Strona głównaMagazynKolejny rząd ma problemy

Kolejny rząd ma problemy

-

- Reklama -

Plany oszczędnościowe rządu premiera François Bayrou niezbyt podobają się zarówno lewicowej, jak i prawicowej opozycji. Jest w nich mowa o 40 miliardach, co ma zrównoważyć zadłużenie budżetowe. Rząd nie ma większości, a politycy Zjednoczenia Narodowego (RN) i Zbuntowanej Francji (LFI) zgłaszają możliwość zagłosowania przeciw budżetowi i wysadzenia rządu. Minister gospodarki Éric Lombard oszacował, że Francja będzie musiała w przyszłym roku zaoszczędzić „dodatkowo 40 miliardów euro”, aby do 2026 r. osiągnąć zaplanowany deficyt roczny na poziomie 4,6 proc. PKB. „Jeśli ten plan zakłada, że poprosimy Francuzów o ponowne zaciśnięcie pasa bez dokonywania oszczędności przez samo państwo, bez obrania ścieżki szukania oszczędności w zakresie imigracji, kosztów wydatków państwa i samorządów, to będziemy musieli zakwestionować budżet” – ostrzegł wiceprezes RN Sébastien Chenu.

Podobne uwagi zgłasza lewica. „Jesteśmy gotowi złożyć nowy wniosek o wotum nieufności i to już w najbliższych dniach” – powiedział polityk LFI Manuel Bompard. Jego partia wcześniej składała już takie wnioski, ale przy wstrzymaniu się od głosu prawicy narodowej, a także dystansowaniu się socjalistów, dotąd nie miały szans realizacji. Gdyby doszło do głosowania przeciw rządowi przez grupy prawicy narodowej i klub LFI, losy gabinetu byłyby niepewne. Centrowy premier Bayrou mówił na temat finansów publicznych, że trzeba „podnieść świadomość Francuzów o patologii budżetowej w ich kraju”. „To bardzo trudny krok, ale nie mamy wyboru, bo to kwestia suwerenności” – dodał premier. Francja nie wypełnia obecnie norm unijnych w dziedzinie zadłużenia, a roczne zadłużanie kraju przekracza od lat zakładane plany.

Echa pozbawienia Marine Le Pen startu w wyborach

Przypomnijmy, że paryski sąd orzekł, że wszyscy deputowani Zjednoczenia Narodowego (RN) zamieszani w sprawę „defraudacji” w Parlamencie Europejskim, czyli zatrudniania na użytek partii asystentów, są winni i poza wyrokami więzienia i wysokimi grzywnami, skazał ich na karę „pozbawienia biernych praw wyborczych”. 5-letni zakaz startu w wyborach dla Marine Le Pen praktycznie eliminuje liderkę sondaży wyborczych z konkurowania o fotel prezydencki w 2027 roku. Nawet apelacja, jej pozytywne rozstrzygnięcie i kolejny proces, mogą potrwać do czasu ogłoszenia wyborów. Marine może zastąpić ewentualnie młody przewodniczący tej partii, eurodeputowany Jordan Bardella.

Europa Suwerennych Narodów

Wyrok wywołał falę krytyki nawet wśród polityków niezwiązanych z RN. Sondaż Ifop wskazywał, że Marine Le Pen jest ciągle na czele listy kandydatów z wynikiem od 34 do 37 proc. w I turze. Najwyżej notowany kandydat obozu prezydenckiego miałby od 20 proc. do 25 proc. głosów, ale do II tury mógłby wejść raczej skrajnie lewicowy Jean-Luc Mélenchon. Taka „dogrywka” premiowałaby Le Pen. Le Pen zapowiadała „walkę” do końca. Pytana o „zastępstwo” w postaci kandydatury Bardelli odpowiedziała, że „to ogromny atut ruchu narodowego”, ale ma „nadzieję, że RN nie będzie musiała go użyć wcześniej, niż będzie to konieczne”.

Sprawa wykluczenia Le Pen z wyborów odbiła się szerokim echem za granicą. Amerykański prezydent porównał odebranie biernych praw wyborczych Marine le Pen do swojej sytuacji przed wyborami w Stanach Zjednoczonych i „rozpychania” się władzy sądowniczej, która uzurpuje sobie prawa do kompetencji władzy wykonawczej i ustawodawczej. Prezydent USA Donald Trump uznał, że wykluczenie liderki Narodowego Zjednoczenia z polityki na lat pięć stanowi „bardzo ważną sprawę”. Dodał, że sytuacja „przypomina nam nasz kraj i jest bardzo podobna”. Miał tu na myśli m.in. swoje skazanie w styczniu 2025 r. w sprawie rzekomego przekupstwa aktorki porno Stormy Daniels. Ostatecznie jednak były prezydent USA uniknął kary odebrania mu praw wyborczych i mógł wystartować.

Zakaz startu Marine Le Pen w wyborach prezydenckich w 2026 roku ma też konkretny wpływ na ocenę Francuzów stanu ich demokracji. 61 proc. Francuzów uważa już, że ich demokracja „nie działa dobrze”. Sondaż CSA dla stacji Europe 1, CNews i Journal du Dimanche. Pokazał, że większość Francuzów nie ma wątpliwości, iż taki wyrok sądu ma motywację polityczną i chodzi o pozawyborczą eliminację kandydatki Zjednoczenia Narodowego (RN). Tylko 39 proc. ankietowanych twierdziło, że system demokracji funkcjonuje dobrze. Częściej krytyczne były kobiety (64 proc. złych ocen). Wśród mężczyzn, krytycznych wobec stanu demokracji było 57 proc. badanych.

Opinie respondentów różnią się także mocno w zależności od wieku. Najbardziej przekonane o erozji demokracji we Francji były osoby w wieku od 50 do 64 lat (65 proc.). Następną grupę stanowią osoby w wieku 25–35 lat, z których 63 proc. uważa, że zasady demokracji znajdują się w kryzysie. W przedziale wiekowym 35–49 lat odsetek ten spada do 60 proc. Różnice widać też ze względu na przekonania polityczne. Najbardziej krytyczni wobec zasad demokracji są wyborcy Zjednoczenia Narodowego (RN), czemu akurat nie ma się co dziwić. 81 proc. zwolenników RN jest krytyczne wobec systemu. Wśród wyborców centroprawicowych Republikanów (LR) pogląd ten podziela 63 proc. osób.

Na lewicy, 59 proc. uważa, że demokracja działa jednak dobrze. W podziale na partie, największa akceptacja panuje wśród socjalistów (67 proc.), 60 proc. zadowolenia jest u Zielonych. Jednak wśród wyborców najbardziej radykalnych lewicowców z La France Insoumise (Zbuntowana Francja) wygrywa krytycyzm i aż 60 proc. z nich uważa, że demokracja nie działa tak, jak powinna.

Wątpliwości co do wyroku mają Francuzi, ale i adwokaci skazanych za „korupcję” eurodeputowanych wówczas jeszcze Frontu Narodowego. Twierdzą, że ich klienci „nie mogli wiedzieć, że popełniają przestępstwo”. Przypomnijmy, że chodzi o zatrudnienia asystentów w PE, z których pensji opłacano działania partii w kraju. Adwokat Marine Le Pen, Rodolphe Bosselut udzielił wywiadu dziennikowi „Le Figaro” i przypomniał, że „nie doszło do indywidualnego wzbogacenia się. „Wszyscy zgadzają się, że asystenci pracowali, że nie ma tu osiągania żadnych osobistych korzyści” – wskazał mecenas Bosselut. Według niego wszyscy asystenci parlamentarni pracowali u boku swoich posłów, „a zatem także dla partii” i sąd powinien nie tyle zajmować się zarzutem „sprzeniewierzenia środków publicznych”, ale „problemem dotyczącym finansowania partii politycznych”. Jego zdaniem europosłowie Frontu Narodowego połączyli po prostu swoje zespoły asystentów i ci działali wspólnie dla kilku parlamentarzystów. Prawnik wyjaśniał, że „zasady regulujące korzystanie z usług asystentów parlamentarnych nie obejmowały takiego zakazu, więc deputowani partii narodowej nawet nie mogli wiedzieć, że popełniają przestępstwo”.

Adwokat przypomniał też, że była to wówczas „powszechna praktyka” i podobne śledztwa dotyczyły także centrowej partii francuskiej MoDem (obecnie wspierającej Macrona), która została potraktowana jednak przez sądy znacznie łagodniej, czy hiszpańskiej partii Podemos. Do wykorzystywania pracy asystentów z Brukseli na użytek działań partii w kraju dochodziło też w lewicowym ugrupowaniu Zbuntowana Francja Jeana-Luca Mélenchona. Rodolphe Bosselut dodał, że ta nieformalna norma i praktyka uległa nagłej zmianie dopiero później i teraz jest kwalifikowana jako „defraudacja środków publicznych”. Jego zdaniem „11. Izba Sądu Karnego najwyraźniej nadinterpretowała teksty i rozporządzenia Parlamentu”.

Europejskie kierunki zakupów zbrojeniowych

Fochy wobec USA Donalda Trumpa powodują, że kilka krajów wykorzystuje to do zastąpienia Amerykanów na rynku europejskich zbrojeń. Pewnym potencjałem produkcji dysponuje tu Francja, a z kolei Dania boczy się na USA ze względu na Grenlandię, więc jest… deal. Dania kupi francuskie pociski Mistral 3, ale i fińskie pojazdy opancerzone. Ciekawe, czy z kolei zakupy w Finlandii mają dać wyposażenie sprawdzające się w arktycznych warunkach? Żarty odłóżmy jednak na bok, bo informacja ma dać impuls do coraz większej kooperacji na rynku zbrojeniowym wewnątrz Europy.

Pałac Elizejski poinformował, że podpisana w Paryżu umowa ramowa między europejskim producentem pocisków rakietowych MBDA a dyrekcjami ds. uzbrojenia Danii, obejmuje „dostawę od 250 do 1000 pocisków Mistral 3”. Chodzi więc o kilkaset pocisków ziemia-powietrze. Umowę podpisano w czasie wizyty duńskiego króla Fryderyka X w Paryżu. Dania niedawno przeznaczyła dodatkowe 7 miliardów euro na obronność i beneficjentem okazuje się Francja. Kopenhaga kupi także 130 fińskich transporterów opancerzonych Patria za kwotę 1,9 miliarda koron (254 milionów euro). Zgodnie z oświadczeniem Ministerstwa Obrony, niewielka liczba pojazdów ma zostać dostarczona jeszcze w tym roku. W przypadku pocisków Mistral 3 nie podano szczegółów dotyczących kwoty kontraktu. Mistral 3 to pocisk rakietowy ziemia-powietrze krótkiego zasięgu, stosowany przeciwko wszystkim typom celów, myśliwcom, samolotom transportowym, śmigłowcom, dronom, pociskom manewrującym.

„Produkuj w Europie” i „kupuj po europejsku” to nowe hasło obowiązujące w Brukseli. W sumie osiem krajów europejskich (Francja, Belgia, Cypr, Węgry, Rumunia, Hiszpania, Słowenia i Dania) podpisało w czerwcu 2024 r. umowę o wspólnym nabyciu tego pocisku. Dania nabyła także wcześniej 19 francuskich mobilnych armatohaubic „Cezar”, które przekazała jednak Ukrainie.

Prezydent Emmanuel Macron podkreślał potrzebę „produkcji w Europie” i „wspólnych europejskich zakupów” w dziedzinie obronności, aby wzmocnić „suwerenność Unii Europejskiej w obliczu międzynarodowych zawirowań”. Prezydent dodał, że trzeba „stworzyć bardziej odporną i silniejszą Europę na przyszłość”. Z kolei Król Fryderyk X dodał, że „jesteśmy zjednoczeni w naszym zaangażowaniu w przywracanie pokoju na kontynencie”. Obydwa kraje podpisały również strategiczne partnerstwo, wzmacniające ich wspólne zaangażowanie w obszarach obronności, klimatu i zdrowia. „Gdy w Danii wieją złe wiatry, Francja jest przy niej” – wspierał ten kraj prezydent Francji w obliczu sporu o Grenlandię. „Kiedy czasy są trudne, stajemy ramię w ramię” – dodał, co trochę przypomina także „gwarancje”, jakie usłyszał wcześniej w Paryżu polski MSZ Radek Sikorski.

Dania była dotąd powszechnie postrzegana jako „lojalny sojusznik” Waszyngtonu, ale „coraz bardziej zbliża się do stanowiska Francji w sprawie europejskiej autonomii strategicznej” – twierdzą francuskie media. Najwyraźniej Macron po cichu osłabia sojusze krajów europejskich z USA, co dotyczy także i Polski pod rządami Tuska. Poza tym jest to szansa na dodatkowy biznes i konkurowanie z amerykańską zbrojeniówką.

Macron zaapelował także do „patriotyzmu francuskich firm” i wyraził wolę, aby francuskie firmy „zawiesiły” inwestycje w Stanach Zjednoczonych. Francuski prezydent zagrał na „wrodzonym antyamerykanizmie” rodaków i zaapelował do firm o zawieszenie inwestycji prowadzonych za Atlantykiem. Z kolei jego minister Lombard dodał, że „w przygotowywanej europejskiej odpowiedzi na amerykańskie cła, mogą one wykraczać poza sam temat ceł”. „Odpowiemy zestawem produktów, które nie będą stwarzać ryzyka zachwiania skali wartości w Europie” – dodał minister i postraszył, że „reakcja może być bardzo zdecydowana”. Minister zauważył, że nie będzie to „odpowiedź dokładnie tą samą bronią”, bo odbiłoby się to „negatywnie także na Europie”, powodując inflację i spadek wzrostu gospodarczego. Nie ma jednak wątpliwości, że w tej grze USA mają na szachownicy mocniejsze figury.

Na razie trwa rywalizacja na rynku zbrojeniowym. Poza kontraktem z Danią, Paryż chwali się umową z Grecją na dostawę 16 rakiet przeciwokrętowych Exocet. To część kontraktu na dostawę z Francji dla Grecji czwartej fregaty, która ma być wyposażona w pociski manewrujące. O transakcji poinformował grecki minister obrony Nikos Dendias. 16 przeciwokrętowych pocisków rakietowych Exocet wyprodukuje koncern MBDA, a okazją do podpisania kontraktu była wizyta w Atenach francuskiego ministra obrony Sébastiena Lecornu. Grecja od dawna zaopatruje się w broń we Francji, ale ma to związek głównie z jej sąsiadem i także członkiem NATO, czyli Turcją. Paryż zaś od dana krytykuje Erdogana i nie przepuszcza okazji, by wspomagać jego wrogów.

Jeszcze w 2021 roku Francja i Grecja podpisały umowę o strategicznym partnerstwie w dziedzinie obrony i bezpieczeństwa. Ateny zamówiły wówczas 24 samoloty Rafale, a następnie jeszcze trzy fregaty Belharra za łączną kwotę ponad 5,5 miliarda euro. Oba kraje zawarły w umowie opcję zakupu czwartej fregaty, a francuski minister wskazał obecnie, że „projekt czwartej fregaty posuwa się naprzód”. Grecki minister obrony powiedział, że omawia także „możliwość nabycia (…) dwóch używanych fregat włoskich”. Grecja ogłosiła w zeszłym miesiącu, że rozpoczyna „największą” w nowożytnej historii przebudowę swojej armii, przeznaczając na ten cel około 25 miliardów euro, w obliczu „narastających wyzwań dla bezpieczeństwa w Europie”. Z tym że Atenom z pewnością nie chodzi o Putina…

Paryż miesza także w Szwajcarii. Dziennik „Le Figaro” stwierdza, że „w Szwajcarii podnoszą się głosy sprzeciwu wobec zamówienia amerykańskich myśliwców F-35”, a „opinia publiczna wykazuje silne pragnienie uniezależnienia się od Stanów Zjednoczonych”. Na zerwaniu kontraktu z pewnością zyskać by mogła np. Francja, która także produkuje samoloty myśliwskie.

Wielka Brytania, podobnie jak Berlin i Kopenhaga, ale i Polska, chcą zakupić myśliwce F-35 produkowane przez amerykańską firmę Lockheed Martin. Szwajcaria podobno już jednak żałuje, że zamówiła 36 samolotów i podpisała kontrakt w tej sprawie w 2022 roku. Według najnowszego sondażu 81 proc. Szwajcarów nie chce już samolotów F-35, a 98 proc. twierdzi, że nie chce uzależniać swojego bezpieczeństwa od Stanów Zjednoczonych. Poseł Partii Zielonych Fabien Fivaz zwrócił się nawet do rządu z prośbą o obliczenie, ile kosztowałoby zerwanie zamówienia o wartości 6 miliardów franków szwajcarskich. Berno zapłaciło już za samoloty Amerykanom około 10 proc. wartości kontraktu, czyli nieco ponad 600 milionów franków. Co roku ma transze płatności wynoszące od 300 do 350 milionów franków, więc poseł Zielonych uważa, że to ostatni moment na anulowanie kontraktu.

Pierwsze dostawy samolotów F-35 Szwajcarom są zaplanowane na rok 2027. Szwajcarzy mieli się zdenerwować nałożeniem na ich wyroby 31 proc. cła, podczas gdy na kraje należące do UE, na razie jest to 20 proc. Dla większości polityków jest już jednak za późno na wycofanie się z kontraktu, a dodatku racjonalnie uważają, że osłabiłoby to bezpieczeństwo ich kraju. Także eksperci wojskowi tłumaczą, że nawet gdyby Szwajcaria miała zastąpić F-35 „europejskim” samolotem, to i tak miałby on przecież podzespoły wyprodukowane w USA. Argumentują także, że resurs F-16 potrwa dłużej niż kadencja Donalda Trumpa. W dodatku cztery myśliwce mają zostać zmontowane w Szwajcarii, co oznacza miejsca pracy i szansę na to, że kraj stanie się regionalną platformą w Europie w zakresie konserwacji i składania myśliwców F-35.

Najnowsze