Strona głównaMagazynNowy premier, czyli „prawicowy” postępowiec i mason

Nowy premier, czyli „prawicowy” postępowiec i mason

-

- Reklama -

Michel Barnier został po 51 dniach negocjacji, 5 września, mianowany premierem Francji. Od tego czasu prowadził negocjacje, szukając poparcia dla swojego gabinetu. Nowy premier Francji ma jednak „pod górkę”. Sam pochodzi z „rodziny Republikanów”, którzy weszli w koalicję z „obozem macronistów” i musi zapewnić sobie w głosowaniu nad powołaniem gabinetu przynajmniej neutralność Zjednoczenia Narodowego lub części lewicy z Nowego Frontu Ludowego.

Co warto wiedzieć o tym 73-letnim polityku, który został najstarszym premierem w historii V Republiki? Pochodzi z Sabaudii, a karierę polityczną zaczął w 1973 roku i był działaczem kolejnych partii „gaullistowskich” od UDR przez RPR i UMP po obecną Partię Republikanie – LR. Był kilkukrotnym ministrem (środowiska, spraw europejskich, spraw zagranicznych, rolnictwa i żywności), dwukrotnie komisarzem europejskim (polityka regionalna, a później rynek wewnętrzny i usługi finansowe), wiceprzewodniczącym KE, a po 2016 r. głównym negocjatorem Unii Europejskiej odpowiedzialnym za „rozwód” z Wielką Brytanią i negocjacje w sprawie Brexitu. Media francuskie wskazują, że odwalił tu „czarną robotę” za Donalda Tuska, który sobie z tym problemem nie radził.

- Reklama -

Michel Jean Barnier jest synem Jeana Barniera, szefa małej firmy przemysłowej z Sabaudii i znanego miejscowego wolnomularza. Jego matką była Denise Durand, „praktykująca katoliczka”, ale mocno lewicująca. W styczniu 1982 roku Michel Barnier ożenił się z prawniczką Isabelle Altmayer, prawnuczką generała Victora Altmayera i wnuczką także generała René Altmayera. Para ma trójkę dzieci. Najstarszy Nicolas Barnier zajmuje się polityką i był współpracownikiem parlamentarnym Grégory’ego Besson-Moreau, deputowanego partii Macrona – La République en Marche. To nie jedyny „punkt wspólny” z Macronem. Flirt z obecnym prezydentem trwał bowiem od lat.

Barnier jest członkiem loży wolnomularskiej. Jego „prawicowość” jest „postępowa” w wielu kwestiach. W wyborach prezydenckich oświadczył, że w II turze zagłosuje na Emmanuela Macrona, a nie na Marine Le Pen, bo „nie rozpoznaje się w postulatach skrajnej prawicy”. Był też krytykiem podjęcia współpracy części jego partii Republikanie (Eric Ciotti) ze Zjednoczeniem Narodowym. Jego flirt z obozem Macrona trwa od paru lat i częściowo jest to odpowiedź na pytanie, dlaczego Emmanuel Macron go wybrał. Jest przewidywalny, prounijny, „prawicowy, ale w granicach postępu republikańskiego”, to także dobry negocjator i dyplomata, technokrata w poglądach ekonomicznych, co jest bliskie obecnemu prezydentowi.

Michel Barnier spełnia więc wiele kryteriów, które wyznaczył Macron. Przyciągnie do koalicji z obozem prezydenckim Partię Republikanów, liczy się jego wiek i to, że w związku z tym nie ma ambicji prezydenckich na rok 2027. Jako przedstawiciel mniejszego ugrupowania będzie mocno zależny od Macrona, a być może zapewni „neutralność” prawicy, co pozwoli ominąć protesty lewicy, która chce nawet impeachmentu Macrona (bez socjalistów, którzy się od tego pomysły odcięli).

W poprzednich latach premier Barnier postulował m.in. wprowadzenie moratorium na imigrację do Unii Europejskiej na okres od trzech do pięciu lat, z wyjątkiem studentów i osób ubiegających się o azyl. Do tematu powstrzymania migracji wracał wielokrotnie i twierdził, że jeśli nie uda się zahamować tego zjawiska, pojawią się „następne brexity”. Opowiadał się także za zakazem noszenia strojów islamskich w przestrzeni publicznej i na uniwersytetach. Był także za „suwerennością prawną” Francji wobec Brukseli i „ochroną” jej polityków przed wyrokami Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości i ETPCz. Jeśli chodzi o kwestie gospodarcze, proponował „obniżenie podatków dla firm produkujących we Francji”, kredytowanie wsparcia dla sektorów strategicznych, obniżenie składek od najniższych wynagrodzeń, czy też zniesienie na 3 lata wszelkich opłat od podejmowanej pierwszej pracy. Był jednak także za podniesieniem ustawowego wieku emerytalnego z 62 do 65 lat, co przeprowadził Macron i za wydłużeniem tygodniowego wymiaru czasu pracy. Chciał też ograniczyć bezwarunkowe przyznawanie „socjalu”. Dało mu to nawet opinię „gospodarczego liberała”.

Wybieg i ominięcie głosowania w parlamencie

Zastanawiając się nad szansami koalicji „macronistów” z Republikanami, trzeba przypomnieć układ sił w parlamencie. Nowy Front Ludowy (NFP), skupiający La France insoumise (LFI), komunistów, ekologów i socjalistów, ma tam 193 mandaty. Miechel Barnier może liczyć na większość prezydencką (ugrupowania – Razem dla Republiki, MoDem i Horyzonty) i jej 166 parlamentarzystów. Zjednoczenie Narodowe (RN) i jego sojusznicy z grupy Republikanów Erica Ciottiego mają 142 deputowanych. Grupa Prawicy Republikańskiej, z której pochodzi Barnier, zrzesza 47 parlamentarzystów. Jest jeszcze grupa Wolności, Niezależni, Zamorskie i Terytoria (21 mandatów) i 8 posłów niezrzeszonych. Przy wyborze nowego premiera decydujące mogło być wstrzymanie się od głosowania „przeciw” premierowi Zjednoczenia Narodowego. Marine Le Pen dość enigmatycznie stwierdziła, że „wydaje się, że Michel Barnier spełnia przynajmniej pierwsze kryterium, o które prosiliśmy, to znaczy jest osobą, która szanuje różne siły polityczne i potrafi rozmawiać na Zjednoczeniu Narodowym, które stanowi największą grupę parlamentu”.

Michel Barnier wygłosił swoje exposé 2 października. Okazało się jednak, że nie będzie ubiegał się o wotum zaufania, co nakazuje tradycja. Tym razem opcja poddania się pod akceptację parlamentu została zawieszona, bo francuska konstytucja takiego kroku formalnie nie wymaga. Nowy szef rządu wie, że dysponuje bardzo małą większością i może liczyć na „mocne” poparcie tylko około 210 deputowanych z 577. Uznano, że zapowiedziany z góry sprzeciw lewicy i dwuznaczne stanowisko Zjednoczenia Narodowego, które może się wstrzymać, ale nie musi, jest bardzo ryzykowne i niebezpieczne. W przypadku przegrania tego głosowania rząd musiałby natychmiast podać się do dymisji. Konstytucja jest tu dwuznaczna, ale taki scenariusz nigdy nie miał miejsca w czasach V Republiki i postanowiono go uniknąć.

Omijanie głosowania nad wotum zaufania nie jest tu nowością, bo podobnie postąpili mianowani przez Macrona na premiera Élisabeth Borne (lipiec 2022 r.) i Gabriel Attal (styczeń 2024 r.), chociaż oni dysponowali względną większością.

Słaby rząd, ale nie bez szans

Pozostaje jeszcze kwestia niezależności nowego premiera. Przypomina się, że w „kwestiach europejskich” Macron zamierza zachować pełną kontrolę. Dobrym przykładem jest tu odwołanie francuskiego kandydata do nowej Komisji Europejskiej, który pochodzi z tej samej rodziny politycznej (Republikanie) co obecny premier. Dotychczasowy francuski komisarz Thierry Breton nie tylko odszedł z Komisji Europejskiej, ale i ostro skrytykował jej przewodniczącą Ursulę von der Leyen. Francuz piastował stanowisko komisarza ds. rynku wewnętrznego odpowiedzialnego m.in. za europejski przemysł zbrojeniowy. Twierdził, że Ursula von der Leyen sabotowała jego pracę i ma zapędy autorytarne. Wcześniej to Thierry Breton został oficjalnie mianowany przez Emmanuela Macrona kandydatem Francji także do nowej KE. Ursula Von der Leyen, która kompletuje nowy skład Komisji na kolejną pięcioletnią kadencję, od lat miała z Francuzem „złą chemię”. Poprosiła Francję o zmianę kandydata nawet nie podejmując z ówczesnym osobistej rozmowy. W zamian Francja ma dostać bardziej prestiżową tekę komisarza.

Odrzucony komisarz ds. rynku wewnętrznego zaczął jednak „sypać” i wspominając o relacjach w KE napisał, że „po raz kolejny widać wątpliwości w zarządzaniu” tym kolegium przez Niemkę. Francuskie media przypominały, że stosunki między niemiecką polityk i francuskim komisarzem były zawsze dość napięte. Mówi się tu o motywacjach osobistych von der Leyen i przypomina, że Breton brał udział w próbie zablokowania jej kandydatury na nową kadencję. Od dawna krytykuje on też styl zarządzania szefowej KE, który eufemistycznie nazywa „niezbyt kolektywnym”.

Co ciekawe, Macron zaakceptował szybko „prośbę” van der Leyen i desygnował do KE byłego już MSZ Stéphane’a Séjourné. To homoseksualny „partner” także byłego już premiera Gabriela Attala i polityk obozu prezydenckiego. Media francuskie mocno krytykowały uległość prezydenta wobec Van der Leyen, a w obronie komisarza stawali inni politycy Partii Republikanie. Sam premier Barnier nie miał tu jednak wiele do powiedzenia.

W relacjach z Macronem Barnier nie stoi jednak na straconej pozycji. Cieszy się znacznie większym zaufaniem Francuzów niż prezydent, którego np. wygwizdywano zarówno na ceremonii otwarcia, jak i zamykania igrzysk olimpijskich w Paryżu. W comiesięcznym sondażu zaufania do polityków pracowni Ifop-Fiducial, Miechel Barnier może liczyć na 57 proc. pozytywnych opinii. Poziom bezprecedensowy jak na szefa rządu, który dopiero co objął stanowisko. Działa tu zapewne „efekt nominacji”, ale też strachu wielu Francuzów przed radykalnymi pomysłami Lewicy, czy zmęczenia dotychczasową stagnacją gospodarki i polityki. Michel Barnier ma pozytywne opinie w prawie wszystkich kategoriach populacji. Jest dość szeroko wspierany przez wyborców centrum, ale też ceniony wśród socjalistów i komunistów. Największe zaufanie ma wśród wyborców Republikanów, ale też sporej części Zjednoczenia Narodowego. Barnier jest odrzucany za to przez wyborców Zbuntowanej Francji Zielonych. Z wynikiem 57 proc. opinii pozytywnych premier wyprzedził centrystę z obozu Macrona i b. premiera Édouarda Philippe (55 proc.) czy swojego poprzednika na tym stanowisku Gabriela Attala (54 proc.).

Le Pen nie wierzy w trwałość rządu

Marine Le Pen ze Zjednoczenia Narodowego ocenia, że „za 10 miesięcy odbędą się nowe wybory do organów legislacyjnych” i nie wierzy, że misja Michela Barniera w roli szefa rządu się powiedzie. Jej partia ma się nawet przygotowywać do nowych wyborów, ale zdaje się, że to samo robią i jej przeciwnicy. Marine Le Pen, podobnie jak Donald Trump, ma przeciwko sobie nie tylko polityków, ale i system wymiaru sprawiedliwości. Rozmaite procesy mają podważać wiarygodność polityków uważanych za prawicowych. We Francji Le Pen została ukarana za nazwanie organizacji dowożących do kraju migrantów „wspólnikami przemytników” i skazana na karę grzywny za swój komentarz dotyczący tzw. stowarzyszeń humanitarnych.

11 września Sąd Apelacyjny w Paryżu skazał Marine Le Pen na karę grzywny w wysokości 500 euro za „zniesławienie Cimade”, protestanckiego stowarzyszenia pomagającego migrantom. Sprawa dotyczyła roku 2022 i chociaż wyrok jest symboliczny, to jest to typowy przykład kneblowania wolności wypowiedzi za pomocą sądów. Marine Le Pen w styczniu 2022 roku na antenie BFM TV oświadczyła, że stowarzyszenia humanitarne „są współwinne przemytowi migrantów” i oskarżyła stowarzyszenie Cimade o nadzorowanie „sieci nielegalnej imigracji z Komorów”. W tym wywiadzie w BFMTV postulowała zaprzestanie wypłacania dotacji tym organizacjom, które wspomagają „nielegalne prawnie przedsięwzięcia”. Według sądu w tym przypadku zostały „przekroczone granice wolności słowa”.

Rozmaite procesy, podobnie jak w przypadku Trumpa w USA, mają osłabić zdolności wyborcze Le Pen. W ostatnich sondażach kandydatka Zjednoczenia Narodowego była tymczasem liderką notowań w wyborach prezydenckich, które nastąpią po erze Macrona. Jedynie były premier Édouard Philippe miał szanse dotrzymać jej kroku. 35 proc. respondentów chciałoby widzieć Édouarda Philippe’a w Pałacu Elizejskim, ale aż 39 proc. widziało tam w roli lokatora Marine Le Pen. Emmanuel Macron jest dopiero w połowie drugiej kadencji, ale manewry wokół następnych wyborów prezydenckich już się rozpoczęły. Poza tym rzeczywiście nie można wykluczyć wyborów przedterminowych.

Jednak kontynuacja „makronizmu”?

Opozycja w związku z powołaniem nowego rządu Michela Barniera mówi o „oszustwie”. Wyborcy z lewa i prawa zagłosowali przeciw epoce „makronizmu”, a nowy gabinet złożony z koalicji obozu prezydenckiego i centrowych Republikanów, może oznaczać po prostu kontynuację rządu poprzedniego premiera Attala. Hasła „powrót makronizmu”, „rząd słaby i kruchy” – powtarzają się w reakcjach polityków na ogłoszenie składu nowego rządu. Michel Barnier ostatecznie skompletował skład gabinetu, w którym ministrem gospodarki został Antoine Armand, szefem MSZ – Jean-Noel Barrot, ministrem obrony pozostał Sebastien Lecornu, a Rachida Dati objęła resort kultury. Nowym MSW został Bruno Retailleau, edukacji – „macronistka” Anne Genetet, rolnictwa – Annie Genevard, zdrowia – Genevieve Darrieussecq.

Skład rządu wywołał reakcję polityków. Dla polityka Zjednoczenia Narodowego Jordana Bardelli jest to „wprowadzenie tylnymi drzwiami makronizmu”. „To, co Francuzi dwukrotnie odrzucili w demokratycznych wyborach, nie może wrócić przez gry i kalkulacje polityczne. Jest to rząd, który nie ma przyszłości” – napisał Bardella na portalu społecznościowym „X” (dawniej Twitter). W podobnym duchu wypowiedział się szef prawicowego skrzydła Republikanów, którzy nie weszli do tej koalicji, Eric Ciotti. Dla niego „rząd Barniera odzwierciedla zwycięstwo makronizmu, który pozostaje hegemoniczny i pochłania nowych zwolenników ze strony Republikanów i lewicy”. Dodał, że to „najsłabszy i najbardziej kruchy rząd w historii V Republiki”.

Krytyka pada też ze strony pominiętej lewicy, która uważa, że zwycięstwo Frontu Ludowego dawało jej prawo do otrzymania stanowiska premiera. Dla lewicy rząd Barniera jest „skrajnie prawicowy” (tak twierdzi niedoszła premier z Frontu Ludowego Lucie Castets), a „demokracja została upokorzona”. Będziemy musieli się go (rządu) pozbyć tak szybko, jak to możliwe” – zareagował dodatkowo szef partii Zbuntowana francja (LFI) Jean-Luc Mélenchon.

Najnowsze