Strona głównaMagazynGeopolitycznych „realistów” irytujący kult Tukidydesa

Geopolitycznych „realistów” irytujący kult Tukidydesa

-

- Reklama -

W polskiej publicystyce narasta kult geopolitycznego „realizmu”. Przyświeca mu myśl, że w stosunkach międzynarodowych jedyną racją nie jest moralność ani sprawiedliwość, tylko brutalna siła, której powinni umieć poddawać się słabi. Pouczać nas o tym ma już starożytny historyk Tukidydes, traktowany niczym geopolityczny prorok prawodawca. Czy jednak sławny „dialog melijski” z „Wojny Peloponeskiej” Tukidydesa zawiera treści, które się z niego współcześnie wyczytuje?

Studenciaków poczucie wtajemniczenia

Najwybitniejszy obecnie polski historyk prof. Andrzej Nowak w niedawno opublikowanym wywiadzie rzece „W potrzasku historii i geografii” (str. 414) wspomniał o niepokojącej modzie wśród najmłodszych studentów historii UJ na poznawanie „Manifestu komunistycznego” Marksa i „Księcia” Machiavellego. Komentując pociąg do tej drugiej lektury, napisał: „Książę Machiavellego, który już mi bokiem wychodzi (…). To jest ta nauka realizmu politycznego, w której liczą się tylko złe intencje i zdolność ich skutecznego przeprowadzenia. (…) tak myślę, że Machiavelli zbudował swój sukces na łechtanym jego lekturą poczuciu wyższości tych, którzy wiedzą, rozumieją ukryte sprężyny historii. W odróżnieniu, rzecz jasna, od tych naiwnych, którzy nie rozumieją, nie wiedzą, myślą, że jakieś wartości się liczą, a tak naprawdę jest tylko wiedza o realizmie życia politycznego, alchemia zła, w którą możemy zostać wtajemniczeni (…) postawimy się wyżej, ponad tych naiwniaków, którzy gdzieś tam walczą, giną, ale właściwie są rozgrywani przez takich właśnie sprytniejszych, mądrzejszych. Jak się tego nauczymy, to już będziemy panami historii. Otóż to właśnie założenie, że wchodzimy do klubu wtajemniczonych, mądrzejszych od reszty, jest moim zdaniem tajemnicą sukcesu tego typu książek”.

Ten cytat można w stu procentach odnieść do analogicznej pasji rodzimych „realistów” do zgłębiania świętych ustępów „Wojny Peloponeskiej” Tukidydesa i zachłystywania się alchemią historii i geopolityki objawioną w jego sławnym „dialogu melijskim”, uczącym o panowaniu silnych, któremu muszą poddać się słabi w imię „realizmu”, nie łudząc się słusznością i sprawiedliwością swojej sprawy.

Naiwny Herodot, „naukowy” Tukidydes

Pozwolę sobie poruszyć kwestię tego kultu Tukidydesa, uchodzącego za pierwszego pełnoprawnego historyka. Wprawdzie ojcem historii nazywa się jego bezpośredniego poprzednika Herodota, z racji tego, że jego monumentalne dzieło jest pierwszym zachowanym obszernym traktatem dokumentującym historię europejskiej cywilizacji. Dla współczesnych Herodot nie jest jednak dość „naukowy”. Wcale nie dlatego, żeby w opisie zdarzeń historycznych był mniej staranny od Tukidydesa albo płytko widział motywy ludzkiego postępowania. Jego dzieło obejmujące geografię znanego Grekom świata ma nawet większą ambicję, rozmach i perspektywę niż „Wojna Peloponeska”. Tyle że Herodot ocenia zdarzenia historyczne oraz czyny narodów i ludzi z perspektywy moralnej, wydając opinie o konsekwencjach dochowania lub naruszenia prawa naturalnego i boskiej sprawiedliwości.

- Prośba o wsparcie -

Wesprzyj wolne słowo. Postaw kawę nczas.info za:

Ponieważ rozkwit systematycznych nauk historycznych nastąpił dopiero w XVIII–XIX w., w czasach zajadłego antyklerykalizmu i naukowego ateizmu, to dla wychowanych w oświeceniowym scjentyzmie historyków Herodot nie jest w pełni „naukowy”. Jest pośrednikiem między wcześniejszymi bajarzami, a pełnowartościowym Tukidydesem, który nie wierzy w żadną boską interwencję w historię. Jedyną zasadą, którą w „dialogu melijskim” przypisuje bogom i ludziom, jest zasada rządów silnych nad słabymi. Zdarzenia historyczne są dla niego tylko wypadkową ludzkich materialistycznych interesów bez żadnych nadprzyrodzonych konsekwencji czynionego przez narody i ludzi dobra i zła. Jakże to zgodne z percepcją współczesnego świata!

Między obserwatorem lasu a obserwatorem drzew

Między Herodotem a Tukidydesem jest bardzo istotna różnica czasowych perspektyw. Herodot spisywał wydarzenia z perspektywy 50–150 lat, znając nie tylko zmienny przebieg dziejów, zwroty zdarzeń, ale też ich finał oraz ostateczne konsekwencje (Kilka razy powtarzał, że w świecie ludzi nie ma nic trwałego. Ich szczęście można ocenić dopiero w perspektywie śmierci). Jego historia kończy się dramatyczną epicką inwazją perską Kserksesa z lat 480–479 p.n.e., lecz on sam pisał 50 lat później, u progu wojny peloponeskiej.

Inaczej Tukidydes, już na wstępie swojego dzieła deklaruje, że zaczął je spisywać zaraz z początkiem wojny peloponeskiej (trwającej w latach 431–404 p.n.e.), przewidując jej wielkość i wagę. Do tego sam był jej uczestnikiem i pomniejszym wodzem. Znał więc znacznie lepiej kulisy zdarzeń i motywy działań stron. Bardzo starannie je spisywał, możliwe że częściowo na bieżąco, datując fakty, dzięki czemu znamy tę wojnę w niebywałej szczegółowości i złożoności. „Wojna Peloponeska” częściowo jest na bieżąco pisaną kroniką.

Ma to istotne skutki. Jest w niej mnóstwo opisów zdarzeń i motywów ludzkich działań (bardzo materialistycznych i najczęściej zupełnie doraźnych), ale ponieważ są one generalnie spisywane na bieżąco, nie ma ostatecznej analizy ich dalekosiężnych konsekwencji. Nie ma tu fundamentalnego dystansu czasowego, z którego można by dokonać całościowego osądu wojny i jej wyników, a zatem osądu czynów ludzi i narodów. Zastrzec trzeba, że z dzieła wynika, że Tukidydes dożył końca wojny, ale z niewiadomych przyczyn przerwał jego pisanie w 411 r. p.n.e. Nie da się stwierdzić, czy i ewentualnie jak bardzo korygował je z upływem czasu.

Między historią wojny u Herodota i Tukidydesa jest taka różnica, jak między widzeniem z zewnątrz i lasu i drzew a widzeniem z wewnątrz samych tylko drzew.

Koniunkturalne sofizmaty esencją mów Tukidydesa

Samozwańczy „realiści” pysznią się zgłębianiem „Wojny Peloponeskiej”, a szczególnie najsławniejszego jej fragmentu – tzw. „dialogu melijskiego”. Ciekawe dlaczego akurat tego. „Wojna Peloponeska” zawiera dziesiątki różnych mów i polemik napisanych przez Tukidydesa. (Zajmują około 1/5 dzieła). Trzeba zwrócić uwagę, jaką pełnią funkcję. Tukidydes chciał w nich oddać argumenty i rzeczywiste polemiki, do jakich dochodziło na bieżąco w doraźnych zabiegach dyplomatycznych oraz przemowach wiecowych na zgromadzeniach ludowych greckich państw-miast. Jak sam zaznacza, ustalenie, co dokładnie mówiono, było zazwyczaj trudne albo niemożliwe. Napisał więc mowy, polemiki i dialogi, wkładając w usta rzeczywistych postaci argumenty i słowa, które według niego najlepiej byłoby użyć w danej chwili, by osiągnąć zamierzony, doraźny cel polityczny albo dyplomatyczny (przy czym starał się, by napisane przez niego słowa oddawały to, co rzeczywiście mówiono, nawet jeśli znał tylko ogólniki argumentów).

Mowy te rzeczywiście zawierają wiele cennych spostrzeżeń o naturze ludzi, władzy, wojny i historii. (Uczyło ich dawnych ludzi samo życie, bo stale toczący wojny i zagrożeni w przetrwaniu swoim i swoich państw rozumieli je w przeciwieństwie do współczesnego wychowanego w miękkich poduszkach, zbytku i pokoju człowieka Zachodu).

Mowy te są niewątpliwie niezwykle urzekające, bardzo sugestywnie argumentowane. Tyle że są one zarazem często wzajemnie sprzeczne. Po jednych niezwykle przekonujących mowach, wygłaszane są równie świetne mowy przeciwne wkładane przez Tukidydesa w usta politycznego rywala lub dyplomaty wrogiego państwa. Jedne i drugie są mieszaniną życiowych mądrości, prawd, półprawd, fałszów i manipulacji. Mowy te nie są bowiem pisane jako nauka dla potomnych o władzy, wojnie i historii, tylko jako błyskotliwe zwodnicze sofizmaty, sprawne narzędzie do osiągnięcia zupełnie koniunkturalnych celów politycznych w zapomnianych grach dyplomatycznych setek greckich państw-miast na wojnie sprzed 2,5 tys. lat. Jedynym ich rzeczywistym motywem jest załatwienie doraźnego interesu przez zapomnianego nawet przez historyków mówcę w perspektywie kilku tygodni albo miesięcy, bez liczenia się z jakąkolwiek prawdą. Jedyne, czego bezdyskusyjnie dowiadujemy się z mów Tukidydesa, to jak genialnym był retorem-sofistą, potrafiącym w jednej chwili uargumentować wszystko, w zależności od bieżących potrzeb.

Doraźna mowa, a nie odwieczne prawo

Skoro tak się ma rzecz ze wszystkimi innymi mowami z „Wojny Peloponeskiej”, to na jakiej podstawie „realiści” sądzą, że inaczej jest z tym konkretnym „dialogiem melijskim”. Dlaczego on jeden ma mieć rangę ponadczasowej prawdy o naturze polityki międzynarodowej, a nie być tylko kolejnym sofizmatem ułożonym dla potrzeb wyrażenia koniunkturalnego stanowiska Ateńczyków w specyficznej chwili i miejscu w jednym z tysięcy zapomnianych incydentów zapomnianej wojny?

Zwróćmy uwagę, że czasy wojny peloponeskiej to apogeum popularności sofistów, płatnych nauczycieli sztuki oratorskiej uczących, że prawda jest zmienna, dla każdego taka jaka może być użyteczna. To m.in. w polemice Sokratesa (obrońcy istnienia obiektywnej prawdy) z sofistami rodziła się grecka, a potem zachodnia filozofia.

„Dialog melijski” nie jest żadnym traktatem o „realizmie politycznym”, tylko jak wszystkie pozostałe mowy napisane przez Tukidydesa formą literacką służącą jego rekonstrukcji ludzkich zapatrywań w danej dziejowej chwili i miejscu, w tym konkretnym przypadku rekonstrukcją pychy Ateńczyków, mogących chwilowo bezkarnie używać swojej mocarstwowej siły wobec słabych polis, nie licząc się z tym, jak szybko „przemija chwała tego świata”.

Doszukiwać się przez współczesnych w mowach Tukidydesa traktatu o odwiecznych prawach historii, to tak jakby archiwista z roku 4448 odnalazł nagranie z debaty przedwyborczej Tusk-Kaczyński i ogłosił, że zgłębił starożytny tekst objawiający tajemne tryby rządzące geopolityką, który w swej uczoności nazwie „dialogiem warszawskim”.

„Dialog melijski” nie pełni literackiej funkcji, którą mu się współcześnie przypisuje. Nie można nawet stwierdzić, czy sam Tukidydes podzielał tezy włożone w nim w usta Ateńczyków. W jego innych mowach „Wojny Peloponeskiej” można znaleźć poglądy z nim sprzeczne. Tukidydes prawie nie wyrażał swojego stanowiska. Niemniej wspomniał o umiejętności łączenia powodzenia z zachowaniem rozumnego umiaru w polityce, co stoi w opozycji do niby-prawd objawionych „dialogu melijskiego”.

O tym, że dialog ten nie jest żadną prorocką prawdą o brutalnych prawach geopolityki, tylko zapisem chwilowej ludzkiej pychy sprowadzającej zgubę na grzesznika, najlepiej świadczy historia samej wojny peloponeskiej, którą spisał Tukidydes, a której już „realiści” nie zgłębiają, zadowalając się rzekomym wtajemniczeniem w alchemię zła „dialogu melijskiego”. Historia ta wymaga jednak oddzielnego opowiedzenia.

Najnowsze