Donald Trump odniósł niewątpliwy sukces podczas swojej drugiej zagranicznej podróży w obecnej kadencji prezydenckiej. Przyznali to nawet amerykańscy demokraci. Wojaż do trzech konserwatywnych monarchii na Półwyspie Arabskim: Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Kataru zakończył się podpisaniem kontraktów i zobowiązań inwestycji w gospodarkę USA na 2 bln USD, obejmujących broń, samoloty oraz inwestycje w sektorze sztucznej inteligencji.
Wartość tych wszystkich inwestycji oraz kontraktów może przyprawić o zawrót głowy. To ponad dwa razy więcej niż wynosi roczny budżet wojskowy USA, który jest największy na świecie i stanowi ca. 40 proc. tego, co świat wydaje na zbrojenia.
Geopolityczne problemy USA
Nie ulega też wątpliwości, że Trumpowi bardzo potrzebny był sukces w polityce zagranicznej, zwłaszcza po blamażu w sprawie zakończenia wojny na Ukrainie, kiedy ciągle obiecywał, że zakończy wojnę w 1 dzień. Nie udało mu się zakończyć wojnę nawet w 100 dni. On nie był w stanie także doprowadzić do stałego zawieszenia broni. Prezydent Rosji Władimir Putin po prostu lekceważy go, zwodzi go i non stop wysyła drony na Ukrainę.
USA jako najważniejszy światowy gracz w polityce ma cztery problemy. Najważniejszy to oczywiście wzrastająca potęga Chin, które zamierzają nie tylko zdominować region Azji Wschodniej i Zachodniego Pacyfiku, ale też mają ambicje zająć dominujące miejsce Ameryki w skali globalnej. Drugi problem to region Bliskiego Wschodu z dwoma najważniejszymi kwestiami: egzystencjalny konflikt izraelsko-palestyński oraz nuklearne ambicje Iranu. Trzeci problem to wojna rosyjsko-ukraińska oraz próba uregulowania relacji z Rosją i odciągnięcia jej od Chin. Czwarty problem to kwestia relacji z Europą Zachodnią, w sytuacji gdy nowy kanclerz Niemiec Friedrich Merz coraz wyraźniej daje do zrozumienia, że chciałby pozbyć się Amerykanów z Europy i zaprowadzić niemieckie porządki w Europie.
Trump i Arabowie
Po niepowodzeniach w sprawie wojny toczącej się na Ukrainie Trump przystąpił do ofensywy bliskowschodniej. Przez wiele lat polityka amerykańska w tym regionie opierała się na dwóch filarach: bezwzględnym popieraniu Izraela oraz na dobrych stosunkach z konserwatywnymi państwami arabskimi, takimi jak: Arabia Saudyjska, Jordania, Egipt i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Jednakże w tym wieku, kiedy Amerykanie zaczęli wydobywać gaz łupkowy oraz stali się największym producentem ropy naftowej, ich zainteresowanie współpracą z regionem bliskowschodnim wyraźnie zmalało. Arabscy producenci surowców energetycznych przestali być im potrzebni. Był to błąd geopolityczny, ponieważ ich miejsce zaczęły zajmować Chiny. Majowa wizyta Trumpa jest udaną próbą odzyskiwania pozycji w regionie. USA za rządów Bidena już zaczęły prowadzić tę politykę. Zapewne pod jej perswazją Arabia Saudyjska nie przystąpiła ostatecznie do antyzachodniej grupy państw nazwanej BRICS, ani też nie kupiła chińskich myśliwców piątej generacji.
Wizyta ma niewątpliwie charakter próby uregulowania wszystkich nabrzmiałych problemów. Już poprzednio administracja Trumpa doprowadziła do zawieszenia broni z proirańskimi Huti w Jemenie, którzy dotychczas ostrzeliwali nie tylko amerykańskie statki i okręty.
Trump nawet spotkał się z tymczasowym prezydentem Syrii Ahmedem al-Szarą. To dość nietypowa postać, jak na rozmówcę prezydenta USA. To jeden z byłych dowódców al-Kaidy, który spędził 5 lat w amerykańskim więzieniu w Iraku. Efektem tej polityki było zniesienie sankcji nałożonych na Syrię za czasów rządów al-Asada i ponowne nawiązanie stosunków z tym państwem, co otwiera drogę dla odbudowy tego kraju, przy czym należy się spodziewać, że głównymi inwestorami w Syrii będą bogate monarchie z regionu Zatoki Perskiej. Syria, jak wiadomo, za czasów rządów dynastii Asadów była politycznie i militarnie związana z Rosją i z Iranem. Nie są znane uzgodnienia Trumpa z al-Szarą, ale prezydentowi USA z pewnością zależało, żeby Syria pozbyła się ostatecznie tych dawnych sojuszników.
Wydaje się, że atak wojska powiązanego z obecnymi władzami Syrii na rosyjską bazę lotniczą w Humajmim dokonany kilkanaście dni temu wpisuje się w logikę tych spraw. Dla tymczasowego lidera Syrii jest to wielki sukces, ponieważ w ten sposób został legitymizowany, a jego kraj został uwiarygodniony jako zdolny do przyjęcia międzynarodowych inwestycji. Jest to również znak dla Izraela, że Syria powinna przestać być traktowana jako wróg, a więc premier Benjamin Netanjahu powinien się wstrzymać z akcjami militarnymi przeciw temu krajowi, tym bardziej że problem ISIS nie został do końca rozwiązany i tzw. Państwo Islamskie może dość szybko się odnowić, jeśli obecna władza w Syrii zacznie ulegać dekompozycji.
Strategia Donalda Trumpa w stosunku do państw arabskich polega na zawieraniu porozumień gospodarczych o wielkiej wartości mających na celu zarówno zbudowanie silnych więzi dwustronnych, jak i przyciągnięcie inwestorów do USA. Odpowiada to jego mentalności prowadzenia transakcyjnej polityki. Arabia Saudyjska zgodziła się zainwestować w USA astronomiczną kwotę 600 mld USD, w tym na połowę tej sumy podpisano kontrakty, a w ramach tych kontraktów Saudowie kupią uzbrojenie za kwotę 142 mld USD. Również gigantyczne inwestycje w amerykańską gospodarkę zapowiedziały pozostałe dwa kraje. Katar ma kupić 210 samolotów Boeinga za sumę 96 mld USD. Dla amerykańskiego producenta samolotów, którego kontrakty z Chińczykami są pod znakiem zapytania, jest to wyjątkowa okazja.
Trump i Izrael
Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Donald Trump potrafi szokować zmianami nawet najważniejszych opcji politycznych, ale jedna wydawała się nieporuszona: absolutne poparcie dla Izraela i jego przywódców. W USA nie brakowało prezydentów, którzy mieli krytyczne stanowisko w stosunku do swojego bliskowschodniego sojusznika np. Nixon, Carter, Obama czy ostatnio Biden, który zamroził dostawy broni do Izraela w reakcji na dokonywany proces unicestwiania Strefy Gazy, ale rzadko zdarzało się im dokonać takiego afrontu, na jaki zdobył się Trump. Za taki należy uznać obecną wizytę prezydenta USA na Bliskim Wschodzie, w czasie której ominął Izrael.
Podstawowe pytanie, jakie w związku z tym należy zadać to, czy ochłodzenie stosunku dotyczy tylko premiera Izraela Binjamina Netanjahu, czy też polityki tego państwa. Krótka odpowiedź powinna brzmieć: przede wszystkim dotyczy to premiera. Żaden nawet tak niekonwencjonalny amerykański prezydent, jakim jest Trump, nie może sobie pozwolić na porzucenie, czy nawet odwrócenie się od polityki popierania Izraela, natomiast może krytykować politykę przywódców tego państwa, zwłaszcza kiedy tam istnieje bardzo silna opozycja przeciw nim. W takiej sytuacji jest premier Netanjahu mający wielu krytyków w społeczeństwie izraelskim.
Zaskoczenie jest tym większe, że Donald Trump podczas swojej pierwszej kadencji prezydenckiej zyskał miano najbardziej proizraelskiego prezydenta w całej historii USA, a w dodatku jeszcze trzy miesiące temu mówił, że Stany Zjednoczone przejmą i zagospodarują Strefę Gazy, budując tam „riwierę bliskowschodnią”, tyle że bez Palestyńczyków, których miano się pozbyć.
Warto przypomnieć, że Trump podczas swojej pierwszej kadencji uznał suwerenność Izraela nad okupowanymi wzgórzami Golan, formalnie należącymi do Syrii oraz przeniósł ambasadę USA z Tel-Awiwu do Jerozolimy. Kiedyś z ironią określano relacje Izraela z USA jako ogon, który macha psem. Trump tymczasem obecnie przecząc temu powiedzeniu, rozpoczął swoją bliskowschodnią grę bez udziału Izraela. Amerykanie sami dogadali się z jemeńskimi Huti, sami też bezpośrednio prowadzili rozmowy z Hamasem zakończone sukcesem w postaci uwolnienia ostatniego amerykańskiego więźnia trzymanego przez palestyńskich terrorystów w tunelach Strefy Gazy. Trump ponadto wezwał do zakończenia wojny Izraela w Gazie, w przeciwieństwie do decyzji Netanjahu, którym chce kontynuować tam walkę aż do pełnego zniszczenia terrorystów palestyńskich, niszcząc w ogóle całą Strefę i powodując ogromne cierpienia ludności cywilnej.
W stosunku do Izraela prezydent USA prowadzi dwutorową grę. Tym wszystkim posunięciom towarzyszą też działania wzmacniania Izraela, choćby np. zniesienie zakazu Bidena dostaw uzbrojenia. Trump chce, żeby Izrael był nadal silny, ale bez Netanjahu. Dlaczego Trump chciałby się pozbyć obecnego premiera Izraela? Dlatego że Netanjahu stawia na militarne rozwiązania kwestii swego bezpieczeństwa. Obecny premier Izraela oprócz bezwzględnego wykorzeniania Palestyńczyków ze Strefy Gazy, za co jest oskarżany o prowadzenie polityki ludobójczej przez wiele środowisk na całym świecie, chciałby doprowadzić do militarnego rozstrzygnięcia konfliktu z Iranem z celu zablokowania prac Teheranu nad budową broni nuklearnej.
Taka polityka jest sprzeczna z podstawowymi założeniami strategii obecnej administracji amerykańskiej. Trump chce rozwiązywać bliskowschodnie konflikty pokojowo, korzystając ze znacznego osłabienia pozycji Iranu i Rosji. Tymczasem realizacja pomysłów rządzącej w Izraelu prawicy grozi wciągnięciem USA w konflikt zbrojny, który Trump chce za wszelką cenę uniknąć. Z tego powodu miał zostać zdymisjonowany prezydencki doradca do spraw bezpieczeństwa Michael Waltz, uważany za zwolennika polityki Netanjahu. Palestyński najazd na Izrael i w następstwie tego izraelska inwazja na Strefę Gazy zupełnie zastopowały Porozumienia Abrahamowe, które w czasie pierwszej kadencji Trumpa były krokiem w kierunku normalizacji relacji Izraela z państwami arabskimi. W wyniku ich Zjednoczone Emiraty Arabskie i Bahrajn nawiązały stosunki dyplomatyczne z Izraelem, a w następnej kolejności miała to uczynić Arabia Saudyjska. Dziś polityka Izraela zniszczyła kompletnie ten proces. Nienawiść, jaką obecnie czują Arabowie do Izraela, powoduje, że żaden arabski rząd, jeśli nie chce być obalony przez własne społeczeństwo, nie zaryzykuje poprawy relacji z Tel-Awiwem.
Trump i Iran
Jak wiadomo, sześć wielkich i dużych państw: USA, Chiny, Rosja, Francja, Wlk. Brytania, Niemcy i Unia Europejska zawarły umowę z Iranem w 2015 r. dotyczącą kontroli irańskiego programu nuklearnego, mającą monitorować, czy Iran nie pracuje nad budową broni jądrowej mimo protestów Izraela, który uważał, że sygnatariusze popełnili historyczny błąd. Trump w 2018 r. wycofał USA z tego porozumienia, które przestało tym samym istnieć, a Iran zaczął ponownie pracować nad wymienioną bronią. Netanjahu naciskał USA, żeby rozpocząć uderzenie na Iran, ale Trump chce załatwić sprawę pokojowo i przedstawił Iranowi umowę nuklearną. Na Bliskim Wschodzie zmienił się polityczny klimat. Osłabiony Iran przez utratę sojusznika syryjskiego i spadku znaczenia szyickiego Hezbollahu w Libanie jest skłonny do zawarcia umowy. Tego samego chcą arabscy kontrahenci Trumpa, którzy już nie czują presji ze strony Teheranu. Trump chce, żeby tam był spokój, tak mu potrzebny do skoncentrowania się na rywalizacji z Chinami, których wpływy w tym regionie poprzez majową wizytę niewątpliwie ograniczył. Dlatego nie po drodze jest mu z Netanjahu. Wolałby, żeby premierem Izraela został jakiś umiarkowany polityk.