Strona głównaWiadomościPolitykaSośnierz kontra Gajewska. "Politycy nie chcą zrzec się władzy nad tym, żeby...

Sośnierz kontra Gajewska. „Politycy nie chcą zrzec się władzy nad tym, żeby mówić ludziom, czego się mają uczyć” [VIDEO]

-

- Reklama -

Gośćmi Wojciecha Dąbrowskiego byli Kinga Gajewska i Dobromir Sośnierz. Politycy starli się ze sobą w sprawie edukacji.

– To jest najwyższa podwyżka od 1989 roku, nawet chyba wcześniej. Takiej podwyżki jeszcze nie było. 30 proc. dla nauczycieli, a dla nauczycieli początkujących – 33 proc. Nawet nauczyciele w przedszkolach będą dostawali 30 proc. więcej – mówiła Gajewska. Sośnierz jednak nie podzielał tego poglądu.

– Nie zgadza się pan, że jest to motywacja dla nauczycieli? – pytał prowadzący.

– Nie zgadzam się, bo motywacja to by była wtedy, gdyby to było uzależnione od efektów. Jak wszyscy dostaną, to jaka to jest motywacja? Jak się ktoś nie stara, to też dostanie taką samą podwyżkę, jak ten, co się stara – wskazał Sośnierz.

– Motywacja byłaby wtedy, gdyby był np. system bonu oświatowego, gdyby pieniądze szły za uczniem do szkoły, gdyby wyniki finansowe szkoły zależały od tego, na ile uczniowie, rodzice są zadowoleni z wyników, na ile się ta szkoła broni później w kolejnych etapach edukacji swoich absolwentów. Wtedy byłaby motywacja – wyjaśnił.

– Wcale tak nie jest – twierdziła Gajewska.

Ale tak czy inaczej na konto wpływa więcej. No jest to powiedziane: o kurczę, zarabiam więcej, mam więcej, warto się starać – mówił dziennikarz.

Sośnierz mówił jednak: „i ciągle większe pieniądze, i ciągle te zabetonowane komunistyczne związki zawodowe – uważam, że to nie ma żadnej wartości motywacyjnej”.

– Też proszę nie obrażać związków zawodowych i osób, które są w tych związkach, bo raczej mają mało dzisiaj wspólnego z komunistami i tamtym okresem nauczyciele, którzy są w tych związkach – żachnęła się Gajewska.

– Natomiast mamy problem inny, otóż nie mamy nauczycieli, którzy chcą iść do zawodu. Co roku odpływa coraz więcej nauczycieli. Ta grupa osób, które są już w wieku emerytalnym, a uczą jeszcze w szkole, i dzięki Bogu uczą, ona podtrzymuje w ogóle ten system, więc trzeba dać zachętę dla nauczycieli, żeby w ogóle chcieli wybierać ten zawód albo nie odchodzić z tego zawodu, bo też mamy ogromną liczbę nauczycieli, którzy po prostu odchodzą, co wrzesień mamy ten sam problem: 30 tys., 20 tys. wakatów, a później jest zamazywana ta różnica tym, że po prostu nauczyciele biorą nadgodziny albo w inny sposób po prostu statystycznie się to robi. Jeżdżą między szkołami – mówiła.

– To niech się zgodzą więcej pracować – wtrącił Sośnierz.

– Dzięki temu nie wzrasta prestiż nauczyciela, a jeśli chodzi o sam bon oświatowy, to jestem całkowicie przeciwna temu rozwiązaniu, nie jestem osamotniona w tym swoim przekonaniu, bo nie ma eksperta na świecie, który byłby za takim pomysłem. Rzeczywiście były one realizowane w formach pilotażowych w Stanach Zjednoczonych, w niektórych krajach, ale żaden kraj nie podjął się tego, bo do państwa należy bardzo ważne zadanie: wyedukować, w miarę spójnie, całe pokolenia i nie można sprawiać, że uczniowie, którzy mają rodziców lepiej uposażonych i finansowo, i kulturowo, oni będą mieli lepsze szkoły, lepszy dostęp – twierdziła dalej Gajewska.

– Te systemy edukacji, pani poseł, tak czy inaczej istnieją. W Wielkiej Brytanii tak to działa, w Stanach Zjednoczonych tak to działa – wskazał dziennikarz. – Nie mówię o bonach oświatowych. Mówię, że ci, którzy są bogatsi, po prostu mają lepszą edukację niż edukacja państwowa – wyjaśnił prowadzący.

– Przede wszystkim mówimy o szkołach publicznych, bo my tutaj z budżetu państwa najwięcej płacimy, w formie subwencji – powiedziała poseł.

Sośnierz, pytany, czy zna kraj, w którym bon oświatowy działa, odparł: „Nie, w czystej postaci nie znam kraju, gdzie by bon oświatowy działał, ale to nie dlatego nie działa, że to by źle działało, tylko dlatego właśnie, co pani poseł już zresztą sama powiedziała, że politycy nie chcą zrzec się władzy nad tym, żeby mówić ludziom, czego się mają uczyć, żeby, broń Boże, ktoś się uczył nie tego, co minister nakazał”.

– Każdy chce i każdy, kto do władzy dochodzi, chce tę władzę dla siebie zachować, żeby mówić innym, czego się mają uczyć, żeby móc zmieniać lektury dla wszystkich, żeby móc tam dodać albo odjąć coś z tego programu nauczania – dodał.

Pan myli dwa systemy – wtrąciła Gajewska.

To byłoby konsekwencją tego. Znaczy inaczej to by nie miało sensu. Decentralizacja i to musiałoby być konsekwencją tego, inaczej to w ogóle nie miałoby sensu robić bonu oświatowego, gdyby wszystkie szkoły miałyby być takie same – wyjaśnił Sośnierz.

– Wiemy, że bon nie będzie wprowadzony, mamy za to zapowiedź, że będą ograniczone prace domowe. Czy to jest dobry pomysł? – pytał Dąbrowski.

– Powiem tak, jak przy poprzednim pytaniu. Dla jednych dobry, dla drugich zły. Nie ma jednego dobrego sposobu dla wszystkich i dlatego uważam, że szkoły powinny być zdecentralizowane. Jedne powinny mieć zadania domowe, drugie nie i najlepiej, żeby rodzice, zapisując dziecko, od razu wiedzieli, że zapisują do szkoły, w której np. się zadaje albo w której się nie zadaje – wskazał Sośnierz.

Najnowsze