W MSZ na Que d’Orsey była niedawno ambasador Włoch, teraz jednak wezwano tam dyplomatę USA, w dodatku powiązanego rodzinnie z samym Donaldem Trumpem. W obydwu przypadkach poszło o kpiny z prezydenta Emmanuela Macrona.
Wicepremier Włoch Matteo Salvini wysyłał osobiście Macrona front ukraiński zamiast żołnierzy UE, a Amerykanie podpadli za oskarżenia skierowane do Macrona o antysemityzm. Ambasador USA we Francji Charles Kushner w liście do Macrona zwracał uwagę na „brak wystarczających działań” rządu francuskiego w obliczu „wzrostu antysemityzmu”.
MSZ, czyli Quai d’Orsay uznał to za „niewspółmierne do jakości relacji transatlantyckich między Francją a Stanami Zjednoczonymi”. Kushner wsparł w ten sposób podobne zarzuty premiera Izraela Benjamina Netanjahu, który nie przyjął do wiadomości decyzji prezydenta Francji o uznaniu państwa palestyńskiego.
Netanjahu w swoim liście do francuskiego prezydenta, pisał, że jego decyzja „podsyca nienawiść do Żydów na francuskich ulicach”. Ambasador USA zajął tu podobne stanowisko. Amerykański ambasador w Paryżu to jednak… ojciec zięcia Donalda Trumpa, Jareda Kushnera.
Napisał z przesadą, że „nie ma dnia we Francji bez ataków na Żydów na ulicach, niszczenia synagog i szkół oraz dewastacji firm należących do Żydów” i dodał, że „gesty uznania państwa palestyńskiego zachęcają ekstremistów, podżegają do przemocy i zagrażają Żydom we Francji, a dziś nie ma już miejsca na dwuznaczności: antysyjonizm to antysemityzm i kropka”. Krytykował także fakt, że „prawie połowa młodych Francuzów twierdzi, że nigdy nie słyszała o Holokauście”.
Być może Kushner pogubił się ambasadorem którego państwa jest, ale Francuzi postanowili zareagować, bo jakiekolwiek oskarżenia o antysemityzm stanowczo odrzucają. Zarzuty uznano za „niedopuszczalne” i naruszające Konwencję Wiedeńską z 1961 r., która wprowadziła „obowiązek nieingerowania w wewnętrzne sprawy państw”. Wezwany na 25 sierpnia ambasador, wysłali do siedziby francuskiego MSZ… swojego chargé d’affaires.