Razy wymierzane gabinetowi Donalda Tuska przez nieprzejednanego prezydenta Andrzeja Dudę do tego stopnia poruszyły premiera, iż wtargnął na mównicę, by stanowczo odpowiedzieć głowie państwa. Wprawdzie pojawiły się wątpliwości, czy ex „król Europy” mógł wystąpić po orędziu prezydenta, ale niezależnie od tego, szef rządu warszawskiego osiągnął swój cel, odnosząc się między innymi do krytyki strategii migracyjnej. 16 października, dzień po rocznicy zakończenia lat ciemnych w naszym umęczonym kraju i pogonieniu pisiorów od władzy, Tusk stwierdził w Sejmie, że „nikt nie mówi tu o zawieszeniu prawa do azylu”, a złośliwi Internauci szybko przypomnieli premierowi, że być może nikt o tym nie mówi, ale poza samym premierem.
Kilka dni wcześniej, 12 października, podczas konwencji Koalicji Obywatelskiej jej lider ogłosił bowiem, że „jednym z elementów strategii migracyjnej będzie czasowe terytorialne zawieszenie prawa do azylu”. Trzy dni później, a więc jeszcze przed sejmowym wystąpieniem Tuska, dokument o szumnej nazwie „Odzyskać kontrolę. Zapewnić bezpieczeństwo” został przyjęty przez Radę Ministrów. Na tle innych, w większości mglistych propozycji, postulat „czasowego i terytorialnego zawieszenia prawa do przyjmowania wniosków o azyl” przedstawiono klarownie i stanowczo, a do tego dwukrotnie, co niechybnie wskazywało na jego dużą wagę. Wprawdzie niegodni obywatele dokładny tekst rzekomo „kompleksowej i odpowiedzialnej strategii migracyjnej” mogli zobaczyć dopiero 17 października, ale nie ulega wątpliwości, iż premier powinien wiedzieć, co się w niej znajduje już w momencie przyjmowania jej przez rząd, czyli 15 października.
Podczas swego sejmowego wystąpienia Tusk nie znalazł zatem wspólnej drogi z prawdą, co można wytłumaczyć na dwa sposoby. Po pierwsze możliwe jest, iż szef rządu warszawskiego nie wiedział, co znajduje się w dokumencie albo zapomniał, co jego gabinet przyjął dzień wcześniej. Druga możliwość jest taka, że nasz umiłowany przywódca perfidnie skłamał. Niezależnie od tego, oba wyjaśnienia są dla premiera kompromitujące i powinny zakończyć się jego dymisją.
Czytaj także: Afera po słowach Tuska. „Powinien podać się do dymisji” [VIDEO]
Także podczas wspomnianej konwencji KO, niedługo po przypomnieniu zgromadzonym, iż kroczymy od sukcesu do sukcesu, a w przerwach odnosimy jeszcze zwycięstwa, Tusk ogłosił, że „państwo musi odzyskać stuprocentową kontrolę nad tym, kto do Polski wjeżdża”. Znalazło to swój wyraz w strategii migracyjnej, w której można przeczytać, iż zadaniem rządu jest „sprawowanie pełnej kontroli nad tym, kto, w jakim celu i na jak długo może do Polski wjechać”. Przytoczone stwierdzenia niebezpiecznie przypominają zasadę: „wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciwko państwu”, sformułowaną przez włoskiego przywódcę socjalistycznego Benito Mussoliniego. Na pocieszenie można odnotować, iż uśmiechnięta koalicja nie zawarła w dokumencie żadnych skutecznych rozwiązań dla osiągnięcia absolutnej kontroli.
O ile w strategii zaskakująco trafnie zdiagnozowano bolączki, z jakimi mierzą się państwa Europy Zachodniej, a także celnie skrytykowano działania rządu Prawa i Sprawiedliwości, o tyle zauważenie i opisanie problemów, jakie mogą stać przed naszym urokliwym bantustanem, nie przełożyło się na zbawiennie koncepcje na przyszłość. Przykładem tego jest stwierdzenie, iż instrument relokacji jest dla Polski nieakceptowany, na co odpowiedzią ma być przygotowanie światłej wizji „ograniczonego programu »pobytów humanitarnych« cudzoziemców, którzy spełnią odpowiednie kryteria”. Po zobaczeniu takiej inicjatywy Niemcom podobno na tyle zmiękną serca, że porzucą ideę podzielenia się z nami szansami na ubogacenie kulturowe.
Być może wyjaśnieniem tajemnicy braku poważnej odpowiedzi na ów rzekomo nieakceptowalny instrument jest, przyświecające politycznym działaniom Tuska, motto, iż może to obiecać, w końcu nie takie rzeczy obiecywał. Pewną przesłanką za nietraktowaniem poważnie rządowej deklaracji, poza ogólną tendencją premiera do niedotrzymywania słowa, są medialne doniesienia, wedle których „słabnie opór Polski wobec wdrażania unijnego paktu migracyjnego”, będącego w ocenie europoseł Konfederacji Anny Bryłki po prostu „inną nazwą na relokację”. Inną poszlaką jest z kolei plan utworzenia nad Wisłą, częściowo za unijne pieniądze, blisko pięćdziesięciu kolejnych Centrów Integracji Cudzoziemców, które na koszt polskiego podatnika będą świadczyć nowo przybyłym migrantom rozmaite usługi. Integracja jest zresztą jednym z kluczowych obszarów strategii migracyjnej i co ciekawe, ma odbywać się w „dwóch wymiarach”. Z jednej strony, cudzoziemcy będą musieli nauczyć się życia w naszym rasistowskim kraju i zrozumieć, czego robić nie wolno, z drugiej zaś Polakom ma zostać wyjaśnione, jakie korzyści płyną do nich wraz z przybyszami, aby wreszcie raz na zawsze wyzbyli się swych średniowiecznych, ksenofobicznych przekonań.
Ziejący z rządowej strategii odór państwowego interwencjonizmu szczególnie oddaje pomysł dopuszczenia cudzoziemców do polskiego rynku pracy po spełnieniu wymyślonych przez urzędników warunków. Nowa prawica od zawsze powtarzała, iż ludzie, którzy chcą pracować, są cenni, jednak w uśmiechniętej Polsce niedopuszczalna zdaje się sytuacja, w której jakiś pracodawca zatrudnia obcokrajowca bez przyjrzenia się sprawie przez niekompetentne państwo.
Zarówno ostatnie wystąpienia premiera, jak i przyjęta przez rząd strategia, stanowią iście kopernikański przewrót w podejściu Tuska do migracji, co sprawiło, iż pojawiły się dwa wyjaśnienia zaistniałej sytuacji. Naiwniacy uważają, że po dojściu do władzy, premier dostał nowe informacje i zrozumiał powagę sytuacji, natomiast upatrujący cynizmu w polityce twierdzą, iż to tylko taka zagrywka przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi. Wydaje się jednak, że żadne z nich nie jest prawdziwe. W końcu Tusk dobrze wie, iż chcąc pozostać dłużej przy władzy, musi jak najdłużej ukrywać dopuszczenie do masowej migracji, między innymi poprzez odpowiednią retorykę, po raz kolejny udowadniając, że jego gabinet nie różni się zasadniczo od rządu PiS.
Czytaj więcej tekstów autora:
- Wojna Tuska z przeklętymi zbawcami powodzian
- Choroba polskiej polityki, czyli dlaczego nigdy nie będzie dobrze
- Jak zawsze, w kryzysie. Jeszcze trochę i politycy KO się zorientują