Od 23 sierpnia br. przedstawiciele rządu Niemiec dają do zrozumienia, że cięcia wydatków budżetu, w tym znaczące obniżenie wydatków na różne zasiłki i tzw. cele socjalne, jest już nieuniknione i konieczne.
23 sierpnia kanclerz rządu Fryderyk Merz po raz pierwszy otwarcie publicznie przyznał, że niemiecka gospodarka zmaga się „ze strukturalnym kryzysem”, a „skala problemów przerosła to”, czego on się pierwotnie [tj. w marcu i kwietniu br.] spodziewał. Podczas wystąpienia w Osnabrücku kanclerz podkreślił, że Niemcy jako kraj nie przechodzą obecnie jedynie przez okres jakiejś czasowej gospodarczej słabości, lecz znajdują się już w poważnym kryzysie gospodarczym. Świadectwem tego są między innymi sierpniowe dane niemieckiego GUS, opublikowane dwa dni wcześniej.
Wynika z nich, że niemiecka gospodarka skurczyła się w drugim kwartale tego roku aż o 0,3 proc. w porównaniu z trzema miesiącami zimowymi. A pierwotnie ekonomiści okołorządowi i bankowi prognozowali na ogół spadek PKB w tym kwartale o tylko 0,1 proc. Natomiast w ujęciu rocznym odnotowano spadek o 0,2 proc. – w porównaniu z analogicznym okresem roku ubiegłego. To już trzeci rok z rzędu bez wzrostu PKB, a niemieckie „państwo opiekuńcze” i jego systemy socjalne i emerytalne nie nadążają za wyzwaniami demograficznymi, gospodarczymi i budżetowymi. Bo np. plan budżetu RFN na lata 2027–2029 wykazuje „dziurę” w wysokości co najmniej 172 miliardów euro.
W związku z tym kanclerz Merz, zwracając się do polityków i działaczy CDU w Osnabrück w Dolnej Saksonii oznajmił: – Nikt nie powinien mieć złudzeń co do tego, jak głębokie i daleko idące są wyzwania stojące dziś przed nami [..], gdyż duża część naszej gospodarki przestała być naprawdę konkurencyjna, choć jakość [towarów i usług] wciąż jest dobra. Kanclerz zapewnił, że firmy małe i średnie nie muszą obawiać się [kolejnych] podwyżek podatków i „nie będzie żadnego wzrostu podatku dochodowego dla średnich przedsiębiorstw w Niemczech za rządów pod moim kierownictwem” [rząd RFN określa mianem średnich firmy, które zatrudniają mniej niż 500 pracowników].
Obiecał też wprowadzenie nowych ulg podatkowych wspierających inwestycje przedsiębiorstw, choć nie powiedział od kiedy. A także m.in. ponowne obniżenie podatku VAT dla branży gastronomicznej. Jednocześnie przyznał, że 15-procentowe cła USA na niemieckie towary stanowią już znaczne obciążenie dla firm i gospodarki. Zaznaczył jednak, że otwarty konflikt handlowy z władzami USA przyniósłby jeszcze poważniejsze negatywne konsekwencje (wg DPA). Richtig! Oczywiście, jak zwykle przy takich okazjach i deklaracjach szefów kolejnych rządów RFN i ich ministrów, nie padło przy tym ani jedno zdanie o rujnujących firmy i fatalnych dla gospodarki skutkach ich i władz UE „polityki ochrony klimatu”, „Zielonego Ładu” itd.
Natomiast 30 sierpnia, podczas już ogólnoniemieckiego zjazdu delegatów CDU, kanclerz Merz już otwarcie zapowiedział duże cięcia wydatków w systemie socjalnym, w tym znaczne ograniczenia i cięcia „zasiłku obywatelskiego” [Bürgergeld, który obecnie pobiera aż ponad 5,5 miliona mieszkańców Niemiec, w tym ponad 3 mln cudzoziemców]. Mówił wiele o „konieczności polityki reform”, w tym już nieuniknionych cięć w systemie socjalnym: „po prostu już nas nie stać na ten system, który mamy dzisiaj, więc to będzie oznaczało bolesne decyzje i cięcia wydatków” – wyjaśniał Merz. Gdyż „dobre czasy kojarzone z Republiką Bońską [tą z lat 1949–1994] odeszły już bezpowrotnie”, ponieważ „od lat żyjemy ponad stan”. I „to musi się zmienić, aby również młode pokolenie miało szansę”. Richtig! Kanclerz zapowiedział, że „droga do tego celu będzie żmudna, ale jestem zdecydowany podążać nią – pomimo wszelkich oporów politycznych”. Super! Zobaczymy, co z tych zapowiedzi konkretnie wyniknie.
Na razie, tj. do 16 września rano, współrządząca SPD przeciwko zapowiedzianym przez Merza i kilku jego ministrów „cięciom” socjalu i innych wydatków specjalnie głośno nie protestowała. Ale lada dzień to się zapewne zmieni. Natomiast zapowiedzi kanclerza mocno krytykują i protestują przeciw nim radykalnie lewicowi Zieloni, partia Lewica, niektórzy działacze i dwie „ministry” z SPD, część kierowników związków zawodowych. Lecz niemiecka prasa w swej większości ww. zapowiedzi i obietnice szefa rządu RFN przyjęła dość przychylnie.
Np. dziennik „Münchener Merkur” napisał: „Po raz pierwszy od 2015 r. liczba bezrobotnych znów przekroczyła trzy miliony. Może się temu dziwić tylko ten, kto wierzył w bajkę o zielonym cudzie gospodarczym, którą opowiadał obywatelom rząd Scholza i Habecka. Zamiast tego kraj znajduje się w trzecim roku recesji. Również [wiosenna] obietnica kanclerza Merza, że Niemcy już latem br. odczują poprawę sytuacji, grozi pęknięciem jak mydlana bańka. Potrzebna jest duża reforma tego socjalnego państwa, która spowolni dynamiczne wzrosty kosztów opieki medycznej, pielęgnacji i emerytur. Podobnie jak 20 lat temu za rządów Schrödera, SPD musi ponownie przeskoczyć własny cień”. Zum Recht!
Tymczasem kanclerz Merz oraz wicekanclerz i minister finansów Lars Klingbeil z SPD ponoć mają nadzieję, że dzięki podwyżkom podatków w niektórych obszarach, cięciom świadczeń socjalnych w innych, a może także dzięki planowanemu podwyższeniu wieku emerytalnego, rząd będzie w stanie, najdalej za kilka lat, zrównoważyć budżet państwa bez „rozdrażnienia zbyt wielu grup społecznych” i zawodowych. Ale zasadniczo SPD chce, jak zwykle, rozwiązać najważniejsze budżetowe i finansowe problemy Niemiec przede wszystkim poprzez podwyższenie podatków od bogatych i najbogatszych. Wunderbar! I zapewne kanclerz Merz i jego CDU, jeśli faktycznie chcą choć trochę przyciąć i ograniczyć obecne rozdęte zasiłki, dotacje i inne socjale, kiedyś będą musieli się na to zgodzić.
„Orędzie” szefowej komisarzy UE
Jakby trochę wbrew powyższym racjonalnym i sensownym deklaracjom szefa rządu RFN, 10 września przewodnicząca komisarzy UE Urszula von der Leyen, wybrana na to stanowisko po raz pierwszy 16 lipca 2019 r. stosunkiem głosów 383 „za” (m.in. głosami ówczesnych kilkudziesięciu euro-posłów PiS i PO) do 327 „przeciw”, wygłosiła w parlamencie UE doroczne „orędzie o stanie Unii Europejskiej”. Zapowiedziała w nim między innymi dalsze wielkie finansowanie wojskowych działań kijowskiej Ukrainy z między innymi [zamrożonych w Belgii i innych krajach UE] państwowych aktywów rosyjskich, tzw. walkę o konkurencyjność przemysłu [w praktyce zapewne głównie przemysłu niemieckiego i francuskiego] oraz wielkich firm z UE, finansowanie nowego „europejskiego” elektrycznego samochodu i duże finansowe wsparcie dla „proeuropejskich”, tj. lewicowych i euro-komunistycznych mediów.
Jej przemówienie nie zawierało prawie żadnych konkretów, było za to pełne nic nie znaczących życzeń, lewicowych frazesów i euro-socjalistycznej propagandy. Generalnie szefowa komisarzy UE zapowiedziała kontynuację dotychczasowej polityki władz wykonawczych UE, a nawet „przyspieszenia” niektórych projektów, w tym tych „klimatycznych” i „zielonych”. Wyraźnie i jednoznacznie opowiedziała się za „dalszą walką” o unijny „Zielony Ład”, choć pod już zmienioną nazwą.
Przewodnicząca komisarzy oświadczyła nawet, że cele ochrony klimatu i środowiska są dla jej Komisji „niezmienne” i „stałe” (!). Zapowiedziała też dalszą walkę o „obronę demokracji” i finansowanie „niezależności mediów” [tj. niezależności mediów „europejskich” od narodowych interesów i tradycji]. Jednocześnie potwierdziła plany wprowadzania „monitorowania” i kontroli innych mediów [tych takich mało „niezależnych”], a także internetu i treści tam zamieszczanych. Wyraziła też oczekiwanie pełnego wdrożenia przez wszystkie kraje UE tzw. paktu migracyjnego. Opowiedziała się też, choć nie wprost, za dalszą centralizacją decyzji i rozporządzeń w UE. A więc w praktyce do dalszego tworzenia „europejskiego” rządu i coraz bardziej „jednolitego”, czyli [w swej istocie] komunistycznego euro-państwa. Donnerwetter! Widać wyraźnie, że żądza władzy komisarzy i innych euro-komunistów z Brukseli i ich chęć dalszej bezprawnej centralizacji władzy w Europie wcale im nie minęła – pomimo coraz liczniejszych i coraz silniejszych problemów finansowych, gospodarczych, społecznych i politycznych niemal wszystkich krajów UE – chyba tylko za wyjątkiem paru tych najbogatszych: Luksemburga i Danii i samej brukselskiej centrali UE.
Na przykładzie tego dość żałosnego „proeuropejskiego” orędzia widać też, że lewicowy establishment UE już dość rozpaczliwie walczy o swoje polityczne i finansowe przetrwanie – wbrew wolnościowym i ekonomicznym interesom setek milionów Europejczyków.
Wyborczy sukces AfD w Północnej Nadrenii i Westfalii
Wybory samorządowe w tym najludniejszym kraju Niemiec, liczącym około 18,5 mln stałych mieszkańców, były ostatnimi w tym roku ważnymi wyborami w Niemczech. Do głosowania w nich było uprawnionych ponad 13,7 miliona obywateli. Te wybory były i są uznawane za pierwszy powszechny i poważny test politycznych nastrojów obywateli RFN i popularności poszczególnych partii od czasu powstania 6 maja br. koalicyjnego rządu CDU-CSU i SPD – po przedterminowych wyborach do Bundestagu w lutym br. Do podziału było około 20 tysięcy mandatów w radach 396 miast i gmin, w 31 radach powiatowych oraz w Parlamencie Zagłębia Ruhry. Wybrani zostali też burmistrzowie miast i gmin oraz starostowie powiatów.
W latach 1948–1998 w tym wielkim landzie – sztucznie wykrojonym i utworzonym przez okupacyjne władze brytyjskie w latach 1946–1947 z kilkunastu historycznych krajów, księstw i wolnych miast dawnej monarchicznej Rzeszy i królestwa Prus, w tym między innymi z Kolonii, Akwizgranu i Monastyru, te wybory najczęściej wygrywali socjaliści z SPD. A od roku 1999 najwięcej głosów w wyborach samorządowych w Północnej Nadrenii i Westfalii regularnie zdobywała post-chadecka CDU.
Także teraz, tj. 14 września, CDU tam wygrała – zdobywając wyraźnie najwięcej mandatów radnych różnych szczebli i stanowisk burmistrzów miast. W sumie kandydaci tej partii uzyskali 33,3 proc. wyborczych głosów (w poprzednich wyborach samorządowych w tym landzie w roku 2020 dostali oni łącznie 34,3 proc.). Socjaliści z SPD otrzymali razem 22,1 proc. głosów – w 2020 zdobyli 24,3 proc. Natomiast swój generalny wyborczy wynik znacznie poprawiła konserwatywno-prawicowa Alternatywa dla Niemiec. Uzyskała bowiem – w tym trudnym dla niej, bo wciąż jeszcze bogatym i przemysłowym landzie – 14,5 proc. poparcia, a 5 lat wcześniej zaledwie 5,1 proc. Z kolei euro-komunistyczni Zieloni stracili niemal 1/3 swoich wyborców z roku 2020, kiedy to dostali aż 20 proc. wyborczych głosów. A tym razem jedynie 13,5 procent. Gut! Niestety kolejną wyborczą porażkę ponieśli liberałowie z FDP – od lat rozsądni w sprawach gospodarczych i finansowych. Pięć lat temu jeszcze uzyskali w tym kraju 5,6 proc. głosów, a teraz zaledwie 3,7 proc. Schlimm!