Prof. Jerzy Bralczyk był gościem Roberta Mazurka. Dziennikarz RMF FM nawiązał w rozmowie m.in. do burzy, jaka rozpętała się po oczywistym stwierdzeniu jego gościa, że psy zdychają. Było także o innych absurdach lewackiej nowomowy.
– Zaadoptowałby pan pszczołę? – zapytał Mazurek.
– Ach, no właśnie. Tak myślę o tym ciągle, bo stopień oburzenia, które wywołałem… – odparł językoznawca.
– Stał się pan bohaterem, wreszcie, panie profesorze – to jednak jest wielki sukces – stał się pan bohaterem sezonu ogórkowego – przypomniał prowadzący.
– Tak. Trochę szkoda, że to tylko ogórkowy ten sezon był, ale wie pan, ja dowiedziałem się o tym od ludzi, którzy pocieszali mnie, mówili, żebym się nie martwił tym wszystkim. A ja nie wiedziałem, czym się mam nie martwić, bo nie mam różnych fejsbuków ani Instagramów – mówił prof. Bralczyk.
– Okazało się, że nastąpił taki wielki przypływ oburzenia, bo pan powiedział, że piesek, niestety, zdycha – wyjaśnił Mazurek.
– Tak. Zdycha, zdycha – potwierdził językoznawca.
Psy zdychają, prof. Bralczyk jedzie dalej. „Zastępowanie dziecka psem uważam za zjawisko groźne”
– No to piesek zdycha, a awantura wybuchła – skomentował dziennikarz.
– Awantura z kolei wybucha, a karawana idzie dalej. Pies zdycha, a karawana idzie dalej – stwierdził rozbawiony Bralczyk.
– Ale tak sobie wyobraziłem taką frazę: „Sąsiadowi umarła krowa” – mówił dalej.
– No nie – zareagował Mazurek. – Przepraszam, ale nie. No nie – dodał.
– Chyba jednak nie, prawda? Chyba nie – powiedział profesor.
– Ale bardzo mi się to podobało, w jakiejś piosence, chyba w Klancyku to usłyszałem, że nie wiadomo, czy ten pies wie, że jest adoptowany, co też wydaje mi się bardzo zabawne – dodał.
– Nie, myślę, że ludzie – i teraz już poważnie – że ci, którzy są adoptowani albo ci, którzy byli adoptującymi mogą się także czuć nieswojo, kiedy dowiedzą się, że nie tylko człowiek, ale i kot może też podlegać adopcji – wskazał.
– Ja wiem, że to jest procedura, że wszystko, no ale może zróbmy tak: niech ludzie mówią, jak chcą, a ja będę tak mówił po swojemu, że zdycha na przykład – oświadczył.
– Że pies zdycha jednak? – pytał Mazurek.
– Tak. Niestety zresztą, bo szkoda, że zdychają psy – odparł Bralczyk.
„Ministra” i niebinarność
W rozmowie pojawił się także temat tzw. feminatywów. – Czy przestają nas razić zwroty, które jeszcze niedawno nas – pana też – raziły? „Ministra” – pytał Mazurek.
– No tak. Jeszcze ciągle wydaje mi się to nienaturalne. Język powinien być naturalny, ale naturalny dla każdego może znaczyć co innego. To subiektywna sprawa – stwierdził prof. Bralczyk.
– „Ministra” na razie jeszcze mi trochę przeszkadza, zwłaszcza jeśli mowa jest o funkcji a nie o osobie. Kiedy mówimy o osobie „ministra” – to tak, ale ktoś jest „ministrą” – już mi trochę źle brzmi – dodał.
– Bardzo często te feminatywy mają być dowodem na pewną (…) godność, na zwrócenie uwagi szczególnej – podkreślił Mazurek.
– Ale zwracają uwagę, bo nie są przezroczyste semantycznie. Postrzegamy to, ciągle jeszcze. Być może niedługo przestaniemy, a nasze porozumiewanie się powinno jednak polegać na tym, że bezpośrednio sens do nas dociera, a nie kupujemy to w takim opakowaniu oryginalnym – wskazał prof. Bralczyk.
– Kiedyś mówiliśmy artyści, nie mając na myśli tylko mężczyzn, prawda? Mieliśmy na myśli ludzi parających się sztuką – zaznaczył Mazurek.
– To prawda. I przeszkadza mi to także, bo wydaje mi się, że to może mieć negatywne konsekwencje, kiedy mówi się Polki i Polacy, bo to jest rozdzielanie. Kiedy ja muszę powiedzieć uczennice i uczniowie, czy studentki i studenci, to sprawia, że po jakimś czasie np. forma Polacy może się odnosić tylko do mężczyzn – powiedział prof. Bralczyk.
– A poza tym to jest jeszcze kwestia niebinarności. A to jest dosyć ciekawe akurat, bo ja nie wiem czy ja jestem binarny czy niebinarny. Bo co to znaczy? Jeżeli nie jestem niebinarny, to pewnie jestem binarny, a do tego też bym się nie chciał przyznawać – skwitował z rozbawieniem.