Strona głównaWiadomościPolskaProwadzi darmowe lekcje na YouTubie. Fiskus chce od niego milion złotych

Prowadzi darmowe lekcje na YouTubie. Fiskus chce od niego milion złotych

-

- Reklama -

To szokująca sprawa, która pokazuje, jak bezlitosna i chciwa jest polska skarbówka. Fiskus chce miliona złotych od nauczyciela, który prowadził lekcje matematyki online zupełnie za darmo.

Łukasz Jarosiński prowadził płatne korepetycje indywidualne z matematyki oraz zupełnie bezpłatne lekcje online na YouTubie.

Choć jego internetowa działalność nie przynosi mu pieniędzy, to polskie prawo podatkowe jest tak skonstruowane, że fiskus żąda teraz od mężczyzny ogromnego majątku.

Dlaczego? Otóż okazuje się, że zajęcia grupowe są inaczej opodatkowane niż zajęcia indywidualne. I choć nauczyciel zarabiał tylko na indywidualnych, to mając kartę podatnika, według urzędu, nie mógł już prowadzić zajęć grupowych online, bo to zmieniało charakter jego działalności.

Tylko że urzędnicy dopiero teraz zaczęli tak interpretować prawo, bo wcześniej działalność zarobkowa i internetowa Jarosińskiego im nie przeszkadzała.

– Nawet pracownicy skarbówki przesyłali do mnie swoje dzieci na korepetycje. Doskonale wiedzieli, czym się zajmuję. Polecali moje usługi, również w mojej obecności – mówi mężczyzna.

Problem pojawił się wówczas, gdy Jarosiński wysłał do urzędu zapytanie o to, czy jako nauczyciel może być zwolniony z podatku.

Wówczas – jak mówi – „przeczesano go od stóp do głów, ewidentnie szukając jakiegoś powodu, by się doczepić”.

Podatek ściągany od głowy ucznia, a nie od przychodu?

Pierwsze wezwanie od fiskusa dostał w 2020 roku. Jarosiński wytłumaczył w urzędzie, że jego internetowe lekcje nie są prowadzone dla pieniędzy. Urzędników jednak nie przekonał.

– Zdaniem urzędników przy karcie podatkowej nawet darmowe zajęcia grupowe nie mogą być prowadzone. Pierwsza myśl: może faktycznie popełniłem błąd. Pójdę, przeproszę, złożę jakąś korektę. Ale później się skontaktowałem z pierwszym, drugim, trzecim prawnikiem i okazało się, że sprawa nie jest taka prosta – wyjawia.

Jarosiński wraz z innymi korepetytorami zgłosił się do Ministerstwa Finansów z prośbą o interpretację. Niestety – okazała się ona niekorzystna.

„Definicja udzielania lekcji na godziny wskazuje, że pomoc w nauce musi mieć indywidualny charakter. W definicji użyto bowiem słowa 'uczeń’ w liczbie pojedynczej. Oznacza to, że prawo do karty podatkowej mają podatnicy, którzy świadczą usługę edukacyjną jednemu uczniowi” – odpisał Jan Sarnowski, ówczesny wiceminister finansów.

– Urząd podatek ściąga, jak widać, nie od przychodu, ale od głowy. Złożyliśmy z moim prawnikiem pięć zapytań do pięciu różnych doktorów, profesorów językoznawstwa i wszystkie ich opinie są takie same – stwierdza Jarosiński. – Że użycie zwrotu 'praca z uczniem’ nie oznacza, że chodzi o jednego ucznia. Przecież w kontekście szkoły mówi się o 'prawach i obowiązkach ucznia’, a jednak nie widzimy w salach po jednym uczniu. Eksperci pokazali nawet, że skarbówka dała ogłoszenie, że szuka pracownika na pewne stanowisko. I ostatecznie zatrudniono trzech – wyjaśnia w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.

Fiskus żąda od nauczyciela miliona złotych. Jarosiński już stracił majątek, spłacając skarbówkę. Oddał Urzędowi Skarbowemu już ok 400-500 tys. złotych.

Mężczyzna ma jednak ogromne poczucie niesprawiedliwości i trudno mu się dziwić, bo każdy, kto spogląda na tą sprawę z boku widzi, że coś tu jest wyraźnie nie tak.

Źródło:Gazeta Wyborcza
spot_img

Najnowsze