Huk armat w lipcu 1944 r. nie oznaczał dla resztek polskości na Polesiu niczego dobrego. Na Polesie wracali Sowieci, którzy zamierzali dokończyć swoje dzieło i dokończyć depolonizację tego obszaru. NKWD w okresie od jesieni 1939 r. do lata 1941 r. oczyściło już region z najbardziej wartościowego elementu, dokonując masowych aresztowań i wywózek na wschód. Skupiska Polaków nadal jednak na Polesiu, czyli dawnym województwie poleskim, trwały. Swoistymi ich świadomości byli księża katoliccy, do których ludzie zwracali się z pytaniami: zostać czy wyjechać, czyli jak się to oficjalnie mówiło „repatriować” się za Bug do Polski.
Księża, jeżeli nie zostali aresztowani od razu po wkroczeniu Sowietów, to trwali na posterunku i nie chcieli wyjeżdżać, porzucając wiernych. NKWD początkowo starało się skłonić księży, by dobrowolnie wyjechali do Polski, zachęcając do tego wiernych. Wiedziało, że wyjeżdżając „dobrowolnie”, szybciej pociągną za sobą resztę wiernych. Jego funkcjonariusze od razu zaczęli porządkować materiały zebrane na każdego księdza w czasie pierwszej okupacji i sprawdzać, co robili w czasie okupacji, czy współpracowali z AK, czy pomagali Niemcom itd. Wzywali księży na przesłuchania, dając im do zrozumienia, że jeżeli zdecydują się pozostać, to nie będą mogli liczyć na pobłażliwość.
W Pińsku, stolicy diecezji, pozostali ks. prałat Henryk Humnicki, jako wikariusz generalny diecezji pińskiej i ks. kanonik Jan Wasilewski jako proboszcz katedry. Ks. prałat Henryk Humnicki objął obowiązki wikariusza po ks. Iwickim, rozstrzelanym przez Niemców, w Janowie po akcji „Wachlarza” na więzienie w Pińsku, w trakcie której uwolniono szereg osób związanych z AK-owską konspiracją. Ks. Henryk Humnicki dał się „przekonać” NKWD i 13 grudnia 1944 r. wyjechał do Polski, przekazując obowiązki wikariusza diecezji ks. Janowi Wasilewskiemu. Jak twierdzi Edmund Jarmusik, badacz Uniwersytetu w Grodnie, próbował on „uzyskać pozwolenie białoruskiego rządu na utworzenie administracji kościelnej i wypowiadał się za potrzebą nawiązania stosunków ZSRR z Watykanem”.*
Propozycja ta musiała rozwścieczyć sowieckich urzędników, bo kapłan ten był doskonale znany radzieckim organom bezpieczeństwa i posiadał już obszerne dossier, jeszcze z czasów rewolucji bolszewickiej. Wyświęcony w 1909 r. w Akademii Duchownej w Sankt Petersburgu, pracował jako katecheta i wychowawca przy kościele polskim św. Katarzyny w Petersburgu. Po rewolucji październikowej kilkakrotnie potępił terror bolszewicki. Wielokrotnie był aresztowany. Przez wiele miesięcy się ukrywał. Zimą 1921 r. brał udział w Petersburgu w publicznej dyspucie na temat istnienia Boga, urządzonej przez bolszewików w gmachu dawnej Dumy. Realizując polecenie abpa Cieplaka, usiłował w 1922 r. uruchomić duszpasterstwo Polaków w Mińsku. Został aresztowany i skazany na 3 lata więzienia połączone z robotami publicznymi, zamiataniem ulic itp. Złożył wówczas deklarację o wyborze polskiego obywatelstwa. Przewieziony do Moskwy i osadzony w więzieniu Butyrki, został po roku zwolniony dzięki interwencji rządu łotewskiego. Urodził się on bowiem w majątku Mudryłowo w pow. Dyneburg. Pracował w sanktuarium w Agłonie i w Rydze. Po przyjeździe do diecezji pińskiej bp Zygmunt Łoziński powierzył mu stanowisko rektora Seminarium Duchownego.
Nic nie chciał odwołać
Piastował też szereg innych funkcji, stając się zaufanym kapłanem biskupa Łozińskiego. Był m.in. jego spowiednikiem. Za pierwszego bolszewika był proboszczem katedry w Pińsku. Podobnie w czasie okupacji niemieckiej. Był często przesłuchiwany przez gestapo, które podejrzewało go o pomoc Żydom, której oczywiście udzielał.
Po wkroczeniu Sowietów NKWD zaczęło od razu nękać ks. Wasilewskiego, wzywać na przesłuchania. Jego kierownictwo wiedziało, że jest on przeciwny wszelkim wyjazdom Polaków na zachód. Ze wspomnień księdza Stanisława Ryżko wynika, ze stale był namawiany do tajnej współpracy, by NKWD mogło kierować jego działaniami i wpływać na Polaków, którzy nie wyjadą do Polski. Być może w związku z jego projektami ułożenia stosunków ZSRR z Watykanem, władze ZSRR chciały go użyć też do innych celów. On jednak zdecydowanie odmówił. Nie chciał zgodzić się na tajną współpracę. Odrzucił również żądanie, by odwołał swoje poglądy, które zawarł w swoich wspomnieniach „W szponach antychrysta”, opisując swój pobyt w „raju” bolszewików. Jego samokrytykę Sowieci chcieli wykorzystywać zapewne w celach propagandowych. Latem 1945 r. ksiądz Jan Wasilewski został aresztowany i przewieziony do Mińska. Był tu poddawany trwającemu dwa lata śledztwu, w trakcie którego przesłuchujący go chcieli złamać fizycznie i psychicznie. Ksiądz Wasilewski miał wówczas 60 lat. Nie urządzono mu jakiegoś pokazowego procesu, lecz skazano go w trybie administracyjnym na tzw. wolne osiedlenie w Kozaczyńsku nad Jenisejem, gdzie cierpiał głód. Zmarł po niespełna rocznym pobycie na Syberii.
Diecezja pińska wciąż jednak dalej istniała. Na jej czele w tej części, która została włączona do ZSRR, stał oddany duszpasterz ks. Wacław Piątkowski, bardzo gorliwy i gruntownie wykształcony. Ukończył on studia teologiczne w Rzymie na Papieskim Uniwersytecie Lateranum. W 1932 r. uzyskał doktorat z teologii dogmatycznej. Był wicerektorem seminarium. Pełnił różne funkcje w diecezji, w zależności od potrzeb duszpasterskich diecezji.
Dojeżdżał do opuszczonych parafii
Po 1945 r. starał się obsługiwać opuszczone przez księży parafie i mobilizować je, by walczyły o utrzymanie kościołów. Posługiwał m.in. w Iwieńcu, Kamieniu, Rubieżewiczach, Niedźwiedzicy, a także w Brześciu, gdzie zbudował na Przedmieściu Kijowskim, zwanym popularnie Kijówką, kaplicę, która w stolicy obwodu brzeskiego była jedynym ośrodkiem duszpasterskim. Tu trafił m.in. Cudowny Obraz Matki Bożej Brzeskiej, który wcześniej był w ołtarzu kościoła Podwyższenia Krzyża Świętego w centrum Brześcia, zamienionego w muzeum krajoznawcze. Oceniając jego pracę, pełnomocnik Rady ds. Religii Obwodu Brzeskiego pisał w sprawozdaniu m.in.: „To ważniejsza figura księdza nacjonalisty reakcjonisty (…) jeździ po całej zachodniej Białorusi i Litwie, zbiera potrzebne mu wiadomości o tym, gdzie i ile zarejestrowano kościołów i księży, prowadzi rozmowy informacyjne z księżmi i wiernymi, jak zachowywać się w stosunku do ruskich i prawosławnych. Chwali rzymskiego papieża i Watykan i dowodzi, że rzymski papież jest przyjacielem Związku Sowieckiego, rwie dokumenty pełnomocników Rady, w których poleca się Piątkowskiemu dać polecenie podległym mu księżom przystąpienia do rejestracji gmin religijnych i kościołów. Ruga władzę sowiecką i partię bolszewicką, nazywa je grabieżcami itd.”.
Ksiądz Piątkowski, zachęcając księży do pozostania na posterunku, zalecał im, by jak najdłużej nie rejestrowali siebie i kościołów, działając na wariackich papierach. Sądził, że taka taktyka zmusi władze radzieckie do zawarcia ze Stolicą Apostolską konkordatu, który umożliwi Kościołowi normalne funkcjonowanie. Była to oczywiście złudna nadzieja. Władze sowieckie nie zamierzały podpisywać żadnego konkordatu. Twardo domagały się od księży, którzy chcą pozostać na terenie ZSRR, by natychmiast rejestrowali wspólnoty parafialne. Oznaczało to jednak całkowite uzależnienie struktur Kościoła od wrogiego religii państwa. Parafia, która chciała istnieć, musiała bowiem wyłonić komitet parafialny, który stawał się jej gospodarzem i reprezentantem wobec władz. Kapłan był tylko osobą wynajętą do sprawowania kultu, z którym komitet zawierał specjalną umowę. Komitet złożony był z ludzi świeckich. Władze bardzo szybko mogły całkowicie uzależnić i zmusić do uległości. Nawet do tego, żeby rozwiązać parafię.
Kochany Księże, proszę trwać
Jak ksiądz Piątkowski zachęcał swoich konfratrów do pozostania, możemy dowiedzieć się z listu, który wysłał do księdza Stanisława Ryżko z Brześcia do Pińska. Czytamy w nim m.in.: „(…) Kochany Księże, proszę trwać, służymy sprawie Bożej. Ślicznie i przekonywająco wykłada pewnemu biskupowi w Afryce św. Augustyn, że pasterz ma pozostać na miejscu, razem ze swoją trzodą. Może Ksiądz już nie ma jej, ale Ksiądz jest jedyny w Pińsku. Nie chcę i nie mam prawa dyktować Księdzu, co ma robić, ale tak mi się zdaje, że właśnie Ksiądz się nadaje tam w Pińsku na te czasy. Ja nie mam zbytniej odwagi, ale chcę, pragnę zostać. Wszak i po więzieniach, barakach, obozach pracy itp. można coś dobrego zrobić. Wczoraj i tutaj w Brześciu byłem u dwóch chorych, a ich od czasu do czasu mamy do chrztu św. Jesteśmy więc potrzebni. Pan Bóg nas nie opuści, a jeżeli wypadnie i polce , to na stanowisku.
Kochany Księże, zaznaczam, nie namawiam do niczego. Od pewnego czasu i my mamy przedstawiciela w »obłości« – żąda komitetów po parafiach. Powiedzieliśmy, że nie mamy prawa zrzekać się rzeczy, kościołów – miał napisać do Mińska.
Ludzi mamy bardzo mało; kto dobrowolnie, kto niby zmuszony, wyjeżdża, szuka szczęścia, tam nie wszędzie znajduje, ale zdrowie marnuje, a niekiedy i życie. Nie dziwo, ogólny znak czasu od kilku lat – włóczęga, nowy porządek, demokracja itp., no i swoboda, a nam do wszystkiego trzeba się przyzwyczaić; tam dobrze, gdzie my jesteśmy.
Proszę westchnąć częściej do Pana Boga za mnie i naszych konfratrów, żebyśmy mogli zbawić dusze nasze”.
Sowieckie organy bezpieczeństwa starały się wywrzeć presję na ks. Piątkowskim w różny sposób. Zaczęły aresztować księży, którzy nie chcieli się zarejestrować. W 1947 r. aresztowali ks. Jerzego Rosiaka, który był jego głównym pomocnikiem, posługując w kościele Podwyższenia Krzyża Świętego. Zachęcany przez NKWD do wyjazdu za Bug oświadczył: „Nie wyjadę stąd, dopóki chociaż jeden Polak tutaj zostanie”. Jakby na przekór wszystkiemu, kapłan ten rozpoczął remont kościoła Podwyższenia Krzyża Świętego. Musiało to doprowadzić władze obwodowe do wściekłości, bo kościół stał przy centralnym placu miasta obok Urzędu Obwodowego. NKWD aresztował go niepostrzeżenie, gdy wracał z kościoła do domu. By przestraszyć księdza Piątkowskiego, osądzając go w więzieniu, funkcjonariusze upozorowali jego ucieczkę do Polski. Pozostawili nad brzegiem Muchawca jego sutannę, palto, ubranie i buty. Jednocześnie rozpuścili plotkę, że zdradził ojczyznę i w nocy przepłynął na polską stronę. Miało to być ostrzeżeniem dla innych księży, że jeżeli będą przeciwstawiać się władzy, to znikną i nikt nie będzie wiedział gdzie. Przez siedem miesięcy ksiądz Jerzy Rosiak był przetrzymywany w piwnicy siedziby NKWD i nikt z wiernych o tym nie wiedział. Śledczy chcieli, by się przyznał, że należał do AK i zajmował się antysowiecką działalnością. Chcieli go bowiem skazać na karę śmierci. Ostatecznie po śledztwie trwającym siedem miesięcy przyznał się do śpiewania antysowieckich (czastuszek), co pomogło mu na tyle, że po skazaniu na karę śmierci zamieniono na 25 lat Łagów, pozbawienia praw obywatelskich na 5 lat i konfiskatę mienia. Trafił do jednego z najgorszych łagrów w Norylsku.
Zachowywał się hardo
Nie był to bynajmniej ostatni ksiądz aresztowany w tym czasie w Brześciu. W 1948 r. NKWD aresztowało ks. Stanisława Łazara, który obsługiwał kościółek na Kijowskim Przedmieściu. Był też rzecz jasna księdzem niezarejestrowanym. Aresztowano go jednak pod pozorem, że nie złożył doniesienia władzom o istnieniu w Brześciu polskiej organizacji podziemnej. Zarzucono mu też, że krytykował zakładanie kołchozów. W śledztwie ks. Łazar zachowywał się hardo, żeby nie powiedzieć bezczelnie. Gdy śledczy oświadczył mu: „Padochniosz kak sobaka”, odpowiedział: „Ty padochniosz kak sobaka, ja umru kak człowiek”. Skazano go tylko na 10 lat łagrów w Republice Komi.
Pętla wokół ks. Piątkowskiego zaciskała się coraz bardziej. W 1947 r. umarł nagle ks. Hieronim Limbo w Pohoście Zahorodzkim. W Kobryniu aresztowano ks. Józefa Horodeńskiego, a w Horodcu ks. Wacława Jasiewicza. Na początku 1949 r. aresztowano w Siehniewiczach ks. Dulińca, a w Pińsku ks. Stanisława Ryżka. Ksiądz Piątkowski był ostatnim przebywającym na wolności.
W 1950 r. i on został aresztowany w Niedźwiedzicy. Uwięziono go najpierw w Baranowiczach, a później w Mińsku. Oskarżono o szpiegostwo na rzecz Watykanu. Mimo ciężkiego śledztwa i tortur psychicznych, a także fizycznych, nigdy nie przyznał się do winy i nie podpisał protokołu zeznań. Został skazany na 10 lat łagrów bez przewodu sądowego.
Życie religijne w diecezji oficjalnie zamarło. Pełnomocnik ds. Kultów Religijnych z Urzędu Obwodowego z Brześcia mógł wysłać do Mińska meldunek, że katolickiego Boga na Polesiu – niet! Czas jednak pokazał, że bardzo się mylił.
Marek A. Koprowski