Zacznijmy od trzech cytatów. Liel Leibovitz, urodzony w Tel Awiwie, ale mieszkający w Nowym Jorku pisarz i dziennikarz, zauważa: „Powiedzmy sobie jasno: żaden progresywny członek Kongresu, szef związku zawodowego ani adiunkt antropologii nigdzie nie kazał nikomu strzelać do Charliego Kirka, Donalda Trumpa ani nikogo innego. Chodzi jednak o to, że nie musieli mówić tego głośno. Wystarczyło, że zbudowali społeczeństwo pełne wypranych z mózgów młodych mężczyzn i kobiet, którzy nienawidzą siebie, nienawidzą ciał, w których się urodzili, nienawidzą swojego narodu, swojej wiary i swoich rodzin, i słuchają poleceń odgórnej infrastruktury politycznej, która instruuje ich, co i kiedy mają myśleć. To właśnie takie środowisko łatwo sprzyja strzelaninom”.
Konserwatywny komentator Todd Starnes napisał: „Demokraci odczłowieczyli konserwatystów. Zaczęło się od Obamy, który nazwał nas zawziętymi Amerykanami, którzy kurczowo trzymają się swojej broni i religii. To Hillary Clinton nazwała nas nieodwracalnym koszykiem ludzi godnych pożałowania. To Joe Biden nazwał nas społecznymi odchodami. To Maxine Waters nakazała im bezwzględnie nas nękać w restauracjach i sklepach spożywczych. Nazywali nas nazistami i Hitlerem. Nazywali nas homofobami, bigotami, rasistami i ksenofobami. Obciążam ich wszystkich odpowiedzialnością. Wszyscy mają dziś krew na rękach”.
I jeszcze konserwatywny dziennikarz Daniel Greenfield: „Powiedzmy sobie jasno: zabójstwo Charliego Kirka nie jest aberracją, tak jak niemal zabójstwo prezydenta Trumpa nim nie było. Przemoc nie jest aberracją, leży u podstaw lewicy. Lewica to ruch terrorystyczny. Kropka. Kiedy lewica jest u władzy, zabija ludzi legalnie, a kiedy jest bez władzy, dąży do przejęcia władzy, zabijając ludzi »nielegalnie«. Walczymy z ludźmi, którzy chcą nas zabić. Nie tylko Trumpa czy Charliego Kirka. Wszystkich nas, którzy im się przeciwstawiamy”.
Podzielony naród?
Zdaniem wielu komentatorów zabójstwo założyciela konserwatywnej organizacji Turning Point USA zwieńczyło najdłuższy okres przemocy politycznej w Ameryce od lat 70. XX w. Agencja Reuters podała ponad 300 przypadków przemocy o podłożu politycznym, o różnym spektrum ideologicznym, od czasu słynnego szturmu zwolenników Donalda Trumpa na Kapitol 6 stycznia 2021 r. Sam Trump przeżył dwa zamachy na swoje życie: jeden, w wyniku którego cudem uniknął śmierci w lipcu 2024 r. w Pensylwanii, i drugi, udaremniony dwa miesiące później przez agentów federalnych na Florydzie.
„Przez lata radykalna lewica porównywała wspaniałych Amerykanów takich jak Charlie do nazistów i najgorszych masowych morderców i przestępców na świecie – powiedział prezydent. – Tego rodzaju retoryka jest bezpośrednio odpowiedzialna za terroryzm, którego jesteśmy dziś świadkami w naszym kraju i musimy natychmiast położyć temu kres”. Dodał: „Moja administracja znajdzie każdego, kto przyczynił się do tego okrucieństwa i innych aktów przemocy politycznej, w tym organizacje, które je finansowały i wspierały, a także tych, którzy ścigają naszych sędziów, funkcjonariuszy organów ścigania i wszystkich innych, którzy zaprowadzają porządek w kraju”.
Kirk został śmiertelnie postrzelony we wrześniu podczas wystąpienia na Uniwersytecie Utah Valley w zamachu, który określa się mianem zabójstwa politycznego. W miesiącach poprzedzających swoją tragiczną śmierć bił na alarm w sprawie rosnącej „kultury zabójstw” na lewicy. Ujawnił, że „48 proc. procent liberałów twierdzi, że zamordowanie Elona Muska byłoby przynajmniej w pewnym stopniu uzasadnione. 55 proc. powiedziało to samo o Donaldzie Trumpie”. Prawicowy portal Breitbart News donosił wtedy: „Konserwatywny aktywista nazwał to zjawisko »naturalnym następstwem lewicowej kultury protestu, tolerującej przemoc i chaos przez lata«”.
Głębokie korzenie
Słyszymy, że od czasu zamieszek i niepokojów pod koniec lat 60., w których zginęły ważne postaci, jak dr Martin Luther King Jr., Robert Kennedy i Malcolm X, naród nie był tak rozdarty kolejnymi aktami przemocy politycznej. Przypadki, w których ludzie są atakowani ze względu na swoje poglądy polityczne, mnożą się. W czerwcu Melissa Hortman, demokratyczna kongreswoman stanu Minnesota, zginęła w swoim domu. Jej partyjny kolega, senator stanowy John Hoffman, został postrzelony w pobliżu, najwyraźniej przez tego samego napastnika. Mąż Hortman, Mark, również zginął, a żona Hoffmana, Yvette, została ranna.
Dekadę temu było podobnie. Ówczesna kongreswoman Gabby Giffords (demokratka z Arizony) została postrzelona i ciężko ranna podczas spotkania z wyborcami w 2011 r. Lider większości w Izbie Reprezentantów Steve Scalise (republikanin z Luizjany) odniósł poważne obrażenia, gdy w 2017 r. na treningu baseballowym republikanów doszło do strzelaniny.
Nikt nie kwestionuje, że napięcia i spory polityczne stały się bardziej intensywne i niebezpieczne. Wrogość, z której wyrasta przemoc polityczna ma jednak głębokie korzenie. Prawie połowa amerykańskiego elektoratu uważa, że członkowie partii opozycyjnej są „całkowicie źli” – a nie tylko błędni w swoich poglądach – według sondażu Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa opublikowanego w październiku ubiegłego roku. Z kolei 23 proc. Amerykanów zgodziło się ze stwierdzeniem, że sprawy „zboczyły z kursu” tak bardzo, że „amerykańscy patrioci mogą być zmuszeni do uciekania się do przemocy, aby ratować swój kraj”.
Te ustalenia pojawiają się nawet w sytuacji, gdy w kraju panuje powszechna zgoda co do istnienia przemocy politycznej jako poważnego problemu: 73 proc. respondentów przyznało, że takie zagrożenie istnieje, jak wynika z lipcowego sondażu NPR/PBS News/Marist.
Tymczasem widmo przemocy politycznej wykracza poza granice partyjnych podziałów. Głębokie spory w związku z konfliktem w Strefie Gazy przyniosły śmiertelne skutki. W maju zastrzelono dwóch pracowników ambasady Izraela w Waszyngtonie. Pod koniec 2023 r. w Vermont postrzelono i raniono trzech studentów pochodzenia palestyńskiego. Zaledwie kilka dni po ataku Hamasu na Izrael 7 października 2023 r., 6-letni chłopiec urodzony w USA, ale pochodzenia pakistańskiego został zamordowany w Illinois przez „islamofobicznego” mężczyznę.
Dawne amerykańskie nienawiści zakorzenione w rasie i religii również wybuchły, przynosząc śmiertelne konsekwencje: antysemicki, jak nazwano, atak na synagogę w Pittsburghu w 2018 r.; masową strzelaninę w sklepie Walmart w El Paso w 2019 r., wymierzonąw Latynosów; rasistowski, jak określono, atak w supermarkecie w Buffalo w 2023 r., w którym zginęło 10 osób czarnoskórych. To tylko kilka przykładów.
Przemoc polityczna nie ogranicza się do żadnej partii ani ideologii, jednakże nasilenie jej ze strony radykalnej lewicy jest łatwo zauważalne. Lewica dzisiaj zachęca do zabójstw i racjonalizuje je.
Fetysz śmierci
Michael Savage, pisarz, dziennikarz i komentator polityczny, uważa, że mamy do czynienia z jednostronną wojną domową. To jedna z ciekawszych analiz, jaka pojawiła się w ostatnich tygodniach. Alarmuje, że zabójstwo Kirka nie jest odosobnionym aktem przemocy, lecz ponurym zwiastunem rozpadu społeczeństwa. Deklaruje też, że „jesteśmy już w stanie wojny domowej”, przed którą ostrzegał po raz pierwszy ponad dekadę temu. Jego zdaniem zabójstwo młodego przywódcy chrześcijańskiego, który poświęcił swoje życie przywracaniu wiary i sensu życia Amerykanów, obnaża pogrążanie się kraju w tym, co nazwał „fetyszem śmierci” i utratę duchowego ugruntowania. „Widzimy dziś ludzi świętujących śmierć, a nawet zabójstwa tych, z którymi się nie zgadzają – mówi. – Coś pękło na Zachodzie. To nie tylko polityka – to utrata religii, wartości, wyższego celu. Charlie Kirk to dostrzegł i próbował z tym walczyć”.
Savage wskazał na niekończące się wojny za granicą i nieustanny strumień zabójstw transmitowanych w mediach społecznościowych jako katalizator stępienia sumienia. Mówi: „Rzeź na Ukrainie i w Rosji, bezlitosne mordowanie na zmianę, znieczuliło świat. Ludzkie życie straciło sens. A potem ludzie logują się i oglądają powtórki mordów w internecie każdego dnia. To łamie umysły na całym świecie. Nikt już nie potrafi jasno myśleć”.
To kulturowe załamanie, argumentuje Savage, pogłębia technologia i narcyzm. „iPhone sprawił, że każdy stał się gwiazdą za kratami – niezależnie od tego, ile krat ma w telefonie. Każdy jest aktorem, scenarzystą, reżyserem, producentem własnego programu. Wchodzą na Instagram i nagle myślą, że ich opinie są równie ważne jak Einsteina. Gdyby Einstein żył dzisiaj, wszedłby na YouTube, żeby wyjaśnić teorię względności, a jakiś palant skomentowałby: »Jesteś po prostu syjonistycznym Żydem, nie wiesz, o czym mówisz«. To właśnie uchodzi za dialog”.
W rezultacie powstało społeczeństwo, w którym „prawda zaginęła”. Szkoły nie uczą już logiki ani krytycznego myślenia, a „kiedy cokolwiek się dzieje, wszystko się kończy. Małżeństwo nic nie znaczy. Rodzina nic nie znaczy. Lojalność nic nie znaczy. Każdy żyje we własnym świecie, świecie dla siebie”.
Savage zauważył informację, że strzelec nabazgrał na swoich kulach radykalną piosenkę protestacyjną „Bella Ciao”, łącząc ten czyn z dekadami lewicowej agitacji. „To w zasadzie antyfaszystowski hymn robotniczy. Bernie Sanders i tak zwany demokratyczny socjalizm wyprali mózgi całemu pokoleniu tymi śmieciami, a teraz widzicie owoce: morderca, który przekonał sam siebie, że zabija dla sprawy ludzkości”.
Dla Savage’a morderstwo Kirka odzwierciedla to, przed czym ostrzegał w swojej książce z 2013 r. „Stop the Coming Civil War”. Zacytował słowa senatora Thomasa Corwina skierowane do Abrahama Lincolna w 1861 roku: „Nie pojmuję szaleństwa tamtych czasów. Zdrada wisi w powietrzu wszędzie, ale nosi ona miano patriotyzmu”.
„Właśnie w tym miejscu się znajdujemy – powiedział. – Jesteśmy w stanie wojny domowej. Ona nie nadchodzi – ona już tu jest. I jest jednostronna. Lewica zabija prawicę. Lewica ucisza prawicę. Ludzie boją się nawet publicznie wyrażać swoje poglądy, bojąc się ataków. To jednostronna wojna domowa”.
Savage wyraźnie ostrzega, że śmierć Kirka to nie koniec, ale początek kolejnych niepokojów. „Pozostają pytania bez odpowiedzi – karabin, współlokator, wspólnicy. To jeszcze nie koniec. Będzie więcej przemocy politycznej”.
Sięgnijmy do Marksa
Na czasy panoszącej się wszędzie politycznej poprawności, z ideologią „woke”, „cancel culture” i „krytyczną teorią rasy”, interesująco spojrzał były burmistrz Nowego Jorku Rudy Guliani. Twierdzi, że amerykańskie szkoły publiczne uczą „nienawiści do Ameryki” i odrzucają Boga, moralność i tradycyjne wartości. Jego zdaniem wcale nie dziwi, że Stany Zjednoczone „produkują dzieci”, które zabiłyby, aby uciszyć swoich przeciwników politycznych za same słowa.
Giuliani powiedział, że wszystko to sięga czasów Karola Marksa i Fryderyka Engelsa, którzy „od 1850 roku chcieli osiągnąć właśnie to: nastawić młodsze pokolenie przeciwko starszemu, ale co ważniejsze, znienawidzić swój kraj”.
„Czyż nie tak właśnie postępują w naszych szkołach publicznych? – pyta. – Uczą nienawiści do Ameryki i to w taki sposób, że przemoc jest jak najbardziej na miejscu. Nie mają systemu moralnego. Nie ma czegoś takiego jak Bóg. Nie ma czegoś takiego jak Dziesięć Przykazań. Nie ma czegoś takiego jak dobro i zło. Mordowanie w imię sprawy jest moralne. Z tym właśnie mamy do czynienia i mamy z tym do czynienia w całej Ameryce”.
Dodaje: „Mamy do czynienia z około 70 lub 80 latami tej indoktrynacji, która powoli narastała. Ignorowaliśmy ją i nadal ignorujemy. Wiele osób powie: »Nie rozumiem, dlaczego te dzieciaki są takie agresywne«. Boże, po prostu przeczytaj Karola Marksa, a zrozumiesz i zrozumiesz, jacy są twoi profesorowie z Harvardu. To doktrynerscy, brutalni komuniści. Nie można być komunistą i nie być brutalnym”.
Warto przypomnieć, że radykalna lewica wyraźnie dostała skrzydeł, kiedy urząd prezydenta objął Barack Obama.
Morderstwo Kirka samo w sobie było głęboko szokujące. Odbiło się również szerokim echem, podsycając w szerszych kręgach obawy o przyszłość Stanów Zjednoczonych – i o ich głęboko spolaryzowaną teraźniejszość. Niektórzy twierdzą, że naród jest niemal pod każdym względem bardziej podzielony niż kiedykolwiek w swojej najnowszej historii. Można z tym polemizować i znaleźć argumenty, że nie mamy do czynienia ze zjawiskiem nowym. Narody były zawsze pod jakimś względem podzielone, tak samo jak lewica jest słusznie utożsamiana historycznie z największą przemocą, wojnami i rewolucjami. W przypadku Ameryki możemy jedynie mieć nadzieję, że w porę nastąpiło odrodzenie zdrowego rozsądku i stawiane są tamy lewackiemu marszowi przez instytucje i umysły. Przy Trumpie w Białym Domu jest też nadzieja na zniszczenie lewackiej hydry, bo to jego największe wyzwanie, a nie „załatwianie pokoju” na świecie.

