Według ekspertów irańskich Izrael w stosunku do swoich sąsiadów z Bliskiego Wschodu stosuje zasadę bałkanizacji. Ma to być jeden z filarów jego doktryny bezpieczeństwa. Stosując ją w praktyce, Izrael przy pomocy swoich służb zawiera sojusze ze wszystkimi religijnymi i etnicznymi mniejszościami zamieszkującymi różne kraje regionu. Obficie je finansuje, wykorzystuje do działań wywiadowczych i dywersyjnych, a następnie próbuje doprowadzić do próby rozpadu i atomizacji kraju, którego uważa za przeciwnika. Działania takie na szeroką skalę Izrael ma stosować w Libanie, Syrii, Iranie i Iraku i nie jest wykluczone, że próbuje też w Turcji.
Izrael walczy z arabskimi sąsiadami, którzy wielokrotnie przewyższają go potencjałem ludnościowym. Robi to nie tylko przy pomocy armii dysponującej najnowocześniejszą bronią i technologiami. Nie używa też do tego wyłącznie swojego osławionego Mossadu. Według ekspertów irańskich Izrael od dawna stosuje doktrynę bałkanizacji wobec wszystkich krajów Bliskiego Wschodu, które uważa za wrogie.
Polega ona na sutym finansowaniu wszystkich mniejszości etnicznych i religijnych, których we wszystkich krajach regionu nie brakuje. Czyni to również przez różne fundacje, fundusze, organizacje broniące praw człowieka itp. Zawsze stara się, by występowały one w obronie demokracji i broń Boże nie przyznawały się do żadnych związków z Izraelem. Jest bardzo prawdopodobne, że wiele z nich nie wie nawet, że są finansowane przez Izrael. Tylko niektórzy przedstawiciele mniejszości etnicznych czy religijnych bezpośrednio są wciągnięci przez izraelski wywiad do działań bezpośrednich, w śledzeniu ofiar typowanych do likwidacji, ustalania ich adresów, trybu życia, podkładania bomb itp. Generalnie finansowane przez Izrael grupy etniczne i religijne przede wszystkim mają potęgować niestabilność w społeczeństwie, zgłaszać pretensje, a gdy sprawa tego wymaga, powodować zaburzenia społeczne, protesty uliczne itp.
Według ekspertów irańskich w ich kraju Izrael od dawna realizuje rzeczoną strategię bałkanizacji. Ich kraj jest bowiem wieloetniczny. Persowie stanowią tylko 45 proc. ogółu ludności, Azerowie 16 proc., Kurdowie 9 proc., Laurowie 4,5 proc., Bachtiarzy 2 proc. Reszta to Beludżowie, Afgańczycy i Tadżycy. Dominującym wyznaniem jest islam szyicki, ale wśród mieszkańców są też wyznawcy odłamu sunnickiego. W Iranie mieszkają także wyznawcy zoroastratyzmu i chrześcijanie. Jest to swoista mieszanina wybuchowa, którą bardzo łatwo podpalić.
Rozczłonkować Iran
Przy okazji ataków Izraela na Iran w gazecie „The Jerusalem Post” ukazał się komentarz, wzywający do sformowania „bliskowschodniej koalicji dla podzielenia Iranu”. Gazeta wzywała zwłaszcza do oddzielenia od Iranu tzw. „Południowego Azerbejdżanu”, zamieszkałego przez azerską ludność, co na pewno było wcześniej przez służby Izraela skonsultowane z Baku. Oderwanie tej prowincji od Iranu jest od dawna starannie ukrywanym strategicznym celem Azerbejdżanu.
Sam oczywiście nie jest w stanie tego dokonać, ale przy pomocy Izraela i USA jak najbardziej. Zwłaszcza jeżeli kraje te zdecydowałyby się na użycie wojsk lądowych. USA się na to jednak nie zdecydowały. Wywiad amerykański miał też ostrzegać Donalda Trumpa, że Azerowie nie są bynajmniej uciskaną mniejszością, czego wyrazem jest m.in. fakt, że przedstawiciel tej grupy etnicznej jest akurat prezydentem Iranu. I nie jest to bynajmniej jakiś jednostkowy przypadek. Także lider Islamskiej Rewolucji Ajatollah Ali Chamenei jest Azerem. Wielu przedstawicieli mniejszości azerskiej zajmuje także wiele eksponowanych stanowisk.
Ataki Izraela na Iran nie doprowadziły też do zamieszek, które byłyby w stanie obalić reżim w Teheranie. Iran okazał się odporny na zmasowany atak bałkanizacji. Strategia tym razem nie zadziałała.
W Syrii robi, co chce
Więcej szczęścia Izrael ma w Syrii. Kraj ten, mimo zapewnień jej obecnego prezydenta Ahmeda Asz-Szara, chwieje się i nawet Turcja, która jest jego patronem, nie jest w stanie zapewnić w nim stabilności. Tu Izrael robi praktycznie, co chce. Tu strategia bałkanizacji została zastosowana w całej pełni. Armia Izraela wkroczyła na południe tego kraju, by bronić w nim prześladowanych przez nowe władze Syrii Druzów. W tureckiej prasie można przeczytać komentarze stwierdzające, że Izrael dąży do destabilizacji sytuacji w Syrii i wznowienia w niej wojny domowej i obalenia tymczasowego rządu Ahmeda Asz-Szara, którego uważa za islamskiego terrorystę. Syryjski prezydent zapewnia wprawdzie, że „Syria nie będzie doświadczalnym poligonem dla realizacji porozumień zagranicznych graczy i ich geopolitycznych ambicji”, ale w praktyce może zrobić niewiele.
Gdy jego wojska wkroczyły na południe Syrii, żeby przywrócić jej jurysdykcję nad prowincją zamieszkałą przez Druzów, lotnictwo Izraela zaczęło bombardować Damaszek, w tym siedzibę Sztabu Generalnego i pałac prezydencki. Syryjski prezydent musiał wycofać swe siły. Co ciekawe, Druzowie aspirujący co najmniej do utworzenia autonomii zaczęli dogadywać się z oficerami b. prezydenta Baszszara al-Asada, a także z kurdyjskimi formacjami kontrolującymi północno- wschodnie rejony Syrii pod egidą wojskowego aliansu Demokratycznych Sił Syrii. Miały one stać się częścią armii nowej Syrii, ale się nie stały.
Turcja deklaruje, że stoi murem za Damaszkiem i w razie zagrożenia udzieli jej wszelkiej pomocy, ale jak na razie z jej zapowiedzi nic nie wynika. Lotnictwo Izraela lata nad całym terytorium Syrii i bombarduje, co chce. Tel-Awiw też twardo deklaruje, że nie pozwoli, by na terenie Syrii powstała turecka baza wojskowa. Sytuacja wciąż jest więc płynna.