Francja przekierowała swoje sympatie w Afryce Północnej. Zbliżenie z Marokiem odbywa się kosztem tradycyjnych relacji z Algierią. Dowodem na tę zmianę była wizyta Emmanuela Macrona w Rabacie. Tematów rozmów nie brakowało. Prezydentowi towarzyszył m.in. MSW Bruno Retailleau, który prowadził rozmowy o powstrzymywaniu kierunku imigracji przez Morze Śródziemne.
Powitanie Macrona odbyło się z wielkimi fanfarami, podpisywano porozumienia i kontrakty gospodarcze na kwotę około dziesięciu miliardów euro. Był to pełny splendoru akt pogodzenia się po latach dyplomatycznych sporów i nieporozumień między królem Mohammedem VI a prezydentem Francji. Macronowi towarzyszyła ponad stuosobowa delegacja od polityków przez biznesmenów po artystów i intelektualistów. Do Rabatu pojechało aż dziewięciu ministrów, w tym właśnie MSW Bruno Retailleau. Pewne kontrowersje wzbudziła obecność w delegacji francuskiej komika pochodzenia marokańskiego Yassina Belattara. Był on w Paryżu oskarżany o sympatie do radykalnego islamizmu, antysemityzm i grożenie śmiercią innym osobom. Ten od lat jednak wspiera Macrona.
Podróż Macrona wywołała jednak gorycz w Algierii. Poprawa stosunków z sąsiadem tego kraju, łączy się bowiem m.in. ze zmianą stanowiska Paryża wobec Sahary Zachodniej. Algier nie uznaje jej aneksji przez Maroko i wspiera niepodległościowych rebeliantów z POLISARIO. Francja ostatnio uznała zwierzchnictwo Maroka nad tym terytorium, co właśnie otworzyło drogę do wizyty Macrona. Jeszcze pod koniec lipca Algier odwołał swojego ambasadora z Paryża i obniżył rangę przedstawicielstwa dyplomatycznego do poziomu jednego chargé d’affaires. Algier uważnie monitoruje relacje Francji z Marokiem. Godząc się z Rabatem, Macron jednak zapoczątkował kryzys z Algierią, który może z czasem się tylko pogłębić.
Francja zwiększa budżet obronny do 2 proc. PKB
Armia francuska pozyskała na zbrojenia budżet wynoszący 50,5 miliarda euro. Projekt ustawy budżetowej na rok 2025 jest nadal przedmiotem debaty w Zgromadzeniu Narodowym, ale Ministerstwo Sił Zbrojnych szczegółowo już określiło, w jaki sposób wyda przyznane pieniądze na nadchodzący rok. W sumie chodzi o 50,5 miliarda euro, bo budżet armii według propozycji premiera Barniera wzrośnie znacząco, aż o 3,3 mld euro, co pozwoli osiągnąć poziom 2 proc. francuskiego PKB.
Rok 2025 ma być „rokiem kluczowym dla wdrożenia ustawy o programowaniu wojskowym i naszych zbrojeń” – komunikuje ministerstwo. Dodatkowe 3,3 miliarda euro zostało już także przez Ministerstwo Sił Zbrojnych zagospodarowane. Dwie trzecie całego budżetu armii, czyli 31,3 miliarda euro zostanie przeznaczone na wyposażenie sił zbrojnych. Jedna trzecia zostanie w dużej mierze przeznaczona na płace i wydatki bieżące. Chodzi tu o 13,6 miliarda euro. Wydatki operacyjne i koszty operacji zewnętrznych określono na sumę 5 miliardów euro. W 2025 roku w armii utworzonych zostanie także 700 etatów, głównie do prac nad wykorzystywaniem wojskowym sztucznej inteligencji i technologii cyfrowych.
Budżet francuskiej obronności będzie w dużej mierze przeznaczony na „odstraszanie nuklearne” (w 2005 roku pochłonie to 5,8 miliarda euro). Tutaj mówi się o rozpoczęciu prac nad nową wersją strategicznego pocisku M51, w który mają być wyposażone francuskie atomowe okręty podwodne.
Armia planuje także zwodowanie w 2025 roku następcy „Charlesa de Gaulle’a”, czyli lotniskowca nowej generacji (PANG). Ten ważący 75 000 ton gigant będzie kosztował 224 miliony euro, ale przykład budowy poprzednika wskazuje, że koszty mogą być znacznie wyższe. Ponad 800 milionów euro zostanie zainwestowanych w rozwój francuskich dronów bojowych i w myśliwce Rafale F5.
ONZ wspiera islamizację sportu?
„Noszenie hidżabów przez zawodniczki jest uzasadnione” – twierdzą eksperci ONZ, a ich zakaz jest „dyskryminujący i należy go anulować”. To cios w wytyczne o „laickości sportu”, które wprowadziła przede wszystkim Francja. 28 października niezależni eksperci Organizacji Narodów Zjednoczonych uznali, że decyzja rządu zakazująca francuskim sportowcom noszenia hidżabu podczas zawodów sportowych jest „nieproporcjonalna i dyskryminująca”.
We Francji sportsmenkom nie wolno wkładać hidżabu, bo uznano, że tego wymaga idea „sekularyzmu”. Zakaz spotkał się z krytyką niektórych zawodniczek francuskich wyznających islam, a kontrowersje nasiliły się podczas olimpiady i paraolimpiady w Paryżu, w 2024 r. Jednak, według niezależnych ekspertów Organizacji Narodów Zjednoczonych, ta zasada „laickości sportu” jest „nieproporcjonalna i dyskryminująca”. Postulują więc anulowanie zakazu. Według specjalistów ONZ taki zakaz „narusza prawo zawodniczek do swobodnego uzewnętrzniania swojej tożsamości, religii lub przekonań prywatnych i publicznych oraz do uczestniczenia w życiu kulturalnym”. Według nich kobiety noszące hidżab muszą mieć możliwość „uczestnictwa w życiu kulturalnym i sportowym” oraz „we wszystkich aspektach życia francuskiego społeczeństwa, którego są częścią”, w taki sam sposób jak inni sportowcy. Zdaniem ONZ „neutralność i laicyzm państwa nie są uzasadnionymi powodami” wprowadzenia zakazu.
Ministerstwo Sportu uzasadniało podczas Igrzysk Olimpijskich i Paraolimpijskich w Paryżu, że zawodniczkom ich reprezentacji nie wolno nosić hidżabu ani żadnego innego „znaku lub stroju o charakterze religijnym”, w ramach stosowania zasady „neutralności”. Zakaz ten dotyczył jednak wyłącznie reprezentacji Francji. Takie uzasadnienie nie przekonało ekspertów ONZ, którzy twierdzą, że to nakładanie ograniczeń na prawo do wolności słowa oraz wolności do manifestowania religii i przekonań. Wezwali Francję do „podjęcia wszelkich dostępnych jej środków” w celu ochrony „kobiet i dziewcząt decydujących się na noszenie hidżabu”. Muzułmanki okazały się ofiarami „nietolerancji”.
To nie jedyny „odlot” ONZ
Swoją drogą ciekawe, dlaczego lewicowe odchylenie jest stałą przypadłością wszystkich organizacji ponadnarodowych? Tak to się już dziwnie dzieje, że czy to UE, czy OZN, z roku na rok skręcają w stronę rozmaitych lewicowych ideologii. Przypadek? ONZ jest starsza od instytucji UE, więc zapewne dlatego „odlatuje” trochę „mocniej”. Ostatni przykład z tej „łączki” to zaproszenie na forum tej organizacji posiadającej obywatelstwo francuskie, pani Rokhayi Diallo, która jest nazywana „antyrasistowską pisarką”.
Diallo została zaproszona do wystąpienia przed Narodami Zjednoczonymi w temacie… „dynamiki rasistowskiej i seksistowskiej występującej we Francji i w innych krajach”. Tam wygłosiła tyradę z tezą, która brzmi, że „wolność słowa »nie-białych« kobiet jest wyjątkowo ograniczona”. Aktywistka Rokhaya Diallo uważa, że wolność wyrażania opinii przez „niebiałe” kobiety jest wyjątkowo skrępowana i są one „niedostatecznie reprezentowane w przestrzeni publicznej”, a dodatkowo „są na nie wywierane naciski, by unikały poruszania kwestii rasowych”. Odpowiedź na pytanie o winnych tłamszenia opinii „nie-białych” kobiet jest prosta. Diallo obwinia tu „wzrost popularności idei skrajnej prawicy”. Dodała też, że „potrzeba ochrony głosu grup bezbronnych, które są eliminowane przez głęboko zakorzeniony rasizm strukturalny”.
Tego typu bzdury kolportowane na cały świat za pomocą ONZ wydają się dziś „modne”. Mają jednak mało co wspólnego z prawdą. Sama Rokhaya Diallo jest ciągle obecna w wielu francuskich mediach i nikt jej nie knebluje. Nic dziwnego, że wystąpienie tej aktywistki spotkało się we Francji z szeroką krytyką. W końcu potępia system, który w dużej mierze ją… faworyzuje. Rokhaya Diallo jest obecna w stacjach TV, radiu, gazetach, pisze także dla prasy zagranicznej, jej publikacje drukuje „The Guardian” czy „Washington Post”. Występowała w Canal, LCI, LCP, RTL, Radio France, Walt Disney TV, BFM, bywa w Al-Jazzira, można o niej poczytać w „Timesa” i pooglądać w CNN. Prezentowała się na festiwalu w Cannes i pokazach mody Vogue… Czy to rzeczywiście „kneblowanie” głosu kobiety „nie-białej”. W tym czasie żaden polityk owej „skrajnej prawicy” nie mógł liczyć nawet na 1/10 takiej promocji.
Nie tylko ONZ. Paryż obrywa też od Brukseli i Strasburga
Bruksela dość bezczelnie wspiera weganizm i ogranicza suwerenność państw także w domenie… żywności. Sprawa pozornie nie jest priorytetowa, ale pokazuje, jak daleko idą totalitarne ciągoty Brukseli, która uzurpuje sobie prawo do narzucania różnych ideologii. W tym przypadku ofiarą UE staje się Francja i jej kuchnia. Ciekawe, czy Francuzi to zdzierżą, bo sprawy kuchni to ich powód do dumy? Poszło o decyzję Paryża, który postanowił „odpowiednie dać rzeczy słowo” i chciał zakazać używania nazw typu „stek”, „kiełbasa”, czy „bekon” dla wyrobów roślinnych. Producenci wegetariańskiego jedzenia przywłaszczają sobie od lat nazwy zarezerwowane dla wyrobów z mięsa.
Przeciw temu oszustwu językowemu sprzeciwiali się zwłaszcza rolnicy i producenci mięsa. We Francji to ciągle jeszcze silne lobby i udało się im doprowadzić do wydania przepisów, które zmuszały producentów jedzenia „wege” do poszukania sobie swoich własnych nazw na ich „podróbki”. Tu jednak wtrącił się Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej i zadał cios państwu francuskiemu. Zakazał francuskim władzom „zakazywać” używania fałszywych nazw typu „stek warzywny”, „bekon wegański”, „kiełbasa wegetariańska”, itp. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) orzekł, że Francja nie ma prawa zabraniać „producentom roślinnych alternatyw dla mięsa” używania tych terminów. W wyroku uznano, że państwo nie może zabronić używania „zwykłych” terminów mających na celu oznaczenie produktu. Problem w tym, czy rzeczywiście one oznaczają produkt? Jest tu pewna „furtka”’, bo Trybunał Europejski uznał, że „jeżeli organ krajowy uzna, że konkretne warunki sprzedaży lub promocji środka spożywczego wprowadzają konsumenta w błąd, może ścigać przedsiębiorcę”. Wiadomo jednak, że ze względu na modę na tego typu ideologie, nikt nikogo ścigać nie będzie.
W 2022 i 2024 r. francuski rząd opublikował dwa dekrety, które stwierdzały, że używanie tradycyjnych nazw wyrobów mięsnych do produktów roślinnych wprowadza w błąd i powoduje zamieszanie wśród konsumentów. Rzecznik KE zaznaczył, że po decyzji TSUE „ostateczna decyzja należy jeszcze do francuskiej Rady Stanu”. Skargę do TSUE wniosły podmioty z sektora produktów wegetariańskich i wegańskich i reprezentujące ich interesy stowarzyszenie Protéines France. Niby drobna rzecz, ale wpisuje się w cały zestaw wyroków TSUE z ostatniego czasu, który staje się narzędziem narzucania prodgresywizmu. Można tu przypomnieć kuriozalny wyrok ograniczający suwerenność państw unijnych i wprowadzający „boczną furtką” ideologię LGBT, który stwierdza, że „nie można odmówić uznania zmiany tożsamości płciowej uzyskanej w innym kraju”.
Cenzura ma się dobrze
Cenzurą ze strony „skrajnie lewicowych związków zawodowych” nazwał centroprawicowy polityk Eric Ciotti (UDR) zakaz reklamy książki polityka Zjednoczenia Narodowego (RN) Jordana Bardelli na dworcach francuskich kolei – SNCF. Prezes UDR, a wcześniej Partii Republikanie mówił, że jest „zszokowany” zakazem reklamy książki, chociaż sam nie podziela przekonań jej autora.
Poszło o to, że 28 października firma Médiatransports, odpowiedzialna za reklamę na kolei, poinformowała, że banery zachęcające do kupna książki „Czego szukam” autorstwa prezesa RN Bardelii nie będą wywieszane na dworcach SNCF. Bojkot i zakaz kampanii reklamowej to „dyktat skrajnie lewicowych związków zawodowych, niezwykle niebezpieczny dla demokracji” – uważa Ciotti i widzi w tym niebezpieczny przykład radykalizowania się lewicy, od partii politycznych, po związki zawodowe i ruchy społeczne. Jego zdaniem to także „atak na podstawowe wolności”.
Firma reklamowa SNCF broni się, że w odniesieniu do wynajmowanych powierzchni kierują się zasadą „neutralności”. Problem w tym, że ta „neutralność” pojmowana jest bardzo jednostronnie. „Bronić zakazu reklamy książki tylko dlatego, że nie podzielamy przekonań jej autora, to dla mnie szok” – ripostował były szef Republikanów Eric Ciotti.
Przeciw reklamowaniu książki prezesa Zjednoczenia Narodowego zaprotestowały związki zawodowe kolejarzy, w tym SUD-rail. „Nie trzeba czytać książki Jordana Bardelli, aby wiedzieć, że będzie ona służyć skrajnemu programowi politycznemu” – mówił Fabien Villeudieu, sekretarz federalny związku kolejarzy SUD. Sam Jordan Bardella wyraził głębokie oburzenie tą formą cenzury wolności słowa w komunikacie prasowym z 28 października. „Dziś cenzuruje się mój głos, ale jutro uciszą także innych” – napisał współpracownik Marine Le Pen. Na promocję książki „Czego szukam” wydawnictwa Hachette Livre, zamówiło 581 billboardów reklamowych. Częścią kampanii były bilbordy na około stu dworcach kolejowych. Okazuje się ,że „postępowe” koleje chętnie udostępniają przestrzeń swoich stacji, np. na banery LGBT, ale cenzurują niewygodnych polityków.