Strona głównaMagazynO globalnych oziębieniach klimatu na Ziemi

O globalnych oziębieniach klimatu na Ziemi

-

- Reklama -

Obecnie jesteśmy zewsząd powszechnie straszeni rzekomo wielce zgubnymi skutkami globalnego ocieplenia klimatu na kuli ziemskiej spowodowanego według pewnych teorii „naukowych” przede wszystkim antropogeniczną emisją dwutlenku węgla (warto pamiętać, że niegdyś mówiono także całkiem poważnie o „naukowym” komunizmie). Jednak we wszelkich dyskusjach prowadzonych na ten temat pomija się fakt, że w czasach historycznych zaliczyliśmy po drodze już kilka globalnych oziębień, których skutki były dla ludzkości wręcz katastrofalne.

Nie chodzi bynajmniej o ostatnie zlodowacenie – zwane także zlodowaceniem bałtyckim – które miało miejsce w przedziale czasu od mniej więcej 115 tysięcy do około 12 tysięcy lat temu, ale o znacznie nowsze epizody, które dość dobrze zostały już udokumentowane w źródłach historycznych. Wracając jeszcze do czasów prehistorycznych, warto uświadomić sobie fakt, że około 10 tysięcy lat temu nie było jeszcze w ogóle Morza Bałtyckiego, tylko znajdowało się na tym obszarze wielkie słodkowodne jezioro, którego linia brzegowa różniła się w sposób zasadniczy od kształtu współczesnego Bałtyku (por. rys. 1).

- Reklama -
Rys. 1. Około 10 tysięcy lat temu nie było jeszcze Morza Bałtyckiego, tylko wielkie słodkowodne jezioro (źródło: https://tiny.pl/g8dxn).

W kontekście powyższego faktu zadać można pytanie dotyczące tego, jaki właściwie będzie kształt linii brzegowej Bałtyku za kolejne kilka tysięcy lat? Patrząc na rys. 1, jest rzeczą jak najbardziej możliwą, że Gdańsk i Szczecin znajdą się wówczas na dnie morza, albo też, wręcz przeciwnie, powierzchnia naszego kraju (oczywiście, jeśli Polska będzie jeszcze wtedy istnieć – któż to wie?) zyska kolejne tysiące kilometrów kwadratowych.

Jak widać, tego typu zmiany zachodzą w sposób naturalny i nie mamy na nie bynajmniej żadnego wpływu, gdy tymczasem środki masowego przekazu straszą ogłupione telewizją społeczeństwo, że jeśli ludzie nie przestaną emitować dużych ilości dwutlenku węgla, głównie poprzez spalanie paliw kopalnych, to w wyniku tego jakieś wyspy na Pacyfiku już za kilkadziesiąt lat znajdą się całkowicie pod wodą.

Wróćmy jednak do globalnych oziębień klimatu na Ziemi, które miały miejsce po ostatnim zlodowaceniu – już w czasach historycznych.

Ochłodzenie w latach 535-536

Było to jedno z najbardziej dotkliwych gwałtownych ochłodzeń klimatu w przeciągu ostatnich dwóch tysięcy lat. Dokładna przyczyna tego zjawiska nie została jeszcze definitywnie ustalona, jednak powszechnie podejrzewa się, że miało ono związek z erupcją wulkaniczną prowadzącą do pojawiania się tzw. „zimy wulkanicznej”. Istnieją podejrzenia, że odpowiedzialnym za to mógł być wulkan Tavurvur, którego wybuch miał miejsce w owym czasie na obszarze dzisiejszej Papui-Nowej Gwinei. Z kolei inni badacze wskazują na innego winowajcę pod postacią słynnego z późniejszej erupcji indonezyjskiego wulkanu Krakatau, aczkolwiek w ówczesnych kronikach brak jest informacji o jego wybuchu w tym okresie (odnotowano natomiast jego potężną erupcję kilkadziesiąt lat wcześniej).

Z kolei bizantyński kronikarz Prokopiusz z Cezarei zanotował, że blask Słońca był w roku 535 bardzo słaby, wręcz jak podczas jego zaćmienia. Z kolei piszący we wczesnym średniowieczu kronikarze irlandzcy odnotowali powszechne braki chleba w latach 535-539. Z kolei w Chinach odnotowano opady śniegu już sierpniu oraz klęskę nieurodzaju. W Europie i na Bliskim Wschodzie powszechne było występowanie gęstych mgieł. Natomiast obszar dzisiejszego Peru nawiedziły wręcz katastrofalne susze.

Mała epoka lodowcowa

Była ostatnim z chłodnych okresów holocenu i zarazem jednym z najchłodniejszych. Jako jego przyczynę podaje się powszechnie spadek wartości stałej słonecznej, wynikający z cykli aktywności słonecznej, co pokazano na rys. 2.

Rys. 2. Zmiany aktywności Słońca wyznaczone na podstawie analizy zawartości radioaktywnego izotopu węgla C14 (źródło: https://tiny.pl/dt9s4).

Glacjologicznie mała epoka lodowcowa trwała w okresie od roku 1300 do roku 1850. W owym czasie lodowce górskie miały nieprzerwanie większy zasięg niż w okresach poprzednim i następnym. Skutki występowania małej epoki lodowcowej były dostrzegalne również i w Polsce. Między innymi Kamil Janicki w swej monografii noszącej tytuł „Pańszczyzna” pisze:

„Kryzys był globalny, bo też u jego podstaw leżało zjawisko obejmujące całą Ziemię. Już od schyłku średniowiecza obserwowano stopniowe ochłodzenie klimatu. Zaczynała się tak zwana mała epoka lodowcowa”.

W owym czasie: „Naukowcy – między innymi – poddany polskiego króla Jan Heweliusz z Gdańska – z niepokojem obserwowali osobliwy fenomen. Plamy, dotąd stale widoczne na Słońcu, prawie zupełnie zanikły”.

W konsekwencji tego: „Już w XVI wieku obserwowano, że zimą zamarzają ogromne połacie Bałtyku. Zachowała się nawet mapa z 1539 roku, wyjaśniająca, przez które partie morza da się w mroźnych miesiącach przeprowadzić kawalerię i armaty”.

Możemy tam także przeczytać: „W wieku XVII zamarzały nawet Cieśniny Duńskie (rzecz dzisiaj zupełnie nie do pomyślenia), co Szwedzi wykorzystali do zakończonego pełnym triumfem ataku na Kopenhagę. W Anglii symbolem oziębienia klimatu stała się skuta lodem Tamiza. W Alpach szwajcarskich przyrastające lodowce niszczyły całe wioski, zmuszając zdesperowanych mieszkańców do ucieczki na niżej położone tereny. Biskup Genewy odprawiał nawet egzorcyzmy, by powstrzymać napór lodu. Rzecz jasna bez skutku”.

W wyniku tego rodzaju zmian: „Okres wegetacji skrócił się nawet o kilkadziesiąt dni. Na wyżej położonych terenach rolnictwo stało się nieopłacalne, a niekiedy wręcz niemożliwe”.

Z tego powodu: „Całą Europę nawiedzały straszne klęski głodu. Były regiony – jak Siedmiogród – gdzie notowano liczne przypadki kanibalizmu. Za głodem szły społeczne niepokoje, za nędzą i anarchią – wojny. W następstwie wycieńczenia populacji i niszczycielskich konfliktów szerzyły się zaś epidemie. Nad Europą stale wisiało widmo dżumy, która wcale nie odeszła do historii wraz ze średniowieczem”.

Ponadto można dowiedzieć się, że: „W średniowieczu Europejczyk mierzył przeciętnie 172-173 centymetry. U szczytu małej epoki lodowcowej – już tylko 166-167 centymetrów. Francuz, Anglik czy Włoch XVII stulecia był chronicznie niedożywiony, osłabiony, podatny na choroby”.

Globalne zmiany klimatyczne nie ominęły oczywiście również i naszego kraju: „Na północy kraju we znaki dawała się niesamowicie wczesna zima. Już w listopadzie Szwedzi byli w stanie prowadzić armaty po zamarzniętym ujściu Wisły. Wiosną roku 1657 potężna powódź spustoszyła najbardziej żyzne w kraju Żuławy Wiślane. Śmierć głodowa stała się powszechna. I to powszechna we wszystkich prowincjach, bo przecież prawie wszędzie zdążyła dotrzeć niszczycielska wojna”.

A także nieco dalej możemy przeczytać: „Kolejne sezony wyglądały łudząco podobnie. Jesienią i zimą pogoda była zmienna i kapryśna. Potem chwytały nadprzeciętne mrozy, wreszcie zaś ruszały powodzie. Traktowane już raczej jako stały dopust Boży niż nagły, niezwykły kaprys losu. Chwilowa odmiana nastąpiła po przeszło dekadzie nieszczęść – i bezpośrednio po wyparciu Szwedów z kraju”.

Z kolei o tym, że w rozważnym okresie globalnego oziębienia trafiały się również zadziwiające anomalie, świadczy następujący cytat z rozważanej monografii:

„Kolejna zima… w ogóle zaś nie nadeszła. Na przełomie lat 1660 i 1661 w Małopolsce ani razu nie spadł śnieg. Kronika klasztoru w Alwerni pod Krakowem odnotowała zadziwiającą wiadomość, że przed Nowym Rokiem chłopi orali pola i robili zasiewy. Żniwa rozpoczynano podobno gdzieniegdzie w maju, dwa miesiące przed terminem. To też była jednak anomalia. Nie obeszło się bez ulew, wichur, zniszczeń. Potem zaś wróciły powodzie”. Kolejny zaś rok 1662 był rokiem „katastrofalnych powodzi, burz gradowych i mrozów na wiosnę”.

Należy nadmienić, że istnieją także teorie łączące małą epokę lodowcową nie tylko z obniżeniem aktywności Słońca, zwłaszcza z tzw. minimum Maundera, ale także z potężnymi wybuchami wulkanicznymi, które prawdopodobnie miały miejsce w późnym średniowieczu. Poszlak dostarczają w tym wypadku średniowieczne kroniki opisujące zjawisko zaćmienia Księżyca. Ówcześni kronikarze zwrócili uwagę na fakt, że tarcza naszego naturalnego satelity była widoczna w ciemnobrązowym kolorze, co może świadczyć o zanieczyszczeniu górnych warstw atmosfery właśnie pyłem wulkanicznym.

Rok bez lata

Powszechnie znanym faktem jest wybuch wulkanu Krakatau w cieśninie Sundajskiej w dniu 27 sierpnia 1883 roku, który uważany jest za największą katastrofę naturalną, mającą miejsce w czasach historycznych. Szacuje się, ze zginęło wówczas około 40 tysięcy osób. Wulkan wyrzucił ponad 25 km3 skał i popiołów, a huk wybuchu było słychać w odległości ponad 3000 km.

Jednak największa erupcja wulkaniczna, która miała miejsce w czasach historycznych, wydarzyła się kilkadziesiąt lat wcześniej, a dokładnie 10 kwietnia 1815 roku, również na terytorium Indonezji, na wyspie Sumbawa. Położenie na mapie obszaru wybuchu wulkanu Tambora pokazano na rys. 3, a widok jego masywu i kaldery na rys. 4. W ośmiostopniowej skali eksplozywności zdarzeniu temu została przypisana siódemka. Szacuje się, że z masywu wulkanu zostało wyrwane ponad 100 km3 materiału skalnego, a słup wybuchu osiągnął wysokość ponad 45 km. Popiołem zasypany został obszar o promieniu 1300 km od centrum wybuchu. Jednak najdrobniejsze frakcje popiołu unosiły się w atmosferze przez okres co najmniej kilkunastu miesięcy, pokrywając obszar całej kuli ziemskiej i w związku z tym ograniczając w sposób istotny dopływ promieniowania słonecznego, co wywołało zjawisko globalnego oziębienia.

Rys. 3. Położenie na mapie obszaru wybuchu wulkanu Tambora (https://tiny.pl/dt965).
Rys. 4. Widok masywu i kaldery wulkanu Tambora (źródło: https://tiny.pl/dt966).

Kolejny rok – 1816 – przeszedł do historii pod nazwą „roku bez lata”, ponieważ znaczne obniżenie temperatury powietrza i ograniczenie dopływu światła słonecznego spowodowało drastyczne obniżenie plonów, co bezpośrednio stało się przyczyną klęski głodu na świecie.

Współcześnie istniejące zagrożenia

Obecnie ludzie na całym świecie są zewsząd straszeni grożącą nam zagładą spowodowaną globalnym ociepleniem wywołanym nadmierną emisją dwutlenku węgla w wyniku spalania paliw kopalnych. Niektórzy nawet twierdzą, że w wyniku tego wręcz „Ziemia się spali”, jak tylko średnia globalna temperatura wrośnie jeszcze o kolejny stopień Celsjusza. Tymczasem, jak wynika z podanych uprzednio przykładów, klimat na ziemi potrafi również spontanicznie gwałtownie się oziębić w wyniku procesów, na które nie mamy i w żadnym wypadku nie możemy mieć jakiegokolwiek wpływu – niech ktoś spróbuje powstrzymać jakiś wielki wulkan przed erupcją!

Dodatkowo poświęcając całą uwagę zagadaniu globalnego ocieplenia klimatu na Ziemi, ignoruje się całkowicie jak najbardziej realne zagrożenia, które nieustannie czyhają na ludzkość. W tym wypadku pytanie nie brzmi bynajmniej, czy coś takiego w ogóle się wydarzy, ale kiedy będzie to miało miejsce. Do tego typu zagrożeń, wobec których jesteśmy całkowicie bezradni, zaliczyłbym przede wszystkim trzęsienia ziemi. Wyjątkowo potężne trzęsienia ziemi zdarzają się statystycznie co kilkadziesiąt lat.

Dotychczas zanotowano tylko cztery trzęsienia ziemi, których magnituda przekraczała dziewiątkę:

• Południowe Chile w dniu 22 maja 1960 roku (magnituda 9,5);
• Południowa Alaska w dniu 27 marca 1964 roku (magnituda 9,2);
• Północna Sumatra w dniu 26 grudnia 2004 roku (magnituda 9,1);
• Wschodnie wybrzeże wyspy Honsiu w dniu 11 marca 2011 (magnituda 9,1).

Gdyby trzęsienie ziemi o magnitudzie większej niż dziewięć miało miejsce przykładowo na obszarze miasta San Francisco, jego skutki byłby trudne do wyobrażenia – liczba ofiar śmiertelnych mogłaby sięgnąć nawet miliona.

Drugim tego rodzaju zagrożeniem są wspomniane już erupcje wulkaniczne. W tym wypadku erupcje o magnitudzie wynoszącej co najmniej siedem zdarzają się na szczęście rzadziej – prawdopodobnie średnio co kilkaset lat. Gdyby w czasach nam współczesnych doszło do erupcji tej wielkości, jak wspomniany już wybuch wulkanu Tambora, byłaby to globalna katastrofa na niespotykaną wręcz skalę – wystarczy tylko wspomnieć, że cały ruch lotniczy na kuli ziemskiej zostałby całkowicie sparaliżowany na okres wielu miesięcy. Nie wydaje się, abyśmy byli obecnie na tego typu okoliczności w jakikolwiek sposób przygotowani, a przecież to musi się kiedyś w końcu wydarzyć. Miejmy tylko nadzieję, że nie za naszego życia…

Wreszcie trzecim rodzajem zagrożenia, które występuje stosunkowo najrzadziej – może raz na kilka tysięcy lat – są upadki na Ziemię wyjątkowo dużych meteorytów. Ostatni raz tego typu zjawisko, określane mianem meteorytu tunguskiego, miało miejsce w dniu 30 czerwca 1908 roku. Na szczęście rozważany meteoryt jako miejsce swego upadku „wybrał” odludne tereny środkowej Syberii nad rzeką Podkamienna Tunguzka. Obecnie uważa się, że meteoryt tunguski eksplodował na wysokości około 10 km nad powierzchnią Ziemi. Powstała w wyniku tego fala uderzeniowa powaliła tajgę w promieniu około 40 km, a huk wybuchu słychać było w promieniu ponad 1000 km. W wyniku wybuchu piroklastycznego rozważnego meteorytu do górnych warstw atmosfery trafiły duże ilości pyłu, który później rozpraszał światło słoneczne, wywołując w efekcie zjawisko „białych nocy”, które było obserwowane w licznych miastach ówczesnej Europy (podobno w nocy można było na zewnątrz czytać nawet gazety).

Gdyby meteoryt tunguski jako miejsce swego upadku „wybrał sobie” Moskwę albo Petersburg, to bez jakiegokolwiek wątpienia mieszkańców takiego „pechowego” miasta czekałaby totalna zagłada. Wystarczy spojrzeć tylko na rys. 5, na którym przedstawiono widok powalonych drzew na obszarze kilkudziesięciu kilometrów kwadratowych, które obserwował radziecki uczony Leonid Kulik około 20 lat po tym zdarzeniu.

Rys. 5. Skutki eksplozji meteorytu tunguskiego obserwowane około 20 lat po jego upadku
(źródło: https://tiny.pl/dt9vw).

Jak widać, nasz świat wcale nie jest bezpiecznym miejscem do zamieszkania (niestety niczego lepszego do wyboru nie mamy). Czy w takiej sytuacji trzeba dodatkowo jego mieszkańców straszyć jeszcze zgubnymi skutkami jakiegoś „wydumanego” globalnego ocieplenia? A tak swoją drogą, to właśnie na początku stycznia bieżącego roku w Skandynawii odnotowano nowe rekordy zimna – ponad czterdziestostopniowe mrozy, a cała Zatoka Botnicka został skuta grubą warstwą lodu.

Z pewnością nie jest tak, że ludzkość dysponuje jakimś swego rodzaju magicznym pokrętłem z napisem CO2, które, jeśli zostanie przekręcone w prawo i w związku z tym emisja rozważanego gazu wzrośnie, to automatycznie za chwilę na całej kuli ziemskiej zrobi się od tego od razu cieplej. Podobnie, jeśli owo pokrętło przekręcimy w lewo, zmniejszając tym samym emisję dwutlenku węgla, to zaraz doświadczymy globalnego oziębienia. W rzeczywistości mamy do czynienia z niezwykle złożonym systemem fizycznym, a do pełnego jego zrozumienia droga jest zapewne jeszcze bardzo daleka. Temperatura na kuli ziemskiej zależy w istotny sposób od bardzo wielu czynników, do których należy przed wszystkim docierająca w jednostce czasu ilość energii ze Słońca (cykle aktywności słonecznej), stopień zapylenia atmosfery (erupcje wulkaniczne), cyrkulacje prądów oceanicznych, występowanie wiatrów i jeszcze wiele innych. To, co można powiedzieć na pewno, to że nie istnieje żadna prosta liniowa zależność pomiędzy ilością wypuszczanego przez przemysł do atmosfery dwutlenku węgla a temperaturą powietrza na Ziemi, jak powszechnie głoszą zwolennicy „zielonej transformacji”.

Co gorsze, tego typu stwierdzenia, przyjmowane całkowicie na wiarę bez jakichkolwiek twardych dowodów naukowych, leżą u podstaw obserwowanych obecnie działań zmierzających w prostej linii do zniszczenia energetyki, transportu i rolnictwa, co w efekcie musi prowadzić do upadku całej europejskiej gospodarki. Tymczasem w Chinach średnio co cztery dni uruchamiany jest nowy blok węglowy o mocy sięgającej tysiąca megawatów. Obecnie na etapie budowy znajdują się tam elektrownie węglowe o łącznej mocy przekraczającej 130 gigawatów, a dodatkowo projektowane są kolejne. Podobnie zresztą postępują Indie, Indonezja, a także i inne kraje tego regionu, stawiające przede wszystkim na szybki wzrost gospodarczy i ignorujące całkowicie dyrdymały o globalnym ociepleniu, będące zwyczajnym pokłosiem lewackich ideologii, które mają tylko za zadanie totalną destrukcję naszej cywilizacji zachodniej.

Najnowsze