Określenia „vaginet” po raz pierwszy użyła ekscentryczna pani dyrektor Teatru Dramatycznego w Warszawie, w którego foyer wystawiła wielką rzeźbę vaginy – żeby publiczność nie miała wątpliwości, do jakiego miejsca weszła. Od vaginy do vaginetu tylko rzut beretem, toteż nie trwało długo, jak pani dyrektor nazwała „vaginetem” gabinet, w którym urzędowała.
A ponieważ tak się szczęśliwie składa, że w języku polskim rząd nazywa się tak samo jak pomieszczenie, w którym urzęduje dyrektor, to postanowiłem zastosować ten wynalazek pani dyrektor Teatru Dramatycznego w Warszawie do rządu obywatela Tuska Donalda. Zapewne Czytelnik już zauważył, że starannie unikam wymieniania nazwiska pani dyrektor. Nie jest to powściągliwość przypadkowa. Właśnie otrzymałem kopię pisma, jakie drogi pan mecenas Jarosław Głuchowski, co to ma kancelarię w Poznaniu, przy ulicy Święty Marcin, skierował do poznańskiego niezawisłego sądu. Pismo zawiera mnóstwo gorzkich słów na mój temat.
Po pierwsze, że dopuszczam się myślozbrodni, „lekceważąc krzywdę” mojej Prześladowczyni. Jest to myślozbrodnia, bo przecież poznańska mutacja organu Judenratu, czyli „Gazety Wyborczej”, już dawno podała do wierzenia, jakie straszliwe katusze przechodziła moja Prześladowczyni – a masy ludowe, wśród nich również niezawiśli sędziowie, przyjęły tę wersję jako podstawę swoich salomonowych orzeczeń. Ale na tym nie koniec, bo drogi pan mecenas poinformował niezawisły sąd o kolejnych moich myślozbrodniach – że „nadal nie rozumiem”, co to jest odpowiedzialność zbiorowa, a poza tym wyrażam się nieżyczliwie o niezawisłych sądach.
Jestem pewien, że w tej sytuacji „wnet się posypią piękne wyroki” – jak to pisał Janusz Szpotański („Nie płoszmy ptaszka; niech mu się zdaje, że naszej partii siły nie staje – aż o poranku za oknem dojrzy kontury tanku, potem na schodach usłyszy kroki. Wnet się posypią piękne wyroki”) – ot choćby takie, jak ten z niezawisłego Sądu Marynarki Wojennej w Gdyni, co to w 1982 roku skazał panią Ewę Kubasiewicz na 10 lat więzienia za ulotkę w jednym egzemplarzu.
Kto kazał?
Dopiero wiele lat później okazało się, że niezawisłym sędziom kazał taki wyrok wydać kontradmirał Ludwik Janczyszyn. Kto niezawisłym sędziom wydaje takie rozkazy dzisiaj? Tajemnica to wielka, ale myślę, że z uwagi na konflikt polityczny, jaki rozdziera na strzępy nasz nieszczęśliwy kraj, jednym sędziom, tj. tym zwerbowanym przed 2006 rokiem, wydają rozkazy stare kiejkuty – albo bezpośrednio, albo za pośrednictwem bodnarowców, podczas gdy innym sędziom wydają rozkazy oficerowie prowadzący z innych bezpieczniackich watah, ot na przykład z ABW, co to w swoim czasie prowadziła (a może nadal prowadzi?) operację „Temida”, mającą na celu werbunek konfidentów akurat wśród niezawisłych sędziów.
W tej sytuacji staram się pamiętać o zasadzie, że nomina sunt odiosa (nazwiska są nienawistne – dop. red.), zwłaszcza niektóre, i stąd moja powściągliwość w „przetwarzaniu” danych osobowych pani dyrektor od vaginetu. Właśnie bowiem sposobię się do zapłacenia ostatniej raty grzywny, na którą zostałem skazany z donosu pana Jasia Kapeli, co to właśnie otrzymał od feministry kultury z vaginetu obywatela Tuska Donalda stypendium, podobno w wysokości 6 tys. złotych miesięcznie, pod pretekstem pisania poezji na temat aborcji. Wprawdzie gdzie mi się tam porównywać z panem Jasiem Kapelą, który wielkim poetą jest – ale zainspirowało mnie to do napisania wiersza na ten temat. Ot na przykład takiego: W vaginecie słychać szepty. Warg sromowych to koncepty. Pragną one, po całusach i coitusach, należnej porcji aborcji.
Doktora niedoszła
Ale mniejsza już z tymi prywatniackimi dygresjami, bo przecież moim celem jest przedstawienie vaginetu osobliwości, stworzonego pod egidą obywatela Tuska Donalda. Właśnie nadarzyło się ku temu kilka okazji. Oto Wielce Czcigodna Katarzyna Kotula, której obywatel Tusk Donald w swoim vaginecie przyznał fuchę feministry do spraw równości („Małych naciągamy, dużych obcinamy, grubych uciskamy, a chudych nadymamy”), dotychczas informowała o swoim wysokim wykształceniu – że mianowicie jest magistrem Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz „pracuje nad doktoratem”, i to w dodatku z „neurojęzykoznawstwa”. Trzeba przyznać, że Józef Stalin był znacznie skromniejszy, jeśli chodzi o ambicje naukowe, bo pisał tylko o zwyczajnym językoznawstwie, bez tego pretensjonalnego „neuro”.
Okazało się jednak, że Wielce Czcigodna Katarzyna Kotula wcale nie ukończyła studiów na UAM, tylko w pewnej wyższej szkole gotowania na gazie, która w ogóle nie miała prawa nadawania tytułu magistra, a co najwyżej – licencjata. Po co Wielce Czcigodnej Katarzynie Kotuli te konfabulacje – trudno zgadnąć – chyba że sięgniemy do skarbnicy literatury, a konkretnie do nieśmiertelnego poematu „Towarzysz Szmaciak” Janusza Szpotańskiego, który pisze tam tak: „Dziś bardzo u partyjnych w modzie jest pleść koszałki o swym rodzie. Wpierw szarże były wielkim szykiem, lecz dziś z nich każdy – pułkownikiem. Przejadł się także im doktorat, więc na tytuły przyszła pora”. Ponieważ Wielce Czcigodna Katarzyna Kotula uczestniczy w vaginecie zaprowadzającym w naszym bantustanie „demokrację walczącą”, to w tej sytuacji nie wypada jej pleść koszałek o swym rodzie. Szarże też nie bardzo wchodzą w rachubę, więc gwoli dogodzenia snobizmowi pozostaje ten nieszczęsny „doktorat”.
Ale to jeszcze nic w porównaniu z przemówieniem, jakie z okazji Międzynarodowego Dnia Pamięci o Holokauście wygłosiła Wielce Czcigodna Nowacka Barbara, której obywatel Tusk Donald przydzielił w swoim vaginecie fuchę feministy od edukacji. Czytając tekst przemówienia z zawczasu przygotowanej kartki, powiedziała między innymi, że obóz w Oświęcimiu-Brzezince zbudowali „polscy naziści”, jako obóz pracy, a Niemcy przerobili go potem na obóz śmierci czy może „zagłady” – bo już nie pamiętam. Ten fragment natychmiast podchwyciła „prasa miedzynarodowa”, bo rzeczywiście – niecodziennie trafia się taka gratka, by minister warszawskiego vaginetu obywatela Tuska Donalda otwartym tekstem wychlapał, kto ten cały obóz zbudował. Od razu objawił się brak koordynacji, bo z jednej strony obywatel Klich Bogdan, który od obywatela Tuska Donalda ma fuchę ambasadora w Waszyngtonie (wszyscy zachodzą w głowę, co to za piekielna aluzja ze strony Księcia-Małżonka, by ambasadorem w Waszyngtonie mianować akurat doktora psychiatrę – ale widocznie musi być w tym jakaś logika), wypisuje sążniste protesty przeciwko „kłamstwom obozowym” w amerykańskiej prasie, a z drugiej strony Wielce Czcigodna feministra Nowacka Barbara publikuje takie rewelacje.
Ale okazało się, że nie mówiła tego serio, tylko tak się jej chlapnęło przez „przejęzyczenie”. Wszystko to być może, ale najpierw musiał „przejęzyczyć się” autor przemówienia odczytanego przez Wielce Czcigodną. Kto to był – tajemnica to wielka – więc pewnie się nie dowiemy, czy to jakiś doradca doskonały spośród starych kiejkutów, które z tylnego siedzenia nadzorują nie tylko wspomniany vaginet, ale w ogóle – całą scenę polityczną naszego wstrząsanego polityczną wojną bantustanu, czy też jakiś zaufany funkcjonariusz BND, którego tekstu Wielce Czcigodna nie odważyła się zmienić.
Jest to rzecz pewna, że się nie dowiemy, bo obywatel Tusk Donald, w odpowiedzi na żądania dymisji Wielce Czcigodnej, odparł, że „Polacy, nic się nie stało!” i że gdyby tak za każde „przejęzyczenie” miał dygnitarzy swojego vaginetu represjonować, to pewnie zabrakłoby chętnych do obejmowania prestiżowych stanowisk. Co prawda to by było jakieś wyjście z patowej sytuacji, bo przybliżałoby „opcję zerową” – ale chyba obywatel Tusk Donald nie to miał na myśli. Rzecz w tym, że vaginet obywatela Tuska Donalda ma charakter koalicyjny, więc niechby tylko jedna karta z tego domku została wyjęta, to cały domek w jednej chwili ległby w gruzach. Skoro my to wiemy, to nie może o tym nie wiedzieć obywatel Tusk Donald – a przecież coś tam musi jednak wiedzieć.
Zresztą już po dwóch dniach cała sprawa „przejęzyczenia” przycichła za sprawą Wielce Czcigodnego Grzegorza Brauna, który nie mógł wytrzymać nawet minuty ciszy, nakazanej przez kierownictwo Parlamentu Europejskiego gwoli uczczenia holokaustników, tylko wznosił jakieś okrzyki o „Strefie Gazy”. W tej „Strefie Gazy” na razie panuje zawieszenie broni, ale myślę, że po spotkaniu, jakie właśnie odbył premier bezcennego Izraela Beniamin Netanjahu z prezydentem Trumpem, operacja ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej będzie tam znowu kontynuowana, aż do ostatniego Palestyńczyka, to znaczy – do ostatecznego zwycięstwa. Więc Wielce Czcigodnego Grzegorza Brauna wyniosła w sali obrad służba porządkowa Parlamentu Europejskiego, zaś „światem wstrząsnął dreszcz oburzenia” – taki sam, jaki – według propagandy niemieckiej – wstrząsnął światem po zbombardowaniu przez amerykańskie samoloty benedyktyńskiego klasztoru na Monte Cassino.
Tym razem „dreszcz oburzenia” wstrząsnął przede wszystkim Wielce Czcigodnym Romanem Giertychem, który z tego wstrząsu przestał panować nad przymiotnikami i nazwał Wielce Czcigodnego Grzegorza Brauna „parszywym antysemitą”, domagając się postawienia go przed „trybunałem”. Ponieważ jednak Trybunał Konstytucyjny nie jest przez Volksdeutsche Partei uznawany, to mogłoby tu chodzić o Trybunał Ludowy pod przewodnictwem niezawisłego sędziego Rolanda Freislera, którego Adolf Hitler uważał za „naszego Wyszyńskiego”. Co prawda Roland Freisler już nie żyje, ale jeśli pogłoski o reinkarnacji zawierają chociaż ziarenko prawdy, to myślę, że Ronald Freisler mógłby się wcielić w jakiegoś naszego niezawisłego szermierza praworządności, niekoniecznie zaraz „Wyszyńskiego”.
Nazwisk na giełdzie płomiennych szermierzy przecież nie brakuje. Jak tam będzie – tak tam będzie, bo ważniejsza wydaje mi się utrata przez Wielce Czcigodnego Romana Giertycha panowania nad przymiotnikami. Chodzi o to, że przymiotnik „parszywy” tradycyjnie był zarezerwowany nie dla jakichś antysemitników, tylko wprost przeciwnie. Świadczy o tym choćby wierszyk, popularny przed wojną w środowiskach narodowych: „Falanga walczy, Falanga czuwa, Falanga wielką Polskę wykuwa. Nie kupuj u Żyda, kupuj u swego, w ten sposób wygonisz Żyda parszywego!”. Z obfitości serca usta mówią, więc nic dziwnego, że w chwili wzburzenia Wielce Czcigodny Roman Giertych też mógł się „przejęzyczyć” i, tracąc panowanie nad przymiotnikami, posłużył się słowem z dawnego repertuaru. „Stąd nauka jest dla żuka”, by nawet w chwili wzburzenia panować nad przymiotnikami, bo w przeciwnym razie mogą z tego wyniknąć jakieś śmierdzące dmuchy i nie pomoże nawet chwilowe odcięcie od stryczka.