Dowodem zdegenerowania części amerykańskiego społeczeństwa jest pewien symbol. Przez pierwsze dwa dni Konwencji Partii Demokratycznej w Chicago obok hali United Center – miejsca tego wydarzenia – ustawiono mobilną „klinikę aborcyjną” organizacji Planned Parenthood. Można było w niej dokonać darmowej „medycznej” aborcji lub wazektomii, otrzymując w zamian… kupon na darmowego hot-doga. Ten obrazek pokazuje bezczelność amerykańskiej lewicy, która do celów zdąża – dosłownie – po trupach.
Tą drogą – instalowania krok po kroku neomarksizmu kulturowego, cancel culture i ideologii woke – podąża mniej więcej połowa głosujących, gdyż tak się rozkłada układ sił w wyborach prezydenckich. Dla tych ludzi fakty i przyszłość kraju nie mają znaczenia. Ważne, aby wygrała Kamala Harris i zdobyła Biały Dom.
Brak optymizmu
Według najnowszego sondażu The Economist/YouGov, inflacja, gospodarka i imigracja, to trzy najważniejsze kwestie, z którymi mierzą się Amerykanie. Na pytanie, czy ich zdaniem Ameryka „ogólnie rzecz biorąc zmierza we właściwym kierunku”, twierdząco odpowiedziało tylko 26 proc. respondentów, podczas gdy 63 proc. uznało, że kraj „zmierza w złym kierunku”. Według wskaźnika cen konsumpcyjnych Departamentu Pracy od czasu objęcia urzędu przez wiceprezydent Harris i prezydenta Joe Bidena 42 miesiące temu ceny konsumpcyjne wzrosły o 20,2 proc. To najgorszy wynik inflacji odnotowany przez któregokolwiek prezydenta od czasów Jimmy’ego Cartera. Jest to trzeci największy wzrost w ciągu pierwszych 3,5 roku kadencji prezydenckiej, jaki kiedykolwiek odnotowano w danych sięgających 1952 r., po rekordzie Cartera i drugiej kadencji Nixona. Dla porównania ceny artykułów spożywczych wzrosły zaledwie o 6,3 proc. w ciągu pierwszych 42 miesięcy prezydentury Donalda Trumpa.
Dochodzi do tego niekontrolowana imigracja. Obecna administracja – w tym Harris osobiście jako osoba nadzorująca granicę z Meksykiem – odpowiada za napływ około 10 milionów imigrantów, z zaznaczeniem, że dokładnej liczby nikt nie zna. Tak duża migracja ma też koszty ekonomiczne, które liczy się w miliardach dolarów i które odbijają się na „przeciętnym” Amerykaninie.
Kiedy było lepiej?
„Czy ktoś czuje się bogatszy pod rządami Kamali Harris i skorumpowanego Joe? Czy coś jest tańsze? – słusznie pyta na wiecach były prezydent. – Czy jest ci lepiej z Harris i Bidenem niż pod rządami osoby o nazwisku Donald Trump?”. W rozsądnym świecie wszyscy ludzie odpowiedzą jednoznacznie, że jest gorzej. Do wielu jednak to nie dociera, tak jak informacja, że dług publiczny urósł za Bidena do gigantycznych 35 bld dol. Najważniejsze jest dla nich, aby tylko nie wygrał Trump.
Demokraci, nie mając argumentów, używają kłamstw i ideologicznych konfabulacji. „Trump jest zagrożeniem dla demokracji” – mówi Biden, a więc człowiek, który legalnie wygrał prawybory i którego „bez mydła” wyrolowano z kandydowania. „Trump zagraża demokracji” – mówi także Harris, która w prawyborach nie uczestniczyła, nie otrzymała ani jednego głosu, ale dzięki „mandarynom” partyjnym, mediom i donatorom, może zostać prezydentem.
Zarzucanie więc Trumpowi chęci wprowadzenia autorytarnych rządów, pozamykania przeciwników politycznych do więzień i zakazania aborcji, w sytuacji, kiedy się zakulisowym zamachem wyeliminowało własnego prezydenta z wyborów, jest po prostu śmieszne.
Maszyna deep state działa
Senator Tommy Tuberville ze stanu Alabama mówi, że Amerykanie zasłużyli co najmniej na przeprosiny ze strony Bidena, a nie na retorykę twierdzącą, iż jego administracja wykonała „wielką robotę na rzecz demokracji”. Uważa ponadto, że jeśli Biden pozostanie prezydentem do stycznia, to będzie nadal „prezydentem tylko z nazwy, ponieważ nie był prezydentem przez ostatnie 3,5 roku”.
„Maszyna deep state stoi za nim przy podejmowaniu wszystkich decyzji – stwierdził Tuberville. – On nie podjął żadnej decyzji, podobnie jak Kamala Harris. Są figurantami. Pracują dla socjalistycznej i marksistowskiej grupy, czyli rządu globalnego i o to tu chodzi”.
Z kolei przewodniczący Komisji Nadzoru Izby Reprezentantów James Comer, republikanin z Kentucky, odrzuca twierdzenie Bidena, że jego rezygnacja z wyścigu prezydenckiego nastąpiła w obronie demokracji. „To Joe Biden właśnie uderzył demokrację w twarz. Nie pozwolił żadnemu demokracie ubiegać się o prezydenturę – twierdzi. – Nawet jeśli spojrzymy na Roberta F. Kennedy’ego, który chciał kandydować jako demokrata, to go wyrzucili. Zmienili zasady. Zrobili wszystko, co mogli, żeby uniemożliwić komukolwiek kandydowanie na prezydenta”.
Wpływowy kongresman ma rację. „Zapewniali wszystkich, że Joe Biden jest zdrowy i zamierza kandydować na prezydenta. A potem, gdy wszystkie stany oddały swoje głosy, 14 milionów głosów, on się wycofał i osobiście wybrał swojego następcę w zadymionym pomieszczeniu – opowiada. – To największy policzek dla demokracji, jakiego kiedykolwiek byłem świadkiem”.
I wyjaśnia: „Wiedzieli, że ponoszą odpowiedzialność za wszystkie przestępstwa finansowe popełnione przez jego rodzinę, co udowodniliśmy w naszym dochodzeniu. Joe Biden ponosi odpowiedzialność za swoją okropną przeszłość, Joe Biden ponosi odpowiedzialność za to, że był po prostu kiepskim kandydatem. Więc to oni są partią, która uderzyła demokrację w twarz”.
Kongresmen Keith Self, republikanin z Teksasu, twierdzi więcej – że frakcje w Partii Demokratycznej zbliżyły ją do komunizmu. Jego zdaniem członkowie „Squad”, tacy jak kongreswoman Cori Bush z Missouri, która właśnie przegrała wybory, przesunęli partię jeszcze bardziej na lewo i że nie jest już ona „Partią Demokratyczną sprzed zaledwie kilku lat”. Dodaje: „Ci ludzie to prawdziwi, oddani komuniści”.
Socjalista z Minnesoty
Kandydatem na wiceprezydenta okazał się gubernator Minnesoty, Tim Walz. Media umniejszają jego skrajnie lewicowy, radykalny i socjalistyczny „dorobek” polityczny. Umieścił on tampony w męskich toaletach w szkołach publicznych, aby promować transseksualną agendę wśród dzieci. Podpisał ustawę, która pozbawia rodziców ochrony nad nastolatkami i dziećmi, które chcą poddać się zabiegom zmiany płci. Umożliwił nielegalnym migrantom uzyskania prawa jazdy. Zatwierdził fundusze podatników na bezpłatne czesne dla nielegalnych migrantów. Nakazał, aby do 2030 r. zakłady użyteczności publicznej generowały 80 proc. energii elektrycznej wolnej od emisji dwutlenku węgla. Zniósł przepisy dotyczące aborcji, zasadniczo nie zezwalając na żadne ograniczenia i brak uwzględniania wieku nieletnich. I nie reagował na zamieszki w Minneapolis po śmierci George’a Floyda. A niedawno publicznie bronił socjalizmu, mówiąc, że „socjalizm jednej osoby może być dla innej dobrosąsiedzką postawą”.
Były spiker Izby Reprezentatów Kevin McCarthy (republikanin z Kalifornii) nazwał duet Harris-Walz „najbardziej liberalnym w historii amerykańskiej polityki”. „Mamy Bliski Wschód, zastanawiamy się, czy Iran zaatakuje Izrael. Mamy walki na Ukrainie. Mamy Amerykę wycofującą się z naszych baz i innych części świata. Mamy szeroko otwartą granicę, a Kamala nie jest pociągnięta do odpowiedzialności ani nie mówi nam nawet, co zamierza zrobić” – mówi.
McCarthy zaatakował także Harris i Walza za ich „liberalne osiągnięcia”. „Kiedy była w Senacie, została najbardziej liberalnym senatorem w USA. Wyprzedziła Bernie Sandersa, który nie jest zarejestrowany jako demokrata, gdyż jest zarejestrowany jako socjalista – powiada. – Potem wybrała Tima Waltza. Widzieliśmy, co się stało w Minnesocie. Pozwolił miastom płonąć, wtedy pojawia się Kamala i płaciła kaucje za ludzi, którzy zostali aresztowani. Sądzę, że nie chcemy, aby nam przewodziło San Francisco lub Minnesota”.
Harris jest własnością lewicy
Republikański spiker Izby Reprezentantów Mike Johnson również nie szczędzi słów. Kandydatka demokratów, wybierając Walza, stworzyła „najbardziej radykalną lewicową listę w historii Ameryki”. Mówi: „Najbardziej liberalna kandydatka, jaka kiedykolwiek znalazła się na liście kandydatów prezydenckich, wybrała teraz progresywnego kandydata na wiceprezydenta, który wyraził poparcie dla socjalizmu, popiera miasta-sanktuaria azylowe i chce przyznać prawa jazdy milionom nielegalnych imigrantów, których ona wpuściła do naszego kraju”. Tymczasem sama „poniosła porażkę” jako wiceprezydent. I wylicza najważniejsze zarzuty: „Południowa granica została szeroko otwarta, rodziny pracujące nie mogą sobie pozwolić na życie, a z powodu słabości Ameryki na arenie międzynarodowej na całym świecie wybuchły wojny”.
Senator Marco Rubio, republikanin z Florydy, uważa, że wiceprezydent Harris będzie „gorsza” od prezydenta Bidena. „W ostatecznym rozrachunku jest radykalną lewicową kalifornijką i ludzie powinni poznać jej historię – mówi. – Gdyby została wybrana, będzie najbardziej radykalnie lewicowym prezydentem, jakiego ten kraj kiedykolwiek miał. Będzie gorsza niż Biden, ponieważ naprawdę w pełni wierzy w te rzeczy i sprawi, że będą one priorytetowe”. Dodaje: „Kariera Bidena nie była tak naprawdę karierą radykalnego lewicowca, ale był dla nich przydatny, ponieważ objął urząd. Szczerze mówiąc, nie wiedział, co się dzieje i to dało lewicowcom i »rządowi cieni« szerokie pole startowe, gdzie mogli robić, co chcieli. Kamala Harris nie jest do wynajęcia, jest własnością lewicy. Jest wytworem lewego skrzydła Partii Demokratycznej”.
Nie odstaje też Trump. Na wiecu w Pensylwanii mówił, że „towarzyszka” Kamala Harris przeszła na „pełną komunistkę”, opowiadając się za „socjalistyczną kontrolą cen”. I ostrzega nie bez powodu: „To, co robią, to komunistyczne przejęcie władzy w naszym kraju”.
We wrześniu przyspieszenie
10 września, we wtorek, w dniu debaty telewizyjnej Trump-Harris rozpocznie się prawdziwa kampania wyborcza. Z początkiem września, ale z końcem wakacji, zacznie się bombardowanie reklamami. Tylko na dwa stany – Pensylwania i Georgia – sztab Trumpa przeznaczył 50 mln dol., sztab Harris na cały kraj aż 370 mln. I to jedynie na reklamy telewizyjne i media elektroniczne.
Sondaże wykrzywiane przez media nie dają wyraźnej przewagi wiceprezydent. Średnia z ostatnich krajowych sondaży wrogiej Trumpowi telewizji CNN wskazuje na zacięty wyścig bez wyraźnego lidera. Trump ma 49 proc. poparcia w średniej z czterech ostatnich sondaży, podczas gdy Harris ma 47 proc. Wyniki sondażu CBS News pokazały, że Harris ma przewagę w skali kraju 3 proc., ale jest w remisie z republikańskim kandydatem w siedmiu kluczowych stanach. Arizona, Georgia, Michigan, Nevada, Karolina Północna, Pensylwania i Wisconsin, są powszechnie uważane za stany wahające się, które zadecydują o wyborach. W 330-milionowym kraju nowego prezydenta wybierze 50-100 tys. ludzi, oddając głosy właśnie w „swing states”.
W uśrednionych sondażach w tym samym momencie w 2016 r. Hillary Clinton prowadziła 6-7 proc. I przegrała.