Niektórym się nadal wydaje, że było tu i będzie łatwo oraz barwnie jak w filmach Kusturicy. To proszę, siedźcie Państwo nadal przed ekranem laptopa, wyglądając wyidealizowanej, łatwej rzeczywistości. Przypuszczam, że siedzicie tam Państwo nadal, skoro od granicy z Chorwacją, kierując się od Novego Gradu przez Prijedor i Laktaši przez Banja Lukę aż do samego dystryktu Brczko, nie spotkałam ani jednego turysty z Polski. Widziałam za to po drodze fragmenty ścian prowincjonalnych siedzib i przedstawicielstw, a nawet domów – po raz kolejny przemalowywanych. W Polsce takie białe plamy stanowiły tło dla krasnoludków Pomarańczowej Alternatywy, a co kryją w Republice Serbskiej?
Wehikułem czasu
Z granicy bośniacko-chorwackiej dotarłam tu czymś w rodzaju „arabskiej taksówki”. Przypominam jej definicję: „Upchnij dwanaście osób na czterech miejscach, z niedużym bagażem podręcznym”. Tyle, że ten egzotyczny busik z minionej epoki mieści kilku bośniackich Serbów i mnie na doczepkę, a wieloformatowy bagaż chciałby pretendować do miana turystycznego. Trasa „nie po głównej trasie”, między opłotkami. Towarzysze (podróży) nie zagadują, obserwują, milczą, to szczególne doświadczenie po „elaboratach” serdecznych rozmów w Rumunii i Chorwacji.
W paszporcie – pieczątka na pamiątkę – mam wbity wjazd do „Босна и Херцеговина”, lecz hen, hen aż w Sarajewie czeka marzenie o burku ze śmietaną (co za przysmak!), lecz teraz – Banja Luka. No i proszę, mamy jednoznaczną konotację. A wszystko przez powiastkę Hieronima Morsztyna, który w 1650 roku pisał: „Antypasty małżeńskie, trzema uciesznemi historjami, jako wdzięcznego smaku cukrem prawdziwej a szczerej miłości małżeńskiej zaprawione“ – pomieściwszy w jednym dziele „trzy liche utwory” (określenie samego Glogera!), a jeden z nich zatytułował: „Historja ucieszna o zacnej królewnie Banialuce ze wschodniej krainy cudownej urody“. W Encyklopedii Staropolskiej Gloger „zasłaniał się” Krasickim, który z kolei pisał:
Jużci czasem i w kącie pociecha się zdarza,
Lepsza od Banialuki i od kalendarza,
dodając
W Bośni jest miasto Banialuka, która to nazwa powstała z dwóch wyrazów: banja luka, znaczących dosłownie: bańska łąka.
Po drodze jeszcze kilka miasteczek i hop! Udało mi się „zdążyć” przed kolejnym zamalowywaniem graffiti na ścianie prowincjonalnej biblioteki. Motyw przewodni: twarze „czerwonych generałów” , które „zdobią” też t-shirty oraz breloczki wyłożone na straganie pod cerkwią. Uliczni artyści mają tu swoje konkretne upodobania, np. Momčilo Kraijšnik, lider bośniackich Serbów, który 27 września 2006 roku został skazany na 27 lat więzienia za zbrodnie wojenne na Bośniakach i Chorwatach podczas wojny w Bośni (właśnie mijam wejście do szpitala, w którym Kraijšnik zmarł w wyniku komplikacji pocovidowych). Nie sposób przytoczyć wszystkich upamiętnianych, lecz gdy na pobliskim murku przystanku autobusowego rozpoznajesz „odcisk” twarzy Bijljany Plavšić, już z otwartych okien płynie pieśń „Moja Republika jest wielka w moim sercu. W moim sercu świeci najpiękniejsza gwiazda”.
Plavšić jako jedyna kobieta i późniejszy prezydent Republiki z tytułem profesorskim należała do naczelnego dowództwa tutejszych sił zbrojnych, a jak podkreślał Patrick Fitzpatrick na łamach „Central Europe Reviever”, jeszcze w 2000 roku publicznie określała bośniackich muzułmanów jako „genetycznie zdeformowanych Serbów” (por. CER, vol. 2, nr 22, 5 June 2000). W styczniu 2002 roku Trybunał w Hadze oskarżył ją o zbrodnie wojenne przeciw ludzkości – w tym popełnione na bośniackich muzułmanach oraz na Chorwatach. Za kilka dni jej wizerunek na murze zniknie zastąpiony kolejną twarzą jednego z komunistycznych WAŻNYCH GENERAŁÓW. W witrynie zlikwidowanego sklepu mignął mi dziś nadszarpnięty poster z twarzą Radovana Karadziča – poety i lekarza psychiatry, od 1997 roku poszukiwanego przez Międzynarodowy Trybunał Karny dla Byłej Jugosławii za zbrodnie przeciw ludzkości oraz „naruszenie obyczajów wojny”. W tle kwestia masakry Bośniaków w Srebrenicy w 1995 roku.
Wietrzysko historii
Dziś o DoRzeczy_pl będzie. Tu dotarliśmy w ciemnościach, choć noc jeszcze była młoda. Nie było taksówek, napisów, udogodnień, informacji ani żywej duszy. Wariuje Internet. Kierując się do centrum, nie ufając mapie (która „zgrabnie” zmniejsza odległości), mijam drogowskaz „na Sarajewo” poklejony, obrzucony farbą, ledwie widoczny. Przez najbliższe dni na ulicy będzie wzbudzać sensację moja over-size’owa bluza z Bonjovim, z którą nie rozstaję się na Bałkanach (mając tyle kieszeni nie muszę martwić się o bagaż). U nas idol przeminął, tu nadal żywy. Ze względu na szalony wiatr, który nawiedził Banja Lukę, w najbliższych dniach musiałam okręcać się chustą, okrywając szczelnie włosy, więc nieźle „oberwało mi się” na ulicy. Na szczęście jedynie słownie, bo tutejsi Serbowie szukają skojarzenia z historycznym adwersarzem nawet w żeńskim nakrycu głowy. To tylko „muśnięcie” opowieścią doświadczeń, które zbiorę w najbliższym czasie.
Tête-à-tête z Rasputinem
„Na dzisiaj wystarczy wrażeń” – myślę, włączając jeden z nielicznych działających w domu kanałów telewizyjnych. W menu: ruski serial o rodzinie carskiej z napisami po serbsku. W serialu pada też zamienne zdanie: „Wobec tego, że wasi krewni nadal atakują Rosję Radziecką, Prezydium Rady Uralskiej skazało was na rozstrzelanie”. To jedyna atrakcja telewizyjna + Rasputin jak żywy, choć mam jeszcze do wyboru: tendencyjną debatę polityczną trzech panów w wieku mocno postpolitycznym, reportaż o wzroście pogłowia bydła, skecz o skutkach powiększaniu ust i program o (nie)tłustym gotowaniu.
Cisza mnie ukoi dopiero w wąskich, zarośniętych dziką roślinnością korytarzach banjaluckiej twierdzy Kastel nad brzegiem rzeki Vrbas. Obok części odrestaurowanej znajdują się – co za gratka dla pasjonatów archeologii! – korytarze (czasu) zstępujące w kierunku rzeki, do których wejścia strzegą mocno uchylone kraty. Podczas wykopalisk znaleziono tu ślady castrum romanum (monety, ceramikę), zaś podczas budowy mostu na rzece w 1885 roku natrafiono na ołtarz Jowisza. W latach 80. XV wieku, kiedy w okresie okupacji osmańskiej władał tu pasza Ferhat Sokolović, zbudowano na miejscu obecnej twierdzy ufortyfikowany arsenał, a około dziesięciu lat później przekształcono go w prawdziwe ufortyfikowane miasto. Do dziś w Banja Luce uważnym okiem można dostrzec pozostałości po trzęsieniu ziemi, jakie spotkało miasto w 1969 roku.
„Tylko niech nie jadą do Sarajewa!”
Przede mną jeszcze kręta droga (utarte szlaki zostawmy turystom!) do Dystryktu Brczko – przedziwnego tworu administracyjnego, utworzonego w 1999 roku z 42% terytoriów zajętych przez Bośniackich Serbów i 52% terytoriów zajętych przez bośniackich muzułmanów. Okręg miejsko Brczko, gmina Brczko, siedziba władz: Brczko. Bośniacy i Chorwaci poprawiają mnie: „napisz Brčko”. Do 2012 roku Dystrykt był pod kontrolą Wysokiego Przedstawiciela dla Bośni i Hercegowiny. To strefa zdemilitaryzowana. A jak jest naprawdę? Rodzice i dziadkowie chcą, by dzieci układały sobie przyszłość gdzie indziej. W Wielkiej Banja Luce. „Tylko niech nie jadą do Sarajewa”. „No i do Belgradu za daleko”. „A kto będzie po jedzenie w sobotę i niedzielę przyjeżdżał?”. „Do Banja Luki sami im coś do jedzenia podrzucimy”.
Chciałam i tu posłuchać starych piosenek zespołu „Bijelo Dugme”. Choć to zespół „z nie moich czasów”, to przecież „Bijelo dugme” zapoczątkował intensywny rozwój jeszcze jugosłowiańskiego wówczas rocka i należał do nurtu zwanego „sarajewskim popem”. Vali (do 1992 roku Walentyn) spojrzał na mnie groźnie i podgłośnił skrzeczącą w kuchni „toczkę”. Zabrzmiała gromka pieśń pisana bukwami. Tak oto treść wydobywająca się z piersi tysiąca przodowników łagodzi co wieczór obyczaje, ucinając wszelkie rozmowy w drewnianej chacie na peryferiach Wielkiego Miasta Brczko.
Mój gust muzyczny nie uległ jednak wpływom masowych pieśni Republiki Serbskiej i Dystryktu Brczko. Nadal słucham (i nieśmiało próbuję nucić) piosenki z repertuaru Cecy Raznatovič, szukając w każdej kolejnej podróży okruchów obcej (nie)wrażliwości. Jak w wielkim przeboju „Kukawica” tej najznamienitszej na Bałkanach piosenkarki: „Serce kobiety delikatne jest jak jaskółka, co umiera z bólu”. Zamykam walizkę. Czas na ostatnią zwrotkę!