W piątek 12 września Sławomir Mentzen opowiedział się w Sejmie za wolnością słowa, a tym samym przeciwko poprawce zgłoszonej przez posłów Prawa i Sprawiedliwości zakładającej penalizację banderyzmu. Zgodnie z pomysłem polityków partii Jarosława Kaczyńskiego – zupełnie zbędny w polskim Kodeksie karnym – art. 256, a konkretnie jego § 1a miałby zostać rozszerzony. Obecnie, zgodnie z nim każdy, „kto publicznie propaguje ideologię nazistowską, komunistyczną, faszystowską lub ideologię nawołującą do użycia przemocy w celu wpływania na życie polityczne lub społeczne” podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Po zmianach taki sam wyrok można by było usłyszeć za „propagowanie” ideologii banderyzmu.
Póki co tak się jednak nie stanie, gdyż jedynie 197 posłów zagłosowało „za”, a aż 225 parlamentarzystów sprzeciwiło się proponowanej nowelizacji. O ile postawa większości z nich, wywodzących się z uśmiechniętej koalicji, nie wzbudziła niczyjego zainteresowania, o tyle już głosowanie Mentzena przykuło uwagę wśród osób chcących uważać się za prawicę. Politycy oraz zwolennicy grupy rekonstrukcji historycznej sanacji nie wykorzystali okazji, by siedzieć cicho, ale ruszyli do frontalnego ataku na jednego z liderów Konfederacji. Co prawda zarzekali się, że są zwolennikami wolności słowa, ale – jak to zwykle w takich sytuacjach bywa – nietrudno było odnieść wrażenie, że chociaż szanują tę swobodę, to w ich optyce troszkę cenzury jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Paweł Szrot ciekaw był wytłumaczenia Mentzena, z kolei Paweł Jabłoński wskazując na upływ 20 godzin od głosowania i brak wyjaśnienia, spostrzegawczy niczym inspektor Clouseau skonstatował, że „wszystko wskazuje na to, że to nie była pomyłka, tylko świadoma decyzja”. Wywołany do tablicy były kandydat na prezydenta zamieścił wpis w swych mediach społecznościowych, w którym zaznaczył, iż zagłosował przeciwko, ponieważ „od lat wielokrotnie powtarzał, że jest za pełną wolnością słowa w stylu amerykańskim”. Polityk dodał, że „chciałby, żeby każdy mógł głosić najbardziej absurdalne nawet opinie, z którymi w życiu by się nie zgodził”, a ponadto „wolny Polak powinien mieć prawo do mówienia wszystkiego, na co tylko ma ochotę”.
Choć Mentzen w dość prosty i czytelny sposób przedstawił powody swej postawy, nie dla wszystkich było to jasne i klarowne. Głosowanie oraz późniejsze wyjaśnienia polityka obnażyły poglądy wielu osób, które w praktyce uważają, że cenzura jest dopuszczalna, ale pod warunkiem, że dotyczy poglądów i wypowiedzi, które oni uznają za wystarczająco obrzydliwe, by ich zakazać.
Tymczasem wolność słowa albo jest absolutna, albo nie ma jej wcale. Jedyny wyjątek stanowi tutaj kłamstwo na temat innej osoby, które można ocenić w logicznych kategoriach prawda – fałsz. Nie należy go jednak zapisywać w Kk, ale w prawie cywilnym.
To prowadzi do wniosku, że wszystkie przepisy karne ograniczające wolność słowa trzeba po prostu usunąć. Szczególnie dobrze powinno być to rozumiane po stronie umownej prawicy. To w końcu jej przedstawiciele przez lata byli pomawiani o prezentowanie poglądów faszystowskich. Każdy, z kim nie zgadzała się lewica, z marszu zostawał „faszystą”. Określenie tego, czym dokładnie jest faszyzm i ideologia faszystowska, a także co wypełnia znamiona jej propagowania nie jest jednak precyzyjnie. To sprawia, że w razie potrzeby takie przepisy mogą być użyte przeciwko przeciwnikom politycznym, szczególnie kiedy do władzy dojdzie skrajna lewica.
Dodawanie kolejnych elementów do niesławnego art. 256 Kk jest zatem dodawaniem amunicji władzy, z której ta może skorzystać przeciwko nam. To tak, jakbyśmy dobrowolnie podrzucali amunicję napastnikowi atakującemu nasz dom, bo w końcu sami i tak nie mamy broni, więc nam się nie przyda. Jedynym ratunkiem dla nas w tej sytuacji byłoby to, aby agresor również stracił swą strzelbę. Nie trzeba zatem pomagać rządowi, rozszerzając katalog penalizowanych poglądów, ale zlikwidować cały art. 256 Kk i jeszcze parę innych ograniczających wolność słowa.