Czy też tak Państwo mają, że gdy rozmawiają z Polakami, to ciągle odnoszą wrażenie, że zdecydowana większość myśli w ten sposób: istotą polskiej racji stanu jest pozostawać neokolonią Zachodu? Skąd to klękanie przed Zachodem? Bo Zachód to cywilizacja, bez której bylibyśmy barbarzyńcami. Zachód przyniósł nam chrześcijaństwo, prawo rzymskie, filozofię grecką, technikę, liberalizm, demokrację i prawa człowieka. Ostatnio też genderyzm, LGBT, „wolność wyboru kobiety” i opcję wyboru jednej ze 117 płci.
W rzeczywistości pojęcie „Zachodu” jest niedawne. W starożytności świat dzielił się na basen Morza Śródziemnego zamieszkały przez „ludzi” i na północ zamieszkałą przez „barbarzyńców” mogących co najwyżej być u ludzi niewolnikami. Podział ten utrzymał się przez średniowiecze, dzieląc świat na kulturę łacińską, post-rzymską, lecz schrystianizowaną i na barbarzyńską północ, która dopiero co została dokooptowana do świata, ludzi przyjmując chrzest. Od tak pojętej Christianitas w 1054 roku odpadli „Grecy”, czyli wyznawcy prawosławia, przedstawiciele świata bizantyjskiego, będącego schrystianizowanym hellenizmem. Wtedy też powstają pojęcia chrześcijaństwa „wschodniego” i „zachodniego”. Jednak dla ludzi zamieszkałych na zachód od linii podziału z 1054 roku świat grecki właściwie nie istniał i nie utrzymywano z nim kontaktów jako z dziwnymi schizmatykami, którzy raz po raz podważają Trójcę Świętą, co czyni z nich na wpół-muzułmanów z czystym monoteizmem. Gdy Rzeczypospolita uznawała się za „przedmurze” chrześcijaństwa, stanowiła granicę tak przed Grekami, jak i Turkami.
Pojęcie „Zachodu” to skutek rebelii Marcina Lutra przeciw jedności Kościoła i utrwalenia się protestantyzmu w wyniku Traktatu Westfalskiego (1648). Świat chrześcijaństwa zachodniego stał się multireligijny, a każda z konfesji odmawiała pozostałym statusu pełnoprawnego chrześcijaństwa. Wtedy to filozofowie francuscy XVIII wieku wymyślają „Zachód”. Oto synonim wpływów Oświecenia. Ludzie zaczynają się dzielić na nieoświeconych, których nie oświetla umysł „Encyklopedii” i pism Woltera oraz „oświeconych”, będących „Zachodem”. Czyli Oświecenie francuskie i brytyjskie oraz Zachód to synonimy. Francuscy filozofowie dzielą ludzi na zachodnich i cywilizowanych, czyli na tych, którzy mają swoje kulturowe źródła w zachodnim chrześcijaństwie (bez względu na konkretną konfesję) i z którymi można swobodnie porozumieć się po francusku, a ostatecznie po łacinie. Po swojej sponsorowanej przez carycę Katarzynę II wizycie w Rosji, Diderot upowszechnia pojęcia „Zachodu” i „Wschodu”. Na Wschodzie po francusku mówi tylko arystokracja, więc ta jest zachodnia, gdy ogół ludu jest „wschodni”. Znany przyrodnik francuski z XVIII wieku Georges Buffon z kategorii człowieczeństwa wyrzuca także Murzynów. Nie są cywilizowani i nie znają francuskiego, więc to jakieś ludy, które odpadły od cywilizacji, a pod wpływem słońca utraciły białą skórę, opaliwszy się nadmiernie. Tak Zachód stał się rasistowski.
W XIX wieku Zachód zostaje sprzężony z tymi państwami i narodami, które przyjęły liberalizm, parlamentaryzm, laicyzm, wolny handel i industrializują się. Autorytarne Prusy, a potem zjednoczone Niemcy, nie definiują się jako Zachód, lecz jako Środek (niem. Mitte) i chcą rządzić Mitteleuropą, czyli Europą Środkową. Tak naprawdę Zachód to Anglosasi. Jak zwrócił uwagę jeden z francuskich autorów, Francja została dokooptowana do „Zachodu”, ponieważ była ojczyzną rewolucji francuskiej i praw człowieka, więc liberałom anglosaskim trudno ją było pominąć ze względu na jej historyczne zasługi dla tak pojętego Zachodu.
Upadek Niemiec w 1945 roku oznaczał koniec Środka, który został arbitralnie podzielony przez Roosevelta i Stalina na strefy wpływów, oddzielone przez granice późniejszych RFN i NRD. Słynna praca Brzezieńskiego i Friedricha „Totalitarian Dictatorship and Autocracy” (1956) nie zostawiała miejsca na jakikolwiek geograficzny środek. Państwa podzielono na liberalno-demokratyczne i utożsamiono je z Zachodem oraz na totalitarne i utożsamiono je ze Wschodem. RFN i Włochy, przyjmując narzucone im przez Stany Zjednoczone demokratyczne ustroje, stały się częścią Zachodu. Za „Środek” uchodziła teraz Hiszpania Franco – wprawdzie niedemokratyczna i autorytarna, lecz stojąca po stronie Zachodu przeciwko komunizmowi bloku Wschodu.
W związku z niewydolnością ekonomiczną gospodarki komunistycznej przez kilkadziesiąt lat miliony Polaków chciały uciec ze Wschodu na Zachód, aby pławić się w dobrobycie i konsumpcjonizmie. Znikło z naszej perspektywy pojęcie Środka i uznaliśmy, że racją stanu Polski jest znalezienie się na Zachodzie za wszelką cenę, na każdych warunkach, nawet najpodlejszych i najbardziej upokarzających. Uważaliśmy, że dla dostania się do Zachodu warto wyprzedać temuż Zachodowi całą gospodarkę; iż rzeczą moralną jest zdradzać własne (wschodnie) państwo na rzecz Zachodu (casus Kuklińskiego).
Słowem, z powodu ciężkich kompleksów i w imię tak swoiście pojętej racji stanu, sami sobie zmontowaliśmy klęcznik, aby na nim uklęknąć i słuchać niczym objawienia wszystkiego tego, co nam mówili nasi Nauczyciele z Zachodu. Pozwoliliśmy im nas nauczać, karcić nas, wywyższać się nad nami, pogardzać nami, ile wlezie – byle tylko pocałować kapeć bożka Zachodu. Ostatnie nauczanie tego bożka zwie się „wyznanie wiary w praworządność”, które polega na odrzuceniu własnej tradycji, rozumienia tego terminu na rzecz tego, które podyktują nam zgodnie ambasador USA w Polsce Mark Brzeziński i arogancka niemiecka imperialistka Ursula von der Leyen, wykorzystująca fakt, że po „demokratyzacji” Niemcy stały się też częścią Zachodu i niezwykle chętnie pouczają nas (nas, Polaków!) jak walczyć z nacjonalizmem i antysemityzmem!
Szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow w ciągu ostatniego czasu kilkakrotnie rzekł, że „Rosja może rozmawiać z Zachodem tylko na warunkach partnerstwa”. Wyobrażacie sobie takie słowa o Polsce w ustach Morawieckiego, Sikorskiego, Tuska lub tzw. Rotacyjnego?