W roku 1940, w środku bitwy o Anglię dochodzi do przedziwnego dealu pomiędzy Brytyjczykami i Amerykanami. Ci drudzy, wykorzystując krytyczną sytuację tych pierwszych, doprowadzili do podpisania porozumienia, na mocy którego Amerykanie mieli dostarczyć 50 przestarzałych niszczycieli z okresu pierwszej wojny światowej, kompletnie niedostosowanych ani do działań przeciwko okrętom podwodnym, ani do pływania po wodach Atlantyku. Były to okręty gładkopokładowe, dostosowane do spokojnych wód oceanu spokojnego, który sugeruje, jak nazwa wskazuje, że jest spokojny.
Brytyjczycy w zamian wydzierżawili amerykanom na 99 lat wszystkie swoje posiadłości w obszarze północnego Atlantyku, a było tego sporo: Nowa Fundlandia, Bermudy, Bahamy, Jamajka, Antigua, Saint Lucia, Trynidad, Gujana Brytyjska (obecnie Gujana).
Żeby było jasne, Amerykanie nie płacili za te terytoria czynszu. Dzierżawy zawarto na 99 lat, a zatem umowa ta przestaje działać w roku 2039…
Amerykański geopolityk George Freedman tak pisał o zyskach, jakie USA odniosły podczas 2 wojny światowej: „W latach drugiej wojny światowej Stany Zjednoczone, wykorzystując słabość Brytyjczyków i odpychając ich od amerykańskich wybrzeży, zapanowały nad Atlantykiem, a pod koniec wojny zbudowały flotę tak potężną, że Brytyjczycy nie mogli odtąd prowadzić żadnych operacji na Atlantyku bez amerykańskiej zgody. Dzięki temu Stany zostały całkowicie zabezpieczone przed inwazją”.
I dalej: „Od końca drugiej wojny światowej połączone siły wszystkich flot świata nie mogą się równać z amerykańską potęgą morską. Stanowi to odzwierciedlenie najważniejszego faktu geopolitycznego. Stany Zjednoczone sprawują kontrolę nad wszystkimi oceanami. Żadne inne mocarstwo w historii nie było do tego zdolne. A taka kontrola stanowi nie tylko podstawę amerykańskiego bezpieczeństwa, lecz także fundament systemu międzynarodowego. Nikt nie wypłynie w morze, jeśli Stany Zjednoczone nie wyrażą na to zgody”.
I kończy swój wywód podsumowaniem:
„Osiągnąwszy systematycznie swoje cele strategiczne, Stany Zjednoczone miały nadrzędny cel polegający na niedopuszczeniu do wyłonienia się wielkiej potęgi w Eurazji. Tutaj jednak pojawia się paradoks. Celem interwencji nie było osiągnięcie czegoś – bez względu na to, co głosiła polityczna retoryka – lecz zapobieżenie czemuś. Stany chciały zapobiec stabilizacji na obszarach, gdzie mogła się wyłonić inna potęga. Ich celem nie była więc stabilizacja, lecz destabilizacja”.
Z tych enuncjacji dowiadujemy się mimochodem, jaka jest strategia USA wobec Eurazji. Tak, jest to DESTABILIZACJA. A Eurazja to miedzy innymi MY. Warto o tym pamiętać. USA nie prowadzą wojen, po to żeby je wygrywać, tylko w celu destabilizowania regionu. Dlatego przegrały wojny w Korei – skutecznie destabilizując region do dzisiaj przez zamrożenie konfliktu, przegrały też w Wietnamie, doprowadzając do poróżnienia ZSRR i Chin, mogły przegrać wojnę o demokrację w Iraku i Afganistanie oraz w Jugosławii. Bo nigdy celem nie było wygranie wojny, zawsze tylko destabilizowanie regionu.
Wracając do samej transakcji, której ojcem chrzestnym był Winston Churchill, trzeba wyraźnie powiedzieć, że Niszczyciele przekazane w ramach paktu pochodziły z lat 1917–1920 i były technicznie przestarzałe w porównaniu z nowoczesnymi jednostkami Royal Navy, takimi jak niszczyciele typów A–I. Ich uzbrojenie (głównie działa kalibru 4 cale i torpedy) oraz napęd (turbiny parowe o mocy ok. 24–27 tys. KM) nie dorównywały nowym standardom. Brytyjscy oficerowie często krytykowali ich niską prędkość maksymalną (ok. 35 węzłów w teorii, ale w praktyce często niższą z powodu zużycia) i ograniczoną manewrowość.
Wiele z tych niszczycieli znajdowało się w złym stanie technicznym, ponieważ przed przekazaniem były wycofane ze służby lub przechowywane w rezerwie. Wymagały one remontów i modernizacji, co obciążało brytyjskie stocznie w czasie, gdy priorytetem była budowa nowych okrętów. Brytyjscy marynarze narzekali na zawodność silników, przestarzałe systemy nawigacyjne oraz problemy z utrzymaniem tych jednostek w gotowości bojowej. Na przykład okręty typu Clemson miały ograniczone możliwości zwalczania okrętów podwodnych z powodu braku nowoczesnych sonarów i bomb głębinowych.
Niszczyciele wymagały dostosowania do brytyjskich standardów operacyjnych, co obejmowało m.in. zmiany w uzbrojeniu przeciwlotniczym i systemach łączności. Załogi Royal Navy musiały się nauczyć obsługi tych okrętów, co w początkowym okresie powodowało trudności, zwłaszcza że różniły się one od brytyjskich konstrukcji takich jak niszczyciele typów A–I. Niektóre okręty, jak HMS Campbeltown (eks-USS Buchanan), wymagały znacznych modyfikacji, aby mogły pełnić specyficzne role, np. w rajdzie na Saint-Nazaire w 1942 roku.
W opinii wielu brytyjskich oficerów niszczyciele typu Town były mniej efektywne w walce z U-Bootami w porównaniu z nowszymi brytyjskimi jednostkami, takimi jak korwety typu Flower czy niszczyciele typu Hunt, które projektowano z myślą o eskorcie konwojów. Ich uzbrojenie przeciwlotnicze (często ograniczone do karabinów maszynowych Vickers lub dział 3-calowych) było niewystarczające wobec zagrożenia ze strony Luftwaffe. Ponadto ich konstrukcja była nieprzystosowana do trudnych warunków pogodowych na Atlantyku, co prowadziło do problemów z stabilnością i komfortem załóg.
Jeśli zestawimy te informacje z tymi, o jakich napisałem w artykule o Czerwonym Planie wojny („War Plan Red”), to puzzle się układają. Jeśli dołożymy do tego to, co napisał Freedman, to okazuje się, że zamiana 50 starych „czterofajkowców” (jak nazywano niszczyciele tych klas ze względu na charakterystyczne cztery kominy) i odebranie Brytyjczykom terytoriów flankujących wschodnie wybrzeże USA było jednym z najważniejszych celów wojennych Amerykanów. Przypomnijmy, że dwa pozostałe cele to budowa najsilniejszej floty świata i uznanie dolara za główną walutę rezerwową świata, co zostało ustalone dwa tygodnie po udanej inwazji w Normandii w 1944 roku. I na koniec skojarzenie. Ustawę zakazującą Amerykanom posiadania złota wprowadzono półtora miesiąca po zniesieniu prohibicji. Może to nie na temat, ale pokazuje, kto i w jaki sposób rządzi tym krajem, powszechnie uznawanym w Polsce za kolebkę wolności.

