Strona głównaMagazyn„Gospodarka, głupcze” ciągle żywa

„Gospodarka, głupcze” ciągle żywa

-

- Reklama -

Donald Trump powiedział uczestnikom niedawnego szczytu McDonald’s Impact Summit, że powinni się cieszyć, iż to on właśnie wygrał wybory prezydenckie w 2024 r., bo w przeciwnym wypadku doszłoby do gospodarczej katastrofy. – „Macie cholerne szczęście, że wygrałem te wybory” – dodał, wywołując śmiech i brawa.

Przemówienie Trumpa miało miejsce w momencie, gdy prezydent i republikanie spotykają się z rosnącym sprzeciwem i krytyką w związku z tym, jak radzą sobie z gospodarką. Być może prezydent nie ma, a przynajmniej nie chce mieć wpływu na ceny marchewki, ale już na ceny benzyny i energii tak. Mimo wszystko trudno sobie wyobrazić prezydenta kraju z kapitalistyczną gospodarką, który ma bezpośredni wpływ na ceny żywności czy domów. Rzecz w tym, że ludzie myślą inaczej. W dodatku podczas kampanii wyborczej Trump obiecał, że obniży ceny i odwróci rekordowy wzrost inflacji obserwowany za rządów Joe Bidena.

Według wskaźnika cen towarów i usług konsumenckich Biura Statystyk Pracy, roczna inflacja wzrosła we wrześniu do 3 procent, czyli tyle samo co w momencie objęcia urzędu przez Trumpa w styczniu (daleko jej jednak do rekordowej, trzykrotnie większej, z czasów Bidena). Wzrost zatrudnienia również spadł do średniego miesięcznego wzrostu wynoszącego mniej niż 30 tysięcy nowych miejsc pracy, a niektóre największe firmy ogłosiły plany zwolnienia tysięcy pracowników przed końcem roku.

Winni demokraci

Trump i jego zwolennicy starają się podkreślić inne aspekty, takie jak rekordowe dochody podatkowe generowane przez nowe cła i planowane inwestycje przedsiębiorstw. Prezydent zawsze jest optymistą, lubi się chwalić i często ma ku temu powody. Na pewno nie ma racji, że spadły ceny żywności czy leków, nie potaniały opłaty za ubezpieczenia i ogólnie nie spadły koszty utrzymania.

Prezydent nalega, aby Rezerwa Federalna – gdzie pozostali ludzie Bidena – obniżyła stopy procentowe w związku z potencjalnymi korzyściami dla rynku. – „Nikt nie zrobił tego, co my, jeśli chodzi o ceny. Przejęliśmy bałagan – mówi. – Teraz mamy normalną inflację. Szczerze mówiąc, zamierzamy ją nieco obniżyć. Mamy ją prawie w idealnym punkcie. A ceny różnych rzeczy spadają…” – deklaruje prezydent USA.

Niedawne wybory lokalne były znakiem ostrzegawczym dla republikanów. Nie miały one wielkiego zasięgu i ogólnokrajowego znaczenia, jednakże porażki na gubernatorów New Jersey i Wirginii, a także wygrane przez „progresywnych” kandydatów stanowiska burmistrza Nowego Jorku i Seattle musiały nieco wstrząsnąć otoczeniem Trumpa i kierownictwem Partii Republikańskiej. Musiało do nich dotrzeć, że jeśli nie podejdą poważnie do kwestii wysokich cen i kosztów utrzymania, kolejne wybory, te do Kongresu za rok, mają już na starcie przegrane.

Prezydent rzecz jasna zwala winę na poprzednika. – „Administracja Bidena rozpoczęła kryzys przystępności cenowej, a moja administracja go kończy” – powiedział. Uwagi Trumpa wygłoszone wśród liderów wspomnianej na początku imprezy zorganizowanej przez znaną na całym świecie firmę McDonald’s, anegdoty na temat jedzenia Big Maców na pokładzie Trump Force One i hołd dla franczyzobiorców tego najbardziej znanego fast-foodu na świecie (motoru „amerykańskiego snu”) zapowiadają powrót prezydenta do przekazu, który był kluczowy dla wygrania przez niego kampanii wyborczej.

Do tej pory Trump dawał sobie doskonale radę z wewnętrzną krytyką, głównie wśród najtwardszych zwolenników MAGA (Make America Great Again). Dotyczyła ona choćby poparcia Izraela i nalotów na instalacje nuklearne Iranu czy wstrzymywania pełnego ujawnienia dokumentów dotyczących pedofila Jeffrey’a Epsteina. Ale teraz gra nie toczy się już o spójność w MAGA, lecz o wygranie wyborów do Kongresu i kolejnych, prezydenckich.

Trump powtarza, że koszty artykułów spożywczych na Święto Dziękczynienia są znacznie niższe i jako kolejny dowód siły gospodarczej wskazuje wzrosty na giełdzie. I choć inflacja – podczas prezydentury Bidena – rzeczywiście znacznie spadła ze szczytowego poziomu 9,1 proc., to z sondaży opinii wynika, że ludzie wymieniają „przystępność cenową” jako główny powód obaw o przyszłość.

Trump za ceny obwinia poprzednią administrację. – „Niestety, w poprzedniej administracji były one tak wysokie, że ludzie nie są aż tak zadowoleni, ponieważ były bardzo wysokie, mimo że teraz spadają” – oświadczył.

Przyjaciele krytykują Trumpa

Według sondażu CBS News/YouGov opublikowanego pod koniec listopada poparcie Trumpa w kontekście jego działań dotyczących gospodarki spadło od marca o 15 punktów procentowych. Sondaż pokazuje, że 36 procent Amerykanów aprobuje sposób, w jaki prezydent zarządza gospodarką. Jednak na początku marca poparcie to sięgało aż 51 procent!

Spadek poparcia odnośnie do gospodarki jest bardziej dotkliwy niż ogólny spadek poparcia dla prezydenta. Obecnie 40 procent Amerykanów aprobuje działania jego rządu, co stanowi spadek o 11 punktów procentowych w porównaniu z marcowym sondażem.

Tak samo w sondażu Fox News, z którego wynika, że Amerykanie w dużej mierze negują sposób, w jaki prezydent radzi sobie z gospodarką. 46 proc. z nich twierdzi, że jego polityka szkodzi, a nie pomaga gospodarce. Około 38 proc. ankietowanych zadeklarowało z kolei aprobatę dla programu gospodarczego Trumpa.

Na ten problem, po ostatnich wyborach lokalnych, zaczęli zwracać uwagę najwięksi zwolennicy prezydenta, a nawet jego przyjaciele. Komentator polityczny Bill O’Reilly zasugerował, że sukces wyborczy Partii Demokratycznej można powiązać z problemami wyborców związanymi z dostępnością mieszkań i rosnącymi kosztami utrzymania, a stało się to zaledwie 10 miesięcy po powrocie Trumpa do Białego Domu. – „Powodem zwycięstwa demokratów jest wściekłość ludzi” – powiedział były prezenter Fox News. – „Są wściekli i to nie tylko w trzech stanach i Nowym Jorku. Są wściekli, ponieważ prezydent Trump obiecał obniżenie cen żywności i benzyny”.

Strateg polityczny i doradca prezydenta Dick Morris powiedział natomiast, że porażki republikanów „są wyłącznie winą Donalda Trumpa”. Ostrzegł, że obecne podejście prezydenta może kosztować Partię Republikańską wybory uzupełniające.

– „Kiedy zapytaliśmy ludzi: Czy wasze życie osobiste i życie waszych rodzin uległo pozytywnemu, czy negatywnemu wpływowi w czasie urzędowania Trumpa, tylko 29 proc. wskazało na poprawę, a 51 proc. na pogorszenie” – powiedział Morris. – „To nie tylko porażka przekazu; to porażka polityki”.

Morris argumentował, że Trump kładzie nacisk na umowy handlowe i uzyskiwanie ustępstw od rządów zagranicznych, podczas gdy wielu wyborców koncentruje się na bieżących kosztach życia.

Przystępność cenowa, owszem, stała się centralnym punktem ostatnich wyborów lokalnych, jednakże tydzień po tygodniu wdziera się do głównej debaty politycznej. Trump od czasu do czasu namawia republikanów do zajęcia się kwestią wysokich cen, jednakże zawsze konkluduje, że jest to „oszustwo” podsycane przez demokratów. Poddaje też w wątpliwość tezę, że Amerykanie martwią się o gospodarkę, mówiąc na początku listopada w Fox News, że Stany Zjednoczone mają „najlepszą gospodarkę w historii”.

Jest czas na zmiany

Analityk polityczny, długoletni badacz sondaży i nastrojów społecznych Frank Luntz twierdzi, że prezydent ma jeszcze czas na zajęcie się kwestią wzrostu cen, głównie żywności, ponieważ nawet jego pierwszy rok urzędowania w Białym Domu nie dobiegł jeszcze końca.

„Wpływ cen /na nastroje społeczne/ poznamy za tydzień, w Święto Dziękczynienia i przez następne pięć lub sześć tygodni – powiedział Luntz. – Chcę jednak podkreślić jedno: uważnie analizowaliśmy to przez ostatnie 20–25 lat. Trump będzie miał czas do Święta Pracy /wrzesień/ w 2026 roku, aby zmienić sytuację”.

Luntz zauważył, że kiedy Biden nazwał w 2021 r. inflację przejściową, „to był dla niego początek końca”, ponieważ wpłynęła ona na Amerykanów, którzy chcieli podróżować w święta. Dodał, że dla wielu Amerykanów „niemożliwe” stało się wtedy w krótkim czasie kupowanie jedzenia na Święto Dziękczynienia i prezentów na Boże Narodzenie.

Prezydent „musi coś zrobić” z inflacją, „ponieważ postrzeganie jest ważniejsze niż rzeczywistość” – kontynuował Luntz.

– „Nie obchodzi mnie, czy ceny rosną, czy spadają, obchodzi mnie, co Amerykanie czują, niezależnie od tego, czy rosną, czy spadają, a większość Amerykanów uważa, że nadal rosną” – dodał.

Najwyraźniej, odpowiadając na krytykę, że uwaga prezydenta oderwała się od kluczowych kwestii krajowych, wiceprezydent J.D. Vance zdecydował się zareagować. – „Musimy skupić się na polityce wewnętrznej – oświadczył. – Prezydent zrobił wiele, co już zaowocowało niższymi stopami procentowymi i niższą inflacją, ale odziedziczyliśmy katastrofę po Joe Bidenie, a Rzym nie powstał przecież w jeden dzień” – uważa Vance.

Frazę „gospodarka, głupcze” ukuł James Carville w 1992 r. jako strategiczne przesłanie kampanii prezydenckiej Billa Clintona przeciwko urzędującemu prezydentowi George’owi H. W. Bushowi. Podkreślała ona, że dla wyborców najważniejszą kwestią jest sytuacja gospodarcza. Ponad 30 lat później to ciągle nie tylko nośny slogan, ale oczywiste i pomocne stwierdzenie, które każdy polityk, łącznie z Trumpem, musi sobie głęboko wziąć do serca.

Najnowsze