We Francji padają pytania o dalsze losy prezydenta Emmanuela Macrona, który może mieć problem z przetrwaniem do końca kadencji. Prezydent po upadku rządu Sebastiena Lecornu, ponownie powołał na premiera tego samego polityka, ale poza obozem prezydenckim nie ma on żadnego poparcia.
Wyparła się go własna partia Republikanie, socjaliści uzależniają poparcie od rezygnacji z reformy emerytalnej, prawica i skrajna lewica są za wotum nieufności. Cel „nowo-starego” rządu Lecornu 2 wydaje się jeden – przedstawić plan budżetu, który powinien zostać uchwalony do 31 grudnia. Premier Sébastien Lecornu zgodził się ograniczać oddłużanie finansów publicznych i nowy projekt budżetu ma być bardziej kompromisowy. Zamiast 4,7 proc. deficytu, pojawiło się enigmatyczne stwierdzenie o docelowym deficycie „poniżej 5 proc.” PKB.
Opozycja gra jednak twardo. „Natychmiast składamy wniosek o wotum nieufności, aby położyć kres makronizmowi” – ogłaszał polityk lewicowej LFI Manuel Bompard. Jego zdaniem to ostatni „podryg partii Macrona i jego najemników”. „Nie mogę się doczekać końca tej komedii” – dodała partyjna koleżanka Bomparda, Clémence Guetté. Szefowa grupy parlamentarnej LFI Mathilde Panot z kolei dorzuciła radę dla nowych ministrów, by nie rozpakowali zbyt wcześnie swoich walizek… „Nadchodzi wotum nieufności, a potem odejście Macrona” – ogłosiła Panot. O wotum nieufności mówiła też narodowa prawica i Marine Le Pen, a taki wniosek poprze współpracująca z Le Pen partia UDR, dawnego „Republikanina” Erica Ciottiego. Szefowa Zjednoczenia Narodowego (RN) wezwała przy tym prezydenta do rozwiązania parlamentu.
Socjaliści też rządu raczej nie poprą. Pierwszy sekretarz Partii Socjalistycznej Olivier Faure zareagował na ponowne powołanie Lecornu tezą, że Emmanuel Macron kieruje się „formą politycznego szaleństwa”, „chce ciągle zaczynać od nowa, kontynuując taką samą politykę” i „lekceważy Francuzów”. PS posunęła się do szantażu i uzależniła poparcie Lecornu na premiera od schowania do szafy reformy emerytalnej. Po prawej stronie centrum Jean-François Copé z Partii Republikanie (LR) oznajmił, że to „się bardzo źle skończy”, jeśli Emmanuel Macron nie zrezygnuje „w ciągu najbliższych 9 miesięcy” i jego zdaniem nie jest możliwe, by Emmanuel Macron pozostał Prezydentem Republiki do maja 2027 roku. Ciemne chmury wiszą już więc nie tylko nad rządem, ale i nad prezydentem. Do jego wcześniejszego odejścia wezwali m.in. byli premierzy nominowani już przez Macrona (m.in. Edouard Philippe), którzy wezwali go do dymisji i honorowego zachowania. Wydaje się, że to koniec eksperymentu z rzekomym prezydentem „spoza układu” i „technokratą”, który miał być „zaporą przeciw politycznym skrajnościom”. Taka polityka pokazała granice swych możliwości.
Porażki w polityce międzynarodowej
Nie udaje się też aktywność Macrona na arenie międzynarodowej, która miała rekompensować porażki wewnętrzne. Z Francją świat zaczyna się liczyć coraz mniej. Ostatnio podczas zamknięcia szczytu pokojowego dotyczącego Strefy Gazy, który miał miejsce w Szarm el-Szejk w Egipcie 13 października, Donald Trump upokorzył publicznie Emmanuela Macrona. „Nie mogę uwierzyć, że dziś starasz się nie zwracać na siebie uwagi” – powiedział Trump, odnosząc się do tego, że prezydent Francji nie stanął na głównej scenie. „Gdzie on jest?” – dodał amerykański prezydent, żartując z tego, że Emmanuel Macron nie stanął na scenie podczas jego przemówienia. Donald Trump dziękował światowym przywódcom za pracę na rzecz porozumienia pokojowego, a uwaga padła, kiedy doszedł do Macrona. „Wyobrażałem sobie, że Emmanuel będzie stał gdzieś za mną… Trudno mi uwierzyć, że dziś starasz się nie rzucać w oczy!” – dorzucił ironicznie prezydent USA, a jego uwaga wywołała salwy śmiechu wśród zebranych polityków. Według Pałacu Elizejskiego Emmanuel Macron po prostu nie chciał stać za Donaldem Trumpem w czasie jego występu, więc odsunął się na bok. Duma została podrażniona, ale wygląda na to, że problemy wewnętrzne przekładają się też na znaczenie międzynarodowe.
Macron może dotrwać siłą inercji do końca kadencji, ale Francja pozostanie w coraz głębszym kryzysie. Przyspieszone wybory parlamentarne jedynie mogą tu przesunąć rosnące poparcie Francuzów w kierunku bardziej wyrazistych ideowo partii lewicy i prawicy, ale raczej nie zlikwidują sytuacji politycznego pata. Mogłoby to sprawić tylko nowe rozdanie, ale na poziomie wyborów prezydenckich.
Szansa dla prawicy?
We Francji pojawiły się jednak pewne „polityczne jaskółki” prawicowego odchylenia. Tak można potraktować zwycięstwo prawicowego sojuszu UDR-RN w uzupełniających wyborach parlamentarnych w departamencie Tarn-et-Garonne. Kandydat prawicy Pierre-Henri Carbonnel pokonał tam kandydata Partii Socjalistycznej. Przewodniczący UDR (prawicowa grupa dawnych Republikanów) Éric Ciotti ogłosił więc – „zmiana jest coraz bliżej!”…
Ciekawe są też wyniki sondażu IFOP, które pokazują, że wyborcy Zjednoczenia narodowego (RN) i Republikanów (LR) w dużej mierze opowiadają się za szeroką „koalicją całej prawicy”. Taką koalicję widzi ponad 80 proc. wyborców tych partii. Na poziomie wszystkich wyborców, za takim hipotetycznym sojuszem jest aż 52 proc. ankietowanych. Co ciekawe, za jest też część wyborców lewicowych (21 proc. z PS, 25 proc. z LFI, 26 proc. Zielonych) i znaczna część (41 proc.) wyborców prezydenckiego ugrupowania „Renesans”.
82 proc. zwolenników LR i 88 proc. zwolenników RN chciałoby, aby ich partie rządziły wspólnie. Taki wynik pokazuje, że tzw; „zapora republikańska” (wszyscy przeciw partii narodowej) już pękła. To dobry prognostyk na wybory prezydenckie dla Marine Le Pen, chociaż sondaż wskazał, że politykiem najlepiej pasującym do ucieleśnienia takiej „koalicji prawicy” byłby Jordan Bardella, obecny przewodniczący RN (42 proc.). Marine Le Pen w roli lidera takiej koalicji widzi 36 proc., a 32 proc. nie miało by nic przeciw liderowaniu szefa Republikanów Bruno Retailleau. Wśród innych sugerowanych postaci znaleźli się Marion Maréchal (26 proc.), Laurent Wauquiez (20 proc.), Philippe de Villiers (20 proc.) i europosłanka Reconquête Sarah Knafo (16 proc.).
Nicolas Sarkozy zostanie osadzony w więzieniu Santé 21 października
Dwa tygodnie po skazaniu były prezydent Nicolas Sarkozy poznał datę swojego zatrzymania. Będzie oczekiwany w areszcie śledczym więzienia Santé 21 października 2025 roku. To efekt skazania go na pięć lat więzienia z sentencją natychmiastowego wykonania wyroku, niezależnie od ewentualnych apelacji. Proces dotyczył finansowania jego kampanii wyborczej w 2007 roku pieniędzmi z Libii przekazanymi przez Muammara Kaddafiego w zamian za zakończenie izolacji tego kraju.
Sarkozy zapewne długo nie posiedzi, ale jego pobyt w więzieniu to precedens w historii Republiki. Wniosek o zwolnienie można złożyć po osadzeniu. Jak każdy więzień wypełniał indywidualne zawiadomienie o pozbawieniu wolności, czyli dokument zawierający pytania w rodzaju: „Czy cierpi Pan/Pani na depresję?”, „Czy istnieje ryzyko samobójstwa, które należy monitorować?” lub „Czy występują jakieś uzależnienia wymagające leczenia lub leki, które należy Panu/Pani podawać?”. Zaraz po osadzeniu w więzieniu obrońcy Nicolasa Sarkozy’ego będą mogli ubiegać się o jego zwolnienie do Sądu Apelacyjnego, który musi wydać orzeczenie w ciągu maksymalnie dwóch miesięcy.
Jeśli wniosek zostanie odrzucony, były prezydent będzie mógł później złożyć nowe wnioski o złagodzenie kary, przepustki, zamianę na dozór elektroniczny czy np. spędzania dni na wolności, a powroty do zakładu karnego na noce. Więzienie La Santé jest położone w 14. dzielnicy Paryża i posiada specjalny oddział zarezerwowany dla VIP-ów. To właśnie w tym oddziale mógłby zostać umieszczony były prezydent, biorąc pod uwagę jego wiek (70 lat) i wysoką pozycję społeczną.
Pora na Królestwo Francji?
Perypetie prezydentów i spadek ich prestiżu wywołały spekulacje o powrocie do idei monarchicznej. Media opublikowały 8 października felieton Księcia Louisa de Bourbon, najstarszego z dynastii Kapetyngów, który wywołał spore poruszenie, przywołując historyczne pytania o kształt państwa. W tygodniku „Valeurs” Guillaume Bernard, historyk prawa i idei politycznych, postawił nawet pytania o to, jakie korzyści miałaby Francja z ponownego nawiązania więzi z monarchią jako ustrojem politycznym i społecznym, który uczynił ją wielką i nie chodzi tu tylko o nostalgię, ale o „osiągnięcie dobra wspólnego”. Historyk pisze wprost, że „sposób sprawowania władzy przez Emmanuela Macrona wbrew zewnętrznym pozorom nie ma nic wspólnego z tym, jak wyglądałaby monarchia łagodzona poczuciem obowiązku”.
Czy monarchizm byłby lepszą receptą na kryzys niż kolejne wybory? „Pomimo tez okraszonych demokratyczno-republikańskimi uzasadnieniami wszystkie elementy działania obecnej klasy politycznej są umiejscowione wyłącznie w kategoriach partyjnych interesów, uwikłane są w czysto kupieckiej logice – zdobywanie wpływów lub ich zachowania” – stwierdza Bernard.
Republika sprowadzona do zamkniętego pola partyjnego współzawodnictwa z „tłem potencjalnej wojny domowej jest podwójnie osłabiona” – dodaje. System V Republiki przestał się sprawdzać. Wypaczyły i nadwyrężyły ją rozmaite „kohabitacje”, „wielkie koalicje centrum”, układy wyborcze takie jak „republikańska zapora” przeciw „skrajnej prawicy”, dymisje rządów obalanych przez koalicje, które same są niezdolne do sprawowania władzy. Wszystko to spowodowało, że teza o „odpowiedzialności politycznej” parlamentu została podważona, a „stabilność reżimu republikańskiego została poświęcona na ołtarzu taktyki wyborczej”.
Bernard dodaje, że „z drugiej strony i sama Republika straciła swój blask”, a jej rzekome „wartości” i tożsamość narodowa zaczęły być „miażdżone w okowach globalizmu i imigracji”. Dlatego wielu Francuzów logicznie doszło do wniosku, że „obrona Francji nie jest już związana z Republiką, lecz może być zapewniona bez tego systemu, a nawet wbrew niemu”.
Autor odnosi się do tezy o tym, że „Francja przeżywa kryzys, jakiego prawdopodobnie nigdy nie doświadczyła w czasie pokoju”, którą wygłosił Louis de Bourbon. Dodaje, że „Republika wykorzystywana jako sztandar przeciwko prawicy narodowej straciła swoją symboliczną moc”, a w opinii publicznej „kordon sanitarny” został przerwany. Rosnąca popularność tak zwanych ruchów „populistycznych” lub „suwerenistycznych” ujawniła wyczerpanie się ideologii republikańskiej. Monarchizm byłby tu ochroną Francji przed partyjnymi apetytami, bo w „obliczu takiej katastrofy, idea rojalistyczna jawi się coraz większej liczbie Francuzów jako koło ratunkowe”. I nie chodzi tu tylko o funkcje reprezentacyjne, ale o przejęcie obszarów władzy, „które muszą wymknąć się spod kontroli partii i wpływów lobbystów”. Autor wymienia tu takie „funkcje suwerenne”, jak policja, wymiar sprawiedliwości, obrona, dyplomacja, czyli te elementy, które „wpływają na ciągłość, niezależność i spójność organizmu społecznego i jego terytorium”, bo „państwo musi zapewnić porządek i pokój poprzez szalę sprawiedliwości i miecz wojny”. „W tym celu potrzebny jest arbiter ponad frakcjami i ich partykularnymi interesami, przywódca ucieleśniający trwałość” – dodaje autor. Takim przywódcą może być tylko król, a nie „polityk wybierany jedynie przez część narodu”, którego „mandat wynika z konkurencji i wahań opinii publicznej”. Król otrzymuje władzę i nie musi jej zdobywać, może być jej bezstronnym depozytariuszem: może unikać presji i nacisków, nie musi być demagogiem.
Powrót do idei monarchii wydaje się kwestią dość egzotyczną, ale pojawienie się takich tez już nie na marginesach życia społecznego, ale jako tez medialnych, pokazuje, że zmęczenie systemem prezydenckim za czasów Macrona sięgnęło zenitu. W artykule czytamy jeszcze: „wybory nigdy nie gwarantowały kompetencji ani cnoty. Przekaz dynastyczny wymaga od króla wychowywania swojego ludu w duchu służby i poświęcenia, ponieważ jego władza jest zakorzeniona w przeszłości, a król może przewidywać przyszłość, nie będąc zaślepionym przez bieżące okoliczności. Jego jedynym kompasem jest dobro wspólne…”. Przypomniano także, że monarchia w żaden sposób nie uniemożliwia stosowania zasad „demokratycznej ekspresji”, a jedynie eliminuje „partiokrację” i „ochlokrację”. Bernard przypomniał, że Ludwik Burbon udzielił np. „wyraźnego i szczerego poparcia” ruchom „żółtych kamizelek”, a Król może również promować rożne formy demokracji. Wspomniał również o zakotwiczeniu władzy monarchy i jego służbie w „imieniu władzy wyższej”, co jest elementem konsekracji króla, „podczas gdy rząd „republikański” przerzuca swoją odpowiedzialność na lud, który go powołał”. „Król ponosi odpowiedzialność przed historią i jest osądzany przez Boga: swoimi decyzjami poddaje się ryzyku tyranobójstwa i naraża na wieczne potępienie swojej duszy”. To także „przywrócenie postaci i funkcji ojca”, głowy rodziny, głowy firmy, głowy państwa, a z kolei ciągłość dynastyczna jest symbolem „niewidzialnej więzi, która łączy każdego Francuza sercem i umysłem ze społeczeństwem, jakim jest Francja”. Czy w „odbudowie Francji może być lepszy impuls niż odbudowanie władzy królewskiej? Czyż ten, który jest de iure Ludwikiem XX, nie powinien stać się nim de facto?” – kończy Guillaume Bernard… I kto by pomyślał, że takie dyskusje pojawią się kolebce rewolucji i republikanizmu w trzecim dziesięcioleciu XXI wieku?
Deficyt francuskiego ZUS wzrośnie o 50 proc. w 2025 r. i osiągnie 23 miliardy
Deficyt systemu ubezpieczeń społecznych rośnie w zawrotnym tempie. To kolejny element pokazujący problemy tego kraju. Szacowany deficyt „socjalu” osiągnie w tym roku 23 miliardy euro. Oznacza to wzrost o 50 proc., licząc rok do roku i 110 proc. w ciągu dwóch lat. Francuski system ubezpieczeń społecznych stoi na skraju załamania – alarmują media.
Wydatki na opiekę zdrowotną ponownie gwałtownie wzrosły, wpędzając Ubezpieczenia Społeczne w kłopoty. Oficjalnie mówi się o „starzeniu się” społeczeństwa, ale jest tu także „totalne marnotrawstwo w kraju, w którym wiele osób myli Carte Vitale (karta ubezpieczonego) z darmową kartą płatniczą” – mówi makler i ekonomista Marc Fiorentino.
23 miliardy euro deficytu w 2025 roku systemu ubezpieczeniowego odpowiada 0,5 punktu procentowego całego PKB. Jednak jeszcze w 2023 roku deficyt wyniósł „tylko” 10,8 miliarda euro, czyli o połowę mniej niż obecnie, a w 2024 lekko przekroczył 15 miliardów. Głównym winowajcą tego gwałtownego wzrostu wydatków ma być „eksplozja liczby zwolnień lekarskich” (16 miliardów euro), chociaż Francja nie zmaga się ani z kryzysem zdrowotnym, ani z poważną recesją gospodarczą. Raport Trybunału Obrachunkowego wskazywał na ryzyko „kryzysu płynności” w systemie ubezpieczeń społecznych, „wymknięcia się spod kontroli trajektorii rachunków społecznych”, a konsekwencją będzie „brak możliwości zapewnienia finansowania systemu po 2027 roku”.
We wrześniu nastąpił także we Francji gwałtowny wzrost liczby upadłości przedsiębiorstw, co stanowi rekord od czasu kryzysu z 2009 r. Według opublikowanego badania firmy Altares tylko we wrześniu odnotowano prawie 7000 upadłości przedsiębiorstw. Taka liczba bankructw nie była notowana od szesnastu lat. „Wrzesień zniweczył nadzieje na poprawę koniunktury ” – komentował te liczby Thierry Millon, dyrektor ds. badań w Altares. Dodał, że „francuska gospodarka pogrążyła się w gęstej mgle”. Jednak czas na monarchię?

