Strona głównaMagazynNowy eurobudżet. Unijne srebrniki będą uzależnione od wdrażania paktu migracyjnego

Nowy eurobudżet. Unijne srebrniki będą uzależnione od wdrażania paktu migracyjnego

-

- Reklama -

Wbrew temu, co uważają członkowie zbieraniny z 15 października, żaden budżet Unii Europejskiej (ani duży, ani mały) nie jest powodem do zadowolenia. Najlepiej by było, gdyby Unia w ogóle nie miała budżetu czy tzw. Wieloletnich Ram Finansowych.

Już jakieś dwie dekady temu pisałem także na tych łamach, że dla Polski najlepiej by było, gdyby budżet Unii Europejskiej wynosił równe zero euro. Wtedy brzmiało to jak herezja. Zresztą i dzisiaj dla większości zideologizowanych europropagandą ludzi nadal brzmi to jak coś absolutnie nie do zaakceptowania. Ale brak budżetu Unii Europejskiej oznacza, że można skasować składki krajów członkowskich i podatki, które wpływają bezpośrednio do tego budżetu, zamiast zastanawiać się – co cały czas robi Komisja Europejska – jakie nowe haracze wprowadzić, by dochody z nich dodatkowo zasilały unijny budżet. A przecież każde dziecko wie, że wpływy do unijnego budżetu oznaczają, iż pieniądze te najpierw trzeba wytransferować z żywej gospodarki do de facto sektora publicznego i od tej pory zaczyna o nich decydować urzędnik. Jeśli ktoś powie, że nie wpływa to na gospodarkę pozytywnie, będzie to tylko piękny eufemizm.

6 procent puli

Komisja Europejska zaproponowała Wieloletnie Ramy Finansowe Unii Europejskiej na lata 2028–2034, które mają wynieść około 2 biliony euro. To oznacza realny wzrost względem budżetu na lata 2021–2027 z około 1 proc. PKB UE do około 1,26 proc. PKB. Wśród rządzącej Polską koalicji nastąpiła euforia. Podobnie jak za rządów premiera Mateusza Morawieckiego, który na każdym kroku wspominał o 770 miliardach złotych z Brukseli, teraz to samo robią przedstawiciele zbieraniny z 15 października w odniesieniu do 123 miliardów euro, które rzekomo już zostały przyznane Polsce (6,15 proc. całej puli). – To jest budżet ambitny – dwa biliony euro – największy w historii. (…) Dzisiaj rano Komisja Europejska przedstawiła alokacje i to zdecydowanie widać na liczbach – Polska będzie największym beneficjentem, bo to są ponad 123 miliardy euro – ekscytował się rzecznik rządu minister Adam Szłapka podczas briefingu w Brukseli.

Tymi miliardami zachwycał się także europoseł PO Krzysztof Brejza, posłanka PO Monika Wielichowska czy posłanka PO Iwona Karolewska. Z kolei poseł Lewicy Arkadiusz Sikora napisał w mediach społecznościowych z entuzjazmem, ale i z błędami: „Na Komisji ds. Unii Europejskiej Komisarz UE ds. Budżetu Piotr Serafin prezentuje budżet UE na lata 2028–2034, w którym Polska uzyskała rekordowe 123 mld euro! Środki z Unii Europejskiej pozwoliły dokonać skoku cywilizacyjnego naszemu krajowi. Ten, kto neguje naszą obecność w UE, musi być szalony!”. Taaa. A w ramach kredytów z Krajowego Planu Odbudowy, by „uodpornić przedsiębiorstwa na wstrząsy gospodarcze, społeczne i środowiskowe”, realizowane są takie projekty jak zakup ekspresu do kawy. Innym przykładem na „skok cywilizacyjny” dzięki KPO jest projekt Stowarzyszenia Artystycznego Otwarta Pracownia z Lublina, które dostało 79,8 tysięcy złotych na promocję… kalendarza.

- Prośba o wsparcie -

Wesprzyj wolne słowo. Postaw kawę nczas.info za:

Spytałem się więc posła Sikory: „A policzył Pan, ile wyniesie polska składka do UE w tym czasie? Policzył Pan, ile kosztuje Polskę Zielony Ład i inne regulacje? Policzył Pan, ile kosztują nas unijne podatki i jaki jest koszt przyjmowania unijnych dotacji?”. Niestety nie doczekałem się odpowiedzi.

Poseł Grzegorz Płaczek z Konfederacji tłumaczy natomiast, że po pierwsze to jest dopiero wstępna propozycja, a już teraz wiadomo, że niektóre państwa – w tym Niemcy – nie akceptują obecnej wersji projektu budżetu. A wieloletni budżet Unii Europejskiej musi zostać uchwalony jednomyślnie, a nie większością głosów.

Po drugie 123 miliardy euro podzielone na siedem lat dają około 17,5 miliarda euro rocznie, podczas gdy składka członkowska Polski w następnej unijnej perspektywie finansowej może wzrosnąć nawet do 10–14 miliardów euro rocznie. Dla porównania, zgodnie z ustawą budżetową w 2025 roku składka członkowska Polski do Unii Europejskiej wynosi ponad 35,6 miliardów złotych, a do tego dochodzi ponad 15,6 miliardów złotych w ramach współfinansowania projektów z udziałem środków UE, co daje razem kwotę ponad 51,3 miliardów złotych. To przy aktualnym kursie już w tym roku wynosi 12 miliardów euro, a przecież składka członkowska rośnie z roku na rok.

Po trzecie nowy unijny budżet ma być finansowany również z nowych unijnych podatków, za co ostatecznie zapłaci każdy Polak. Takim podatkiem obowiązującym od 2021 roku jest choćby podatek od nierecyklingowanego plastiku. Ale tak ma też być z ETS-em i granicznym podatkiem węglowym, który wejdzie w życie w 2026 roku. W głowach eurokratów zrodziły się też koncepcje innych nowych eurodanin, o których jakoś obecny rząd nie rozpowiada wszem i wobec: podatek dla firm, których roczny obrót przekracza 50 milionów euro netto, opłaty za odpady elektroniczne czy podatek akcyzowy od tytoniu. To wszystko miałyby być dochody własne Brukseli.

Tylko grzecznym i posłusznym

Po czwarte – o czym poseł Płaczek już nie wspomina, a co wydaje się być kwestią najistotniejszą – do tej pory było to zakamuflowane, ale wraz z nowym budżetem już oficjalnie srebrniki będą wypłacane tylko grzecznym i posłusznym. Jeśli kraj nie będzie się słuchał unijnej polityki dotyczącej klimatu czy imigracji, dostanie figę z makiem. Nowe unijne wytyczne wzmacniają mechanizm warunkowości pod hasłem „pieniądze za praworządność”, ale zostaje on rozszerzony o „pieniądze za imigrantów”. To stwarza ryzyko szantażu: albo zaakceptujemy przymusowe przyjmowanie imigrantów, albo nie dostaniemy pieniędzy na inwestycje. Paweł Usiądek z Konfederacji pisze na Facebooku:

„Nowy budżet UE przewiduje, że wypłacanie środków państwom członkowskim będzie uzależnione od wdrażania paktu migracyjnego! Komisja Europejska odsłoniła rzeczywiste oblicze nowego budżetu UE, w którym środki finansowe mają stać się narzędziem wymuszania zgody państw członkowskich na centralnie narzucane decyzje Brukseli. Wprost przewidziano, że wypłata funduszy będzie uzależniona od wdrażania paktu o migracji i azylu, który oznacza przerzucanie odpowiedzialności migracyjnej na państwa, które dotąd chroniły swoje granice. W dokumencie COM(2025)570 Komisja podkreśla, że wypłaty będą uzależnione od »osiągnięcia kamieni milowych i celów w zakresie inwestycji i reform związanych z uzgodnionymi priorytetami«, a wśród tych priorytetów wskazuje wdrażanie unijnej polityki migracyjnej oraz paktu azylowego. Oznacza to, że jeżeli państwo członkowskie odmówi realizacji relokacji migrantów, przymusowych mechanizmów solidarności lub infrastruktury przyjmowania, może zostać odcięte od środków z unijnego budżetu”.

Sprzeciwiając się szantażowi finansowemu, na koniec wpisu Usiądek komentuje: „Nowy budżet UE staje się więc nie instrumentem solidarności, ale narzędziem politycznego nacisku, który wykorzystuje środki finansowe do wymuszania posłuszeństwa wobec unijnych decyzji migracyjnych, a państwa odmawiające udziału w przymusowej relokacji migrantów mogą stracić dostęp do pieniędzy, które same wcześniej wypracowały”.

Nie jest to nic nowego. W tym kontekście warto zacytować bardzo mądre słowa, które wypowiedział jeden z bohaterów powieści Krzysztofa Lewandowskiego „Reden. Zdrajca z pomnika”: „Nikt nie daje pieniędzy za darmo, tylko po to, by odebrać to sobie z nawiązką”. To święte słowa, których nie jest w stanie przyjąć do wiadomości większość polityków, samorządowców i dziennikarzy, mimo że Polska przekonała się o tym wielokrotnie. Już w 2017 roku Věra Jourová, unijna komisarz ds. sprawiedliwości, powiedziała, że przyznawanie unijnych funduszy spójności może być uzależnione od poszanowania rządów prawa, mając na myśli „niepraworządne” władze PiS w Polsce i Fideszu na Węgrzech. Dotacyjny szantaż Brukseli dotyczył także samorządowych uchwał prorodzinnych przyjętych w 2019 roku. W związku z groźbą wstrzymania wypłat unijnych srebrników, ówczesny rząd tzw. Zjednoczonej Prawicy zaczął naciskać na samorządowców, by te uchwały wycofali. Tak też się stało. – Zostaliśmy zmuszeni do wycofania uchwał, ponieważ pojawiła się nowa perspektywa unijna, a dyrektywy unijne mówią wyraźnie, że jeżeli takie treści są zawarte w jakichś uchwałach rad gmin, powiatów czy województwa, to niestety nas dyskwalifikują, jeżeli chodzi o pozyskiwanie środków finansowych – powiedział na antenie Radia Dobra Nowina starosta tarnowski Roman Łucarz.

Przez długie miesiące Bruksela nie wypłacała też rządowi premiera Mateusza Morawieckiego złamanego eurocenta w ramach Krajowego Planu Odbudowy, argumentując to rzekomym brakiem praworządności i nakazując zmiany prawa w Polsce. Z kolei w związku z polityką imigracyjną Unii Europejskiej realizowaną przez rząd premiera Donalda Tuska kolejne samorządy zaczęły uchwalać przepisy, które uniemożliwiłyby budowę ośrodków dla imigrantów na ich terenie: Zawiercie (woj. śląskie), Libiąż, Przeciszów, Skawina, Mszana Dolna (woj. małopolskie). Na początku kwietnia br. burmistrz Libiąża Jacek Latko otrzymał z Departamentu Funduszy Europejskich Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego pismo, w którym zwrócono uwagę na możliwe naruszenie prawa Unii Europejskiej.

Chodzi o artykuł 9 ustęp 3 Rozporządzenia ogólnego nr 2021/1060 oraz artykuł 21 Karty Praw Podstawowych Unii Europejskiej. Samorząd wojewódzki zauważa, że uchwała może zostać uznana za dyskryminującą ze względu na pochodzenie, rasę, religię lub poglądy i może zablokować wypłatę przyznanych już funduszy oraz wykluczyć gminę z możliwości ubiegania się o kolejne dotacje. – „Zagrożone są pieniądze, jakie już nam przyznano. Chodzi o około 7 milionów złotych (…) Dostaliśmy je m.in. na kanalizację” – powiedział burmistrz Latko. Jego zdaniem uchwały przeciwko ośrodkom dla imigrantów mogą uniemożliwić ubieganie się o kolejne środki, np. na modernizację stadionu, ośrodka na Szyjkach czy domu kultury. W podobnym tonie wypowiadał się Maciej Kaczyński, burmistrz gminy Łazy (woj. śląskie). – „Podejmując tę uchwałę, możemy się narazić na to, że gmina zostanie pozbawiona możliwości ubiegania się o środki unijne” – w ten sposób burmistrz Kaczyński ostrzegał radnych, którzy zamierzali przyjąć uchwałę dotyczącą zakazu budowy na terenie gminy ośrodka dla imigrantów.

Gdzie suwerenność?

Czy więc bezpieczeństwo, zdrowie i życie Polaków jest dla polskich władz centralnych oraz niektórych samorządowców mniej ważne niż unijne srebrniki? Do czego jeszcze zmuszą nas eurokraci pod szantażem odebrania dotacji? Nie na tym polega niezależność, żeby niedemokratycznie wybrany eurokrata decydował, co mamy robić we własnym kraju, a do tego sprowadza się ta polityka. Gdzie podziała się suwerenność, która przede wszystkim powinna być broniona przez krajowych polityków?

Przytoczone wyżej powody pokazują jednoznacznie, że unijny budżet i unijne dotacje to zdecydowanie nie jest coś jednoznacznie pozytywnego i pożądanego. Jako Polska powinniśmy robić wszystko, nie by wydatki z unijnego budżetu były jak najwyższe, ale przede wszystkim, by polskie wpływy do tego budżetu były jak najniższe. Należy dążyć nie do zwiększania, lecz do zmniejszania unijnego budżetu, a ostatecznie do jego całkowitej likwidacji. Taki jest interes Polski i polska racja stanu! Niestety z perspektywy finansowej na perspektywę finansową unijny budżet zamiast maleć, rośnie i nic nie wskazuje na to, że się to zmieni. Po prostu biurokraci tak mają, że chcą wydawać coraz więcej i więcej nieswoich pieniędzy.

* propozycja Komisji Europejskiej

Najnowsze