We Francji kolejny Czeczen zarzyna kolejnego nauczyciela, w Brukseli islamski terrorysta gania po ulicach szwedzkich kibiców (pewnie nie podobała mu się flaga tego kraju z krzyżem), w podparyskim Pantin aresztowano ojca ucznia z Algierii, który groził ścięciem głowy nauczycielowi, w Poissy aresztowano ucznia, który groził nauczycielowi słowami – „Na Allaha, rozwalę to”, itd., itp. To tylko niektóre echa wojny Izraela z Hamasem, która odbija się czkawką w Europie.
Szczególne zaniepokojenie sytuacją na Bliskim Wchodzie panuje we Francji, gdzie podjęto od razu nadzwyczajne środki ostrożności. Kraj ten ma największą diasporę żydowską w Europie, a jednocześnie jedną z największych społeczności muzułmańskich, która nie kryje swoich pro-palestyńskich sympatii. Władze Republiki, po ataku Hamasu, jako jeden z pierwszych krajów wydały nakaz ochrony policyjnej wszystkich miejsc związanych z judaizmem, szkołami żydowskimi i Izraelitami. Groźba przeniesienia konfliktu tych dwóch społeczności do Europy jest najbardziej realna właśnie nad Sekwaną. Wszystko to jest efektem masowej imigracji, która załamała procesy integracyjne. Rząd po każdym ekscesie markuje działania antyimigracyjne, ale znaczna większość Francuzów chciałaby wreszcie ograniczenia imigracji. W tym temacie o np. referendum mogą sobie jednak tylko pomarzyć.
Wielu Francuzów wręcz zazdrościło, że w Polsce temat nielegalnej imigracji pojawił się jako pytanie referendalne. PiS co prawda zepsuł referendum, stawiając niezbyt mądrze sformułowane pytania, które miały tej partii jedynie pomóc w osiągnięciu lepszego wyniku wyborczego, ale jeśli już ktoś decydował się brać udział w referendum, wydawałoby się, że na pytania – Czy popierasz likwidację bariery na granicy Rzeczypospolitej Polskiej z Republiką Białorusi? – i – czy popierasz przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską? – nikt rozsądny nie zakreślił odpowiedzi „tak”. Tymczasem 3,9 proc. (445 tysięcy!) chce rozebranie muru (z głosujących), a nielegalników chętnie powita w skali kraju 3,12 proc., czyli 361 tysięcy Polaków. Do tych procentów można by zapewne jeszcze dorzucić także pewien odsetek tych, którzy odmówili wzięcia kart referendalnych.
Z pewnością część tych odpowiedzi podyktowana była „czystą nienawiścią” do PiS, co właściwie powinno się leczyć jak rodzaj rozchwiania emocjonalnego. Część z kolei rzeczywiście może chcieć „ubogacenia kulturowego”, co jednak w świetle tego, co dzieje się w wielu krajach, jest czymś na granicy masochizmu. Zboczenia są co prawda obecnie w modzie, ale taki poziom masochizmu społecznego to czysta aberracja i niezłe szurostwo. W tym kontekście mandat poselski po raz kolejny dla takiej panny Jachiry przestaje specjalnie dziwić.
Okazuje się przy tym, że np. Warszawa ma odsetek szurów wyższy od innych. W stolicy „nielegalnych migrantów” chciałoby witać aż 4,50 proc. osób, które w referendum zagłosowało, a np. na Mokotowie było to nawet 5 proc. W Gdańsku za witaniem „nielegalników” było 4,49 proc. Warto też odnotować inne bastiony „totalnej opozycji”, np. Szczecin („przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki” popiera tam 4,77 proc.). We Wrocławiu było to 4,33 proc., w Poznaniu 4,91 proc. Polska to kraj dużej części chorych ludzi.
Gaza podzieliła francuską lewicę
Dwuznaczne w sprawie wojny na Bliskim Wschodzie okazało się stanowisko lewicy francuskiej, która od wielu lat ulega urokowi tzw. islamo-goszyzmu. Jej działacze widzą w imigrantach pochodzenia arabskiego swoją nową „klasę robotniczą” i potencjalny elektorat. Jest też tradycyjne odniesienie się lewicowych intelektualistów do wspierania „trzeciego świata”, „walki z imperializmem” i „kolonializmem”. „Sprawa palestyńska” na lewicy francuskiej zajmowała ważne miejsce od zawsze. Oficjalnie klasa polityczna niemal jednomyślnie potępiła ataki na Izrael, ale i tu szybko okazało się, że są wyjątki.
Z tego frontu wyłamały się trockistowska Nowa Partia Antykapitalistyczna (NPA), Indigènes de la République (IR – „antyrasisiści” i „dekolonaliści”) i wreszcie parlamentarna partia – LFI, czyli Zbuntowana Francja, obecnie największa partia lewicy oraz jej lider Jean-Luc Mélenchon. Partia ta wielokrotnie wspierała wcześniej „nieszczęśliwe ofiary” wojny w Gazie. CRIF, czyli Rada Reprezentacyjna Żydów we Francji, zarzucała Melenchenowi już wcześniej „nienawiść i delegitymizowanie państwa Izrael”, a także wspieranie „bojkotu Izraela”. Doszło nawet do tego, że kiedy w 2018 roku kilku deputowanych LFI i Melenchon wzięli udział w marszu pamięci Żydówki zamordowanej we Francji z powodów rasowych, ich grupa została zaatakowana przez członków Żydowskiej Ligi Obrony (LDJ), organizacji syjonistycznej, która zmusiła deputowanych do opuszczenia pochodu.
LFI od lat flirtuje z islamistami. Brała udział w „marszu przeciwko islamofobii” w listopadzie 2019 r., sprzeciwiała się przepisom o zakazie noszeniu w szkołach islamskich strojów, itd. Tłumaczy to trochę skład społeczny elektoratu tej partii, bo Francuzi wyznania muzułmańskiego, według IFOP głosują w 69 proc. na Mélenchona. Kiedy 7 października terroryści Hamasu zaatakowali Izrael, LFI usprawiedliwiała niemal od razu ten atak palestyńskich terrorystów. Pierwszy komunikat prasowy tej partii mówił, że „palestyńska ofensywa zbrojna prowadzona przez Hamas ma miejsce w kontekście intensyfikacji izraelskiej polityki okupacyjnej w Gazie, na Zachodnim Brzegu i w Jerozolimie”. Od komunikatu odcięli się natychmiast socjaliści, którzy z LFI tworzą koalicję Nupes.
Do ciekawej debaty doszło w parlamencie, gdzie Marine Le Pen ostro krytykowała polityków, którzy „wykazują się relatywizmem”. Nie wymieniając nazwisk, mówiła o „ataku na wartości” i wyrażała „wsparcie dla narodu izraelskiego”. Mówiła też, że „należy pozwolić Izraelowi na likwidację Hamasu”. Nie przeszkadza to temu, że do tej pory, to właśnie jej partia – Zjednoczenie Narodowe była oskarża najmocniej o rzekomy antysemityzm. W parlamencie posłowie Zbuntowanej Partii i szefowa ich klubu Mathilde Panot wzywali z kolei do „zawieszenia broni”, ale odmawiali kwalifikowania Hamasu jako ugrupowania terrorystycznego. Panot mówiła, że „żaden trwały pokój nie może ujrzeć światła dziennego bez poszanowania prawa międzynarodowego, a głos Francji może sprawić, że usłyszy się głos pokoju. Czy Francja odkryje na nowo język pokoju?” – pytała, a w czasie jej przemówienia deputowani centroprawicy opuścili salę. Później senator Republikanów Stéphane Le Rudelier w piśmie skierowanym do premiera zażądał nawet rozwiązania La France Insoumise. Jak widać, pomimo oficjalnego wsparcia Izraela klasa polityczna nie jest tu jednomyślna.
Hamas ma jednak nad Sekwaną swoje lobby. Na przykład Stowarzyszenie Solidarności Francji i Palestyny wzywało do organizowania wiecu w Paryżu na Place de la République, „w celu wsparcia narodu palestyńskiego”. Takich zakazanych oficjalnie wieców odbyło się w całej Francji całkiem sporo. Wygląda jednak na to, że atak Hamasu doprowadzi w końcu we Francji do rozbicia lewicowej koalicji. Wojna na Bliskim Wschodzie ma swoje „efekty motyla”.
To właśnie ocena ataku Hamasu mocno podzieliła francuską lewicę. Od wypowiedzi polityków skrajnie lewicowych i France Insoumise (LFI), które mówiły np. o słusznej, bo „wyzwoleńczej walce Palestyńczyków”, odcinali się komuniści, zieloni i socjaliści. Partie te tworzą lewicową koalicję „Nupes”, która znalazła się obecnie w impasie i grozi jej zerwanie. Zresztą komuniści z PCF już wezwali do tworzenia „nowego” sojuszu lewicowych partii. Szef PCF Fabien Roussel stwierdził, że koalicja Nupses utworzona na potrzeby wyborów parlamentarnych „pod hegemonią LFI”, znalazła się w „impasie”. Wypowiedzi szefa LFI Jean-Luca Mélenchona uznano za „ekstremizm” i załamanie „projektu, który miał sprostać wyzwaniom kryzysu kapitalizmu, projektu społecznej, ekologicznej i demokratycznej transformacji”. PCF chce teraz otworzyć „nową kartę w sojuszu lewicy i ekologów”. Miałby to być nowy „front ludowy”.
Politycy Insoumis nie pozostają dłużni i niektórzy porównywali kierownictwo PCF do „nazistowskich kolaborantów”. Koalicja sypie się więc na całego. Na razie komuniści wystosowali apel do „obywateli, stowarzyszeń, związkowców, socjalistów, ekologów, zbuntowanych radykałów i lewicowych republikanów, którzy podzielają ambicję postępu społecznego, sprawiedliwości i pokoju”, a szef tej partii Fabien Roussel miał spotykać się ze „wszystkimi siłami lewicowymi i ekologicznymi”.
Francuskie media o wyborach w Polsce
Najważniejszymi tematami mediów francuskich w połowie października była wojna na Bliskim Wschodzie, wspomniane wyżej zamachy terrorystów islamskich i mistrzostwa świata w rugby, w ramach których Francja grała z RPA. Polskie wybory zauważono, ale potraktowano zgodnie z „kanonem wartości” tubylczych. Media francuskie pisały o „przewróceniu karty nacjonalizmu”, zakończeniu „mrocznego okresu”, „zwycięstwie proeuropejczyków”, obaleniu władzy „nacjonalistycznych populistów” i temu podobne banialuki.
Publiczne France Info wieszczyło, co się może się zmienić po wygranej opozycji „po ośmiu latach sprawowania władzy konserwatywnej”. „Powrót Donalda Tuska do władzy” określano jako „podjęcie bardziej postępowych działań”. W reportażu z Warszawy pojawiła się wypowiedź, zdaje się mocno zakompleksionej niejakiej Barbary („szefowej kuchni w restauracji”): „Jestem bardzo szczęśliwa, bo to koniec ośmiu katastrofalnych lat. Ludzie myślą, że w Polsce jesteśmy zamknięci, mizoginiczni, rasistowscy, a to nieprawda! – woła trzydziestolatka – Teraz czekamy na zmiany”.
Dalej było o tym, że „masowo głosowali młodzi ludzie, zwłaszcza młode kobiety. Większość z nich zmobilizowała się przeciwko PiS, które znacznie ograniczyło prawo do aborcji w 2021 roku”. Później padło pytanie – jakie zmiany powinna przyjąć opozycja? – i cytowano zapowiedzi Donalda Tuska, który „chce liberalizacji prawa do aborcji, a także zamierza walczyć z korupcją i kumoterstwem”. Aborcja to temat najważniejszy dla Francuzów, ale historia o walce z korupcją tak się ma do rzeczywistości, jak lis stojący na straży kurnika. Było i o tym, że Polska pod nowymi rządami ma zlikwidować „system autorytarny”, przejąć „tzw. telewizję publiczną, która jest de facto prorządowa” i wreszcie „uspokoić relacje Polski z Unią Europejską”. Przypomniano, że „Warszawa i Bruksela nie zgadzają się w kilku kwestiach, m.in. w sprawie niezależności polskiego wymiaru sprawiedliwości, imigracji, a nawet praw LGBT”. France Info dodawało, że przyszły premier „będzie też musiał unormować stosunki z ukraińskim sąsiadem, które jest napięte od czasu wprowadzenia polskiego embarga na import zbóż”.
Przypominano wprost, że szef PO „po pobycie w Brukseli wrócił do polskiej polityki, aby pokonać nacjonalistów”. France Info ma nadzieję na „ochronę praw osób LGBT” i „liberalizację prawa do aborcji, które należy do najbardziej restrykcyjnych na świecie”. Okazuje się, że jeśli „stosunki Polski z Unią Europejską znacznie się uspokoją”, będzie „odzyskanie europejskich pieniędzy i europejskich wartości”. „Le Figaro” dodawało, że w „Polsce wieje wiatr zmian”. Komunistyczna gazeta „L’Humanité” dała tytuł – „Kraj przewraca kartę nacjonalizmu”, a jej podobno „specjalny korespondent” pisał, że może nie być „znaczącego postępu demokratycznego”, bo do władzy dojdzie „barokowa koalicja”, która „może mieć trudności z rozbiciem dziedzictwa partii narodowo-konserwatywnej i powrotem na ścieżkę praworządności”. Obawiano się, że „Trzecia Droga sprzeciwia się obecnie rozluźnieniu przepisów dotyczących aborcji”, a dodatkowo prezydent będzie blokował odzyskanie przez kobiety „kontroli nad swoimi ciałami”. Podobno byłaby szansa wprowadzić powszechną dostępność aborcji drogą sądowniczą, ale tutaj zdaje się, że PiS pod „pozorem dekomunizacji systemu” ma nadal pod „kontrolą licznych sędziów”. W sumie opisy „tradycyjnie schematyczne”, które więcej mówią o stanie ducha polityki francuskiej niż o Polsce.