Strona głównaMagazynCzy feministki nas uratują?

Czy feministki nas uratują?

-

- Reklama -

W związku z wyborami parlamentarnymi powróciła po raz kolejny sprawa miejsca i roli kobiet w polityce. Tak zwany parytet wyborczy wymaga, aby listy kandydatów do sejmu przynajmniej w jednej trzeciej były zajęte przez kobiety. Przepis ten wywalczyły sobie feministki, które poczuły się dyskryminowane przez mężczyzn działających w polityce. Czy jednak wystarczy tylko wprowadzić określoną ilość kobiet na stanowiska i do urzędów?

Feminizm jest zjawiskiem niejasnym, definiowanym przynajmniej na kilkanaście sposobów. Nie wdając się jednak w szczegóły, można powiedzieć, że jest to teoria i praktyka wyzwolenia kobiet z szeroko pojętej dyskryminacji (choćby na płaszczyźnie  politycznej, ekonomicznej czy kulturowej), co wynika z dążenia do zrównania praw kobiet i mężczyzn w przekonaniu, że  kobiety mogą wnieść wiele do życia społecznego.

Początków zjawiska określanego dziś feminizmem można szukać przynajmniej w czasach rewolucji francuskiej. Chodzi w tym przypadku o dokument „Déclaration des droit de la femme” przedstawiony na Zgromadzeniu Konstytuanty w 1791 r. Był  to owoc dyskusji w klubach kobiecych zakładanych przez pisarkę Olympe de Gouges – nota bene zgilotynowanej przez rewolucjonistów w listopadzie 1793 r. Przykry koniec bardzo postępowej jak na ówczesne czasy pani Gogues nie zniechęcił jednak innych kobiet, które w różny sposób domagały się równouprawnienia z mężczyznami. Na przełomie XIX i XX wieku do głosu doszedł ruch sufrażystek, który związany był z walką o przyznanie paniom prawa do głosowania, a także dostępu do wykształcenia i stanowisk publicznych. Nie miejsce tu jednak, aby opisywać historię całego ruchu feministycznego. Spróbujmy więc skoncentrować się na Polkach walczących o równouprawnienie kobiet w okresie międzywojennym. Pozwala to zaobserwować rodzime źródła tego zjawiska.

Oblicza feminizmu w Polsce międzywojennej

W okresie międzywojennym feminizm miał przynajmniej trzy oblicza. Pierwsze z nich kształtowały działaczki liberalne albo komunistyczne, w dużej mierze zapamiętane dzięki swym skandalizującym zachowaniom, a potem propagandzie z okresu PRL. Zwłaszcza dla komunistek emancypacja kobiet nie była celem, ale środkiem do budowy nowego ustroju na skalę międzynarodową.  Na czoło wysuwa się tu mająca żydowskie korzenie Irena Krzywicka. Najpierw wyszła ona „z przyjaźni” za Jerzego Krzywickiego (syna socjologa i rzecznika praw kobiet Ludwika Krzywickiego). Związek ten miał charakter „otwarty”. Krzywicka uważała bowiem, że „nie sposób poprzestać na jednym mężczyźnie, zwłaszcza, iż przeżycia zmysłowe mają nieszczęsną skłonność do blaknięcia z czasem”. Nic dziwnego, że wkrótce wyjechała na Korsykę ze swym kochankiem. Utrzymywała co prawda relację z mężem, ale jej towarzyszem życia stał się wkrótce Tadeusz Boy-Żeleński. Gdy się związali, on liczył 53 lata, ona zaś była 25-letnią mężatką i matką małego dziecka. Oboje aktywnie działali na rzecz dostępu do antykoncepcji, aborcji, tolerancji dla homoseksualizmu. Zainteresowani poglądami i życiem Krzywickiej mogą sięgnąć choćby po jej słynną autobiografię „Wyznania gorszycielki”.

Drugą grupę walczących o prawa kobiet stanowiły przed wojną socjalistki związane choćby z sanacją. Swą walkę wiązały one z tradycją zmagań o niepodległość. Kobiety te zrzeszały się też w różnych organizacjach, jak choćby w Polskim Stowarzyszeniu Kobiet z Wyższym Wykształceniem czy w Polskim Stowarzyszeniu Równouprawnienia Kobiet. Wymienić tu warto choćby Marię Ponikowską czy Teodorę Męczykowską. Związany z nimi był też Klub Polityczny Kobiet Postępowych, w którym była zaangażowana żona Feliksa Daszyńskiego (brata Ignacego), działacza PPS, Zofia Daszyńska-Golińska. Była ona ekonomistką, aktywistką polityczną, senatorem II kadencji w II RP. Trzeba by wspomnieć lekarkę Justynę Budzyńską-Tylicką, która przed wojną obok pracy zawodowej prowadziła też bardzo ożywioną działalność społeczną w wielu towarzystwach trzeźwości, zwalczania gruźlicy i promowania higieny. Klub Polityczny Kobiet Postępowych, którego była przewodniczącą, zajmował się również lobbingiem w parlamencie nie tylko w sprawach kobiet, lecz także dzieci.

Trzeci nurt przedwojennego feminizmu obejmował feministki konserwatywne, które były skupione w organizacjach chrześcijańskich lub narodowych. Wymienić tu należy przede wszystkim Marię Moczydłowską, posłankę na sejm z ramienia Narodowego Zjednoczenia Ludowego. Walczyła ona o prawa kobiet, a szczególnie nauczycielek. Dzięki jej wysiłkom wprowadzono w 1920 r. ustawę antyalkoholową, czyli tzw. lex Moczydłowska, z czym wiązało się ograniczenie możliwości sprzedaży alkoholu. W sejmie działała też Gabriela Balicka-Iwanowska. Była ona nie tylko jedną z pierwszych Polek z tytułem doktora (pierwsza też ukończyła studia z botaniki). Była aktywna również w nowo powstałej Narodowej Organizacji Kobiet, która w szczytowym okresie zrzeszała 78 tys. osób. Jej celem było uświadamianie kobiet na temat ich roli politycznej, a także kształtowanie ich poglądów w duchu katolickim i narodowym. Towarzyszyła temu także walka z dopuszczaniem rozwodów i ślubów cywilnych, a także prowadzenie przedszkoli, burs i czytelni.

Nowy feminizm

Ten krótki rys historyczny pokazuje, że zjawisko feminizmu jest tyleż dawne co niejednorodne. Współczesne feminizmy bądź o nastawieniu liberalnym, bądź radykalnym, zacierają to, co męskie i kobiece, albo próbują zredefiniować wszystkie relacje społeczne, w tym zwłaszcza relację kobieta-mężczyzna. Nic dziwnego zatem, że feminizm spotkał się też z reakcją Kościoła. Zwłaszcza Jan Paweł nie obawiał się słowa „feminizm”, owszem jako pierwszy papież wzywał nawet do tworzenia feminizmu. Problem ten pojawił się choćby w liście apostolskim „Mulieris dignitatem” O godności i powołaniu kobiety (1988). Następnie w  encyklice „Evangelium Vitae” (1995) papież pisał: „W dziele kształtowania nowej kultury, sprzyjającej życiu, kobiety mają do odegrania rolę wyjątkową,  a może decydującą, w sferze myśli i działania: mają stawać się promotorkami nowego feminizmu, który nie ulega pokusie naśladowania modeli maskulinizmu, ale umie rozpoznać i wyrazić autentyczny geniusz kobiecy we wszystkich przejawach życia społecznego, działając na rzecz przezwyciężania wszelkich form dyskryminacji, przemocy i wyzysku”. Polski papież nie tylko używał słowa „feminizm”, lecz także stosował inne pojęcia zaczerpnięte z analiz feministycznych. W feminizmie widział przede wszystkim szansę na pełniejszy udział kobiet w życiu społeczeństw i Kościoła. Kobiety nie mogą zapomnieć, że mają do odegrania wyjątkową, a może decydującą rolę w sferze myśli i działania. W „Liście do kobiet” (1995) papież wyraził też podziw dla kobiet dobrej woli, które z odwagą poświeciły się walce o podstawowe prawa ekonomiczne, społeczne i polityczne już wtedy, gdy ich zaangażowanie było postrzegane jako oznaka braku kobiecości, objaw ekshibicjonizmu, a nawet grzech.

Jeśli jesteśmy w kręgu nauczania papieskiego, to należy też zajrzeć do Biblii. Kobieta jest w niej od początku określana jako „pomoc” dla mężczyzny. Hebrajski termin „pomoc” (‘ēzer) nie oznacza jednak posługiwania wyższemu i silniejszemu, ale wsparcie tego, kto jest słaby i zagrożony oraz potrzebuje pomocy ze strony silnego. W Biblii termin ten jest często używany w odniesieniu do pomocy Bożej, ale też oznacza pomoc wojskową (Iz 30,5; Ez 12,14; Oz 13,9). Mężczyźnie odpowiednią pomoc może zapewnić tylko istota, która byłaby jego uzupełnieniem. Wychodzi na to, że kobieta jest silniejsza od mężczyzny, choć nie w sensie fizycznym. Jej siła powinna przejawiać się w przymiotach umysłu i serca, a jej zadanie polega na tym, aby wysubtelnić męską siłę, aktywizm i władczość.

prof. Ryszard Zajączkowski

Tekst ukazał się w druku – „Najwyższy Czas!” (41-42/2023)

Najnowsze