Przypominamy nasze historyczne teksty. Dziś felieton Stanisława Michalkiewicza opublikowany w numerze 9-10/2020.
Świat nie ustaje w walce ze zbrodniczym koronawirusem. Niedawno ze zdumieniem dowiedziałem się, że kryzys panuje również w branży pogrzebowej. Co się dzieje, jak to jest możliwe?
Odpowiedzi dostarcza anegdota, jak to pewien bankrutujący przedsiębiorca żalił się rabinowi. – Rabbi – powiada – jeśli świat żyje, to mój sklep spożywczy powinien prosperować. A jeśli świat umarł, to powinien rozkwitać mój zakład pogrzebowy. A tu bankrutuje i sklep i zakład! Nu? – Ajajajajaj! – powiada rabin. – Ty nic nie rozumiesz. Świat ani nie żyje, ani nie umarł. Świat się po prostu męczy. A skoro męczy się już teraz, chociaż jak dotąd, to znaczy – do 25 marca – liczba ofiar zbrodniczego koronawirusa wynosiła zaledwie dwie dziesięciotysięczne procenta ludności świata, to co to będzie jak objawią się w całej straszliwej postaci skutki walki z epidemią, podejmowanej w aktywistycznym amoku przez poszczególne rządy? Mogą one być jeszcze gorsze od samej epidemii, zgodnie ze spostrzeżeniem Stefana Kisielewskiego, że „socjalizm bohatersko walczy z problemami nie znanymi w innym ustroju” i Ronalda Reagana, że rząd nigdy nie rozwiązuje żadnego problemu, tylko stwarza nowe. Toteż już teraz co bardziej przewidującym ludziom cierpnie skóra na myśl o tych skutkach, jakie niewątpliwie już wkrótce objawią się w straszliwej postaci i świat będzie musiał się nieźle namęczyć, żeby stawić im czoła. Z tego powodu uwaga świata jest całkowicie pochłonięta epidemią i trwożnym oczekiwaniem na skutki, jakie już zaczynają się objawiać. I właśnie teraz, chociaż wiadomo o tym było już wcześniej, to znaczy – już od 2018 roku, zostało ujawnione, że niektóre rękopisy znad Morza Martwego, których odnalezienie w 1947 roku stało się światową sensacją, to falsyfikaty, w dodatku sporządzone całkiem niedawno, bo w wieku XX. Nie ma przypadków, są tylko znaki – powtarzał ksiądz Bronisław Bozowski, więc i moment ogłoszenia wiadomości demaskujacej te falsyfikaty dopiero teraz, gdy mało kto interesuje się czym innym, niż epidemia, też może być jakimś znakiem.
Rękopisy te, w postaci zwojów, znaleźli w 1947 roku pasterze, którzy przypadkowo zajrzeli do jednej z jaskiń w okolicy Qumran, gdzie natrafili na gliniane naczynia, w których te zwoje zostały umieszczone. Odkrycie to zostało natychmiast uznane, za „jedno z najważniejszych odkryć archeologicznych XX wieku”. Po rozmaitych perypetiach odnalezione przez beduińskich pasterzy zwoje zostały zakupione przez Izrael.
Rękopisy sporządzone na pergaminie i na papirusie w językach hebrajskim, aramejskim i greckim, a badacze określili ich wiek na lata od II wieku przed Chrystusem, do 1 wieku po Chrystusie. Były one przedmiotem handlu nie tylko między kolekcjonerami, ale przede wszystkim – między tubylcami, którzy pocięte znaleziska sprzedawali turystom jako „pamiątki”. Ale to chyba nie Beduini te rzeczy fałszowali, bo według opinii ekspertów, fałszywki zosały wytworzone „z zamiarem naśladowania autentycznych zwojów znad Morza Martwego”. W tej sytuacji wydaje się, że musieli to zrobić pierwszorzędni fachowcy, którzy wiedzieli, jak się takie rzeczy podrabia, żeby wygladały na autentyczne. No dobrze – ale w jakim celu pierwszorzędni fachowcy tak się trudzili? Odpowiedzi dostarcza kwota 500 mln dolarów, za jaką miliarder Steve Green utworzył w Waszyngtonie swoje Muzeum Biblii, w którym te falsyfikaty zostały wykryte. „Gazeta Wyborcza” pisze nawet, że falsyfikatami są „wszystkie” kumrańskie eksponaty z tego Muzeum. A przecież twórca muzeum i nabywca tych falsyfikatów musiał uprzednio zatrudnić jakichś pierwszorzędnych fachowców, żeby nie mupować kota w worku, no i wygląda na to, że ci pierwszorzedni fachowcy musieli mu powiedzieć, że wszystko jest gites tenteges. Czy byli to ci sami, którzy najpierw te falsyfikaty sporządzili, czy jacyś inni – tego oczywiście nie wiem i obawiam się, że nieprędko się tego dowiemy – ale nie to jest najważniejsze. Tak czy owak już wiadomo, że te papirusy z Muzem Biblii w Waszyngtonie, to XX-wieczny Scheiss. No dobrze – a te inne? Co z tymi innymi? Czy też są fałszywe, czy jednak prawdziwe?
Pytanie jest istotne nie tylko z powodów merkantylnych, ale również – ideologicznych. Zwoje z Qumran były przez całe dziesięciolecia pożywką, zwłaszcza dla naukowców mniejszego kalibru, do kwestionowania historyczności postaci Jezusa, a jeśli nawet nie – to do dowodzenia, że był członkiem sekty esseńczyków i że wszystko, co rzekomo głosił, było tylko powtarzaniem tego, co członkowie tej żydowskiej sekty wcześniej sobie wykombinowali, w związku z tego esseńskiego pnia wyrasta również całe chrześcijaństwo.
Z powodu zbrodniczego koronawirusa i restrykcyjnych zarządzeń władz, wszyscy musimy siedzieć po domach, a jeśli je opuszczać, to tylko pojedynczo i za potrzebą, więc nawet w nabożeństwach musimy uczestniczyć za pośrednictwem telewizji, podobnie jak uczestniczymy w festiwalu piosenki w Opolu. To oczywiście nic złego, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że w ten sposób również Kościół ze swoją liturgią, na skutek tych restrykcyjnych zarządzeń zaczyna upodabiać się do przedsiębiorstwa przemysłu rozrywkowego. Być może taki skutek nie jest przez nikogo zamierzony, ale skoro ktoś zadał sobie niemało trudu, by dla pieniędzy sfałszować zwoje z Qumran, to dlaczego mielibyśmy z góry wykluczać możliwość, że ktoś inny mógł wpaść na pomysł wykorzystania epidemii, żeby dzięki restrykcyjnym zarządzeniom, które wielu ludzi uważa za nieproporcjonalne do stopnia zagrożenia, osiągnąć przynajmniej jeden z celów rewolucji komunistycznej, która przecież od 1968 roku przewala się przez Europę i Amerykę Północną? Jest to prawdopodobne tym bardziej, że w następstwie tych restrykcyjnych zarządzeń, mogą zostać zrealizowane również inne, rewolucyjne cele, przede wszystkim w sferze gospodarki. Ta możliwość rysuje się już teraz, a towarzyszą jej kategoryczne opinie, że żaden rynek nie jest potrzebny, że tylko rządy potrafią skutecznie zarządzać gospodarką. Cóż dopiero po ustaniu epidemii, gdy trzeba będzie jakoś wykarmić polityczne zaplecza, a nie da się tego zrobić inaczej, niż dać mu jakieś okruszki władzy, żeby sobie z tego wygospodarowało jakąś ekologiczną niszę? Biurokracja z pewnością też będzie starała się udowodnić swoją przydatność, więc nie sądzę, by jakikolwiek rząd, który przecież też jest zakładnikiem „swoich” biurokratów, postanowił nie przeszkadzać ludziom w odbudowywaniu gospodarki. Przeciwnie – wykorzystując możliwości uzyskane dzięki restrykcyjnym zarządzeniom pod pretekstem epidemii, władzy raz zdobytej nie odda już nigdy.
Stanisław Michalkiewicz