systemów IT, a jeszcze jej na to nie stać. Jeżeli nawet się wyżyłuje i kupi taki system, to nie będzie jej stać na jego utrzymanie. I tak jest w zasadzie ze wszystkim.

Firma w tej Dolinie Śmierci ma potrzeby większej firmy, a zasoby mniejszej, dlatego stoi przed olbrzymim zagrożeniem – jeżeli się z tej doliny nie wyrwie, to zbankrutuje. I kiedy jakiś czas temu się nad tym zastanawiałem, doszedłem do wniosku, że jesteśmy w dokładnie tej samej sytuacji. Że w polityce również są „doliny śmierci”. Pierwsza jest zaraz po przekroczeniu tej 5 proc. bariery wejścia, mniej więcej między 5 a 7 proc. Zwróćcie uwagę, jakie cechy ma organizacja z takim poparciem. Ona ma kilku-kilkunastu posłów. Jest mnóstwo okręgów w całej Polsce, gdzie ludzie z tej partii starają się dostać do sejmu, ale nie mają na to najmniejszych szans, bo tak działa nasza ordynacja wyborcza. Na każdego posła trzeba mieć bardzo dużą liczbę wyborców. Jeżeli partia ma 10-15 proc. poparcia, to liczba wyborców potrzebna do wprowadzenia jednego posła do sejmu jest znacznie mniejsza niż przy poparciu 5-7 proc., więc suma nakładów, które trzeba włożyć, żeby mieć jednego posła, jest w danym miejscu znacznie większa. Kolejny problem – taka partia nie ma zbyt wielkiego wpływu na rzeczywistość. Tych kilku posłów w zasadzie nikomu do niczego nie jest potrzebnych. Udział w debacie publicznej takiej partii jest niewiele większy niż partii, która tych posłów w zasadzie w ogóle nie ma. Za to znacznie większe są oczekiwania: „Jesteście już w sejmie, to czemu nic nie zmieniliście? Gdzie są wasze zrealizowane obietnice?”. Zawsze jak słyszę, czemu jeszcze nie zrealizowaliśmy swoich obietnic w tych wyborach, to mi się nóż w kieszeni otwiera, ponieważ ludzie mają autentyczne oczekiwania, że jeżeli jesteśmy już w polityce – niektórzy nawet twierdzą, że w rządzie – to czemu jeszcze wszystko jest po staremu?! Czemu wszystko dalej wygląda tak jak do tej pory?

No i ludzie robią się zawiedzeni – miała być rewolucja, miał być wywrócony stolik, a tu dalej nic się nie zmienia. Z tego powodu ciężko jest mieć 7 proc. – każdy patrzy, czy rzeczywiście jest sens w tej partii działać, poświęcać swój czas, pieniądze, jeżeli tego mandatu poselskiego może nie być. Posłowie takiej partii zaczynają się rozglądać to na lewo, to na prawo, zastanawiając się, z jakiej listy powinni startować w kolejnych wyborach, żeby w tym sejmie jednak pozostać. Nie jest to miejsce, w którym ktokolwiek chciałby z tych powodów być…

Śródtytuły w tekście pochodzą od redakcji.

Najnowsze